„Chciałam rozwinąć karierę, więc wdałam się w romans z szefem. Dziś wiem, że awans przez łóżko to słaby pomysł”
„Nie musiałam długo czekać – awansowałam już po kilku tygodniach. Mojej przełożonej było to wyraźnie nie w smak, nie miała jednak wyboru. Taka była decyzja szefa. Przeszłam do działu promocji, gdzie objęłam stanowisko specjalisty do spraw public relations”.
- Aleksandra, 37 lat
Naprawdę kocham swojego męża, nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby go zostawić. Odkąd przysięgaliśmy sobie miłość przed ołtarzem, czyli od 12 lat, wiem, że chcę się przy nim zestarzeć. Mamy wspaniałą córkę Zosię, ładne mieszkanie pod Warszawą. Ale oprócz stabilizacji i szczęścia rodzinnego zawsze ważna była dla mnie praca.
Skończyłam studia z marketingu i promocji, później podyplomowe po angielsku z zarządzania. Wszyscy moi znajomi robią kariery w zagranicznych korporacjach, agencjach reklamowych, rozwijają się, awansują. A ja? Dopiero od niedawna mogę z podniesioną głową opowiadać o sobie, chwalić się swoimi osiągnięciami.
Od czterech lat tkwiłam w jednej firmie, gdzie wciąż robiłam nudne i nieambitne rzeczy, jak bym była stażystką, a nie kobietą wykształconą i z doświadczeniem. Pracowałam w dużym koncernie kosmetycznym, w dziale marek luksusowych. Brzmi nieźle, ale co z tego? Ciągle na tym samym nędznym stanowisku młodszej specjalistki do spraw marketingu.
Sprowadzało się to do pakowania kosmetyków w pudła i wysyłania ich do dziennikarek, które później musiałam naciskać, żeby zareklamowały nasz produkt w gazecie. Odbierałam od nich mejle, wysyłałam zaproszenia na bankiety promocyjne. Słowem – nuda i nic twórczego, dobre dla stażystki czy dziewczyny świeżo po studiach. Gdybym wskoczyła w hierarchii o oczko wyżej, to co innego. Planowałabym z grupą menadżerów strategię sprzedaży kosmetyków, szukałabym pomysłów na zdobycie klientek, sama bym organizowała i planowała konferencje prasowe, a nie tylko wysyłała na nie zaproszenia. Robiłabym to, czego uczyłam się na studiach i do czego mam predyspozycje.
Nie wiem dlaczego przez cztery lata nie awansowałam. Wokół mnie panowała dobra atmosfera, byłam lubiana, moja bezpośrednia szefowa powtarzała, że zawsze może na mnie polegać i nie zamieniłaby mnie na żadną inną asystentkę. No właśnie. Może w tym tkwił problem. Było jej ze mną za dobrze, zbyt wygodnie, żeby pozwoliła mi pójść wyżej…
Zobacz także
Mój mąż był zadowolony z takiego stanu rzeczy
Z roku na rok byłam coraz bardziej sfrustrowana. Naturalnie próbowałam szukać pracy gdzie indziej, jednak wszędzie wymagano doświadczenia na stanowisku menadżera. A ja nie mogłam go zdobyć, bo w obecnej pracy nie dano mi szansy. Koło się zamykało.
Było mi wstyd, że się nie rozwijam – nie tylko przed znajomymi, ale i samą sobą. Mojemu mężowi to nie przeszkadzało, nie marzył o tym, by mieć w domu bizneswoman. Dla Patryka ważne było tylko to, że nie zostawałam po godzinach jak inne koleżanki karierowiczki i mogłam spokojnie zajmować się domem, kiedy on pracował. Tak więc w rodzinie też nie miałam wsparcia.
Dariusza poznałam osobiście na bankiecie dla dziennikarzy, który zorganizowaliśmy z okazji wypuszczenia na rynek nowego tuszu do rzęs. Od miesiąca wiedziałam, że jest nowym szefem działu marketingu i promocji, ale poza kilkoma spotkaniami w windzie nie miałam okazji się z nim widzieć, ani tym bardziej rozmawiać.
Był (i nadal jest) ważną personą w naszej firmie. Podlegało mu ponad czterdzieści osób, decydował o strategii marketingowej całego koncernu. Miał opinię faceta wymagającego i surowego, który nie spoufala się z podwładnymi.
Dariusz sam wypatrzył mnie w tłumie
Tym bardziej byłam zdziwiona, gdy po oficjalnej części imprezy podszedł do mnie i swobodnie zagadał. Stałam akurat przy barze i czekałam na drinka. Zapytał, co piję i czy mogę mu coś polecić, bo on nigdy nie był w tym klubie. Od słowa do słowa wywiązała się miła konwersacja.
Dariusz, którego poznałam przy barze, zupełnie nie pasował mi do obrazu tego gburowatego faceta, o którym szeptano po kątach w firmie. Był zabawny, wyluzowany, bardzo uprzejmy i – co mnie najbardziej zdziwiło – w ogóle nie chciał rozmawiać o pracy. Dopiero pod koniec wieczoru zapytał, kim jestem w firmie, bo jeszcze nie znał wszystkich i nie wiedział, kto na jakim stanowisku pracuje.
Gdy powiedziałam, czym się zajmuję, bardzo się zdziwił. Zapytał, czy nie chciałam robić nic ambitniejszego.
– Jasne, że tak – odparłam. – Tyle że firma nic ciekawego mi nie proponuje, a w innej pracy nie dostanę wyższego stanowiska bez odbicia się tutaj.
– No tak – pokiwał głową w zadumie i zamówił kolejnego drinka.
Od tego momentu nie rozmawialiśmy już o pracy. Dariusz zagadywał mnie na prywatne tematy, pytał, czy mam męża, dzieci, komplementował mój wygląd.
Trochę mnie tym speszył, zwłaszcza że wiedziałam, że sam ma rodzinę. Ale uznałam, że to efekt wypitego alkoholu.
Myliłam się. Już w poniedziałek w pracy dostałam mejla od Dariusza. Pod pretekstem polecenia służbowego wzywał mnie do swojego gabinetu. Do tej pory o wszelkich obowiązkach informowała mnie moja bezpośrednia przełożona…
Znów był dla mnie szarmancki i miły, a po kilku dniach zaproponował wspólną kolację. Powiedział, żebym potraktowała to jako służbowe spotkanie, ponieważ chce ze mną przedyskutować pewien pomysł dotyczący działu, w którym pracuję.
Oboje weszliśmy w ten romans świadomie
Nie jestem głupia. Od razu wiedziałam, czym to pachnie. Ale przemyślałam sprawę na spokojnie. Uznałam, że to jedyna szansa, żeby wybić się z tego głupiego pakowania kosmetyków i odbierania telefonów. Co mi szkodziło pójść na jedną czy dwie kolacje z Dariuszem?
„Dzięki niemu awansuję, a wtedy wystarczy, że popracuję kilka miesięcy na menadżerskim stanowisku i już mam otwartą drogę do prawdziwej kariery
w innej firmie – kalkulowałam. – Tylko się wybiję i od razu składam wymówienie. Wtedy zerwę z Dariuszem i wszystko będzie jak dawniej… To znaczy lepiej”.
Poszłam na tę kolację. Ale mój szef nie owijał w bawełnę. Od razu pokazał, na czym mu naprawdę zależy. Przywitał mnie bukietem kwiatów, przez cały wieczór flirtował, a na koniec próbował mnie pocałować. Odsunęłam się odruchowo, a wtedy on pogładził mnie po włosach i powiedział:
– Wiem, że na wiele sobie pozwalam, ale… bardzo mi się podobasz.
Nie wiedziałam, co zrobić. Pożegnałam się więc i pobiegłam do domu. Kiedy w nocy leżałam obok męża, miałam koszmarne wyrzuty sumienia.
„Przecież kocham Patryka – myślałam. – Jak mogę mu to robić?”.
Na drugiej szali była jednak ogromna presja, chęć wybicia się i zrealizowania ambicji. No i żądza sukcesu wygrała. Przy kolejnych spotkaniach nie byłam już tak oporna. Pozwalałam Dariuszowi na coraz więcej, aż w końcu poszliśmy do łóżka. Czułam, jakbym się sprzedawała, ale cały czas miałam w głowie nadrzędny cel. Nie musiałam długo czekać – awansowałam już po kilku tