Reklama

Pięćdziesiątka. Tyle razy słyszałam, że to wyjątkowy moment. Że trzeba go uczcić, najlepiej hucznie, z całą rodziną. No i cóż – nie powiem, też miałam takie marzenie. Nic ekstrawaganckiego. Kolacja z bliskimi, może trochę śmiechu, może tort. Przede wszystkim obecność tych, którzy coś dla mnie znaczą. Czy to naprawdę tak wiele? Od kilku tygodni nie myślałam o niczym innym. Nie mówiłam głośno, ale liczyłam, że się domyślą. Że może Jarek coś zorganizuje. Albo chociaż zapyta, bo bym chciała na urodziny. Nie zapytał.

Reklama

W sumie... nikt nie zapytał. A kiedy w końcu zdobyłam się na odwagę i delikatnie wspomniałam o urodzinach, okazało się, że mój mąż ma już inne plany. I wtedy poczułam, że może jednak jestem już tylko dodatkiem do czyjegoś życia.

Nagle mnie olśniło

Wracałam z pracy wcześniej, bo podobno wyglądałam, jakbym miała zemdleć. Może coś w tym było, bo jak człowiek śpi po cztery godziny, pracuje i jeszcze gotuje dla całej rodziny, to w końcu organizm mówi „dość”. Zajechałam na osiedle. Mąż stał pod blokiem i rozmawiał z kimś przez telefon. Nie zauważył mnie.

– No, Beata, jasne, że pamiętam... Mówiłaś o tym w styczniu!

Znieruchomiałam. Jaka Beata?

– Tak, potwierdzam. Pokój z widokiem na jezioro, śniadania i masaże. Nie mogę się doczekać.

Zacisnęłam dłonie na kierownicy. Spojrzał nagle w moją stronę i prędko zakończył rozmowę.

– Co tak wcześnie?

– Miałam dziś tylko do trzynastej. A coś ty taki ucieszony? – zapytałam, wysiadając.

– A, tak tylko… Beata dzwoniła. Mówiłem ci, że organizuje wyjazd integracyjny dla zespołu?

– Integracyjny? Z tobą?

– No tak, potrzebują kogoś od logistyki. Zbieram ludzi, ogarniam terminy. Nic takiego.

– Mhm – mruknęłam i zaczęłam iść do klatki.

Nie zapytał, jak się czuję. Nie zapytał, czy wszystko w porządku. Za to z koleżanką mógł sobie trajkotać o widokach z okna i śniadankach do łóżka. I nagle mnie olśniło. Przecież tydzień później miałam mieć urodziny. Pięćdziesiątkę. A on właśnie planował wyjazd z Beatą. Wieczorem ugotowałam zupę krem z dyni. Jarek lubił, a przynajmniej tak mówił. Nakładałam mu do miski, gdy wszedł do kuchni, poprawiając kołnierz koszuli. Pachniał dobrymi perfumami.

– A co tak ładnie pachniesz? – zapytałam, nie patrząc mu w oczy.

W pracy dostałem w prezencie od klienta. Taki zestaw. – Usiadł do stołu. – Mmm, dyniowa. Twoja najlepsza.

– No widzisz, jeszcze coś potrafię. Nawet bez kursów u Beaty.

Zerknął na mnie kątem oka.

– Znowu ta Beata? Przecież mówiłem, to tylko praca.

– A wyjazd też tylko praca?

– Nie zaczynaj. To tylko trzy dni.

– Trzy dni. Dokładnie w moje urodziny.

Zamarł z łyżką w połowie drogi do ust.

– Jakie urodziny?

– Moje. Pięćdziesiąte. Liczysz się jeszcze ze mną, czy już tylko z kalendarzem Beaty?

Przestań dramatyzować. Możemy przecież zrobić coś innego. Kiedy wrócę.

– A może zaprosimy Beatę? Może ona też by coś zorganizowała?

Odłożył łyżkę. Wzrok miał zmęczony. Nie czułam litości. Czekałam, aż zaprzeczy. Nic nie powiedział. Wstał i wyszedł z kuchni.

Łzy napłynęły mi do oczu

Następnego dnia pojechałam do Marty, mojej bratowej. Potrzebowałam wygadać się komuś, kto nie powie „przesadzasz”. Przynajmniej miałam taką nadzieję.

– Przestań, może naprawdę to tylko służbowy wyjazd? – Marta podała mi kawę.

– Rezerwuje pokój z widokiem na jezioro i mówi o masażach. Dla zespołu logistycznego?! – uniosłam brew.

– No dobrze, może faktycznie to dziwne... A co z twoimi urodzinami? Przecież on zawsze... no, jakoś się starał.

– No właśnie. Zawsze. A teraz tylko patrzy w telefon i szczerzy się do tej Beaty.

Marta skrzywiła się.

– Może... może chce zrobić ci niespodziankę? Może ten wyjazd to zasłona dymna?

– To dlaczego wyglądał, jakby zapomniał, że ja w ogóle mam urodziny?

W tym momencie zadzwonił mój telefon. Dzwonił syn. Odebrałam.

– Mamo, babcia mówiła, że chcesz coś robić na urodziny. Bo my z Anią...

– Kochanie, spokojnie – przerwałam mu. – Nic nie robię. Miałam zamiar, ale... odwołuję.

– Ale dlaczego?

– Bo twój ojciec jedzie wtedy w delegację.

Zapadła cisza.

– No to może my coś zrobimy? – zaproponował nieśmiało. – Bo to w końcu twoje święto, mamo.

Łzy napłynęły mi do oczu.

– Dobrze, synku. Zróbmy coś.

I wtedy po raz pierwszy poczułam, że może te urodziny wcale nie będą takie samotne.

Podjęłam decyzję

Urodziny zbliżały się wielkimi krokami, a Jarek unikał mnie jak ognia. Dwa dni przed urodzinami, odważyłam się zapytać wprost:

– Spakowałeś się już?

– Prawie. Zresztą, to tylko weekend. Jedna torba wystarczy.

– A Beata już gotowa?

– Znowu zaczynasz? To nie twoja sprawa.

– Może i nie.

Popatrzył na mnie przez chwilę, po czym wrócił do składania rzeczy.

– Powiedz mi szczerze – zaczęłam cicho – jest coś między wami?

Westchnął.

– Przestań. To, że spędzamy razem czas w pracy, nie znaczy, że…

– Że co? Że się nie podoba ci ktoś, kto nie ma zmarszczek i nie gada o kolonoskopii?

Wstał. Cisza między nami zrobiła się cięższa niż powietrze przed burzą.

Nie chcę tej rozmowy. Naprawdę.

– A ja nie chcę być żoną tylko w metryce. Ale wygląda na to, że już nią nie jestem.

– Zrób sobie te urodziny. Wrócę w poniedziałek.

I tyle. Żadnego „przepraszam”. Żadnego „kocham cię”. Usiadłam na łóżku, wzięłam telefon i napisałam do syna:
„Robimy grilla u nas w niedzielę. Zróbcie tylko listę gości. Tylko nie mów ojcu”.

Wiedziałam, że nie ma sensu dzielić tego dnia z kimś, kto już dawno podzielił swoje życie – tylko nie ze mną.

Nie wierzyłam mu

Pogoda dopisała aż za bardzo – słońce grzało jak w czerwcu. Syn z Anią rozstawiali stół w ogrodzie, wnuczka biegała z balonami. Ja w fartuchu, z włosami spiętymi byle jak, pilnowałam mięsa na grillu. Nie wyglądałam jak jubilatka. Ale za to czułam się… potrzebna. Obecna.

– Mamo, siadaj, my się wszystkim zajmiemy – powiedział mój syn, podchodząc z tacką sałatek.

– Przecież wiesz, że ja i tak bym nie usiedziała – uśmiechnęłam się. – Ale dobrze, pięć minut przerwy.

Usiadłam. Kątem oka spojrzałam na telefon. Zero wiadomości. Żadnego „wszystkiego najlepszego” od męża. Nic.

Myślisz, że zadzwoni? – zapytała cicho synowa.

– Nie wiem.

I wtedy, jakby na komendę, otworzyła się furtka. Przy płocie stał Jarek. Nie wyglądał na człowieka zrelaksowanego po weekendzie w spa. Stał w garniturze, jakby wyszedł z pracy. I z twarzą taką, jakby nie spał od tygodnia.

– Co ty tu robisz? – zapytałam zaskoczona.

Nie pojechałem. Zawróciłem spod drogi ekspresowej.

– Dlaczego?

– Bo się obudziłem. I zrozumiałem, że wolę jeść twoją przypaloną kiełbasę, niż Beaty tiramisu w jacuzzi.

Nie wierzyłam. Ale nie miałam już siły walczyć.

Nie ma już miejsca przy stole – rzuciłam.

– To postoję. Choćby cały dzień. Jeśli pozwolisz.

Spojrzałam na syna. Wzruszył ramionami.

Idź obracać kiełbasy. Przynajmniej na coś się przydasz.

I pierwszy raz tego dnia się roześmiałam.

Nie miałam złudzeń

Pod koniec dnia siedzieliśmy razem przy stole. Ja, syn z rodziną, kilka znajomych osób i Jarek. Siedział nieśmiało, jak gość, który nie wie, czy dobrze trafił. Zapytałam go tylko raz:

Powiesz mi kiedyś, dlaczego akurat Beata?

Zawiesił wzrok na talerzu.

– Bo ona mnie potrzebowała. Ty przestałaś mnie zauważać.

– Może dlatego, że przestałeś tu być.

Milczenie.

– Wiem. Przepraszam. Zawaliłem.

Wstałam od stołu, zebrałam talerze. Nie potrzebowałam od niego deklaracji, że się zmieni. Przestałam już czekać na księcia z bajki. Przestałam czekać, że ktoś wreszcie zauważy, że też mam prawo być w centrum. Tego dnia byłam. Dzięki tym, którzy chcieli być obok. Wieczorem, kiedy wszyscy już poszli, a dom zamilkł, usiadłam z kubkiem herbaty na tarasie. Jarek zaproponował, że zrobi mi masaż stóp. Odmówiłam.

– Jeszcze się nie nauczyłeś, że masaż nie naprawi lat ciszy.

Pokiwał głową. I został. W milczeniu. W tym jednym był dobry. W byciu obok, gdy nie było już nic do powiedzenia.

Kalina, 50 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama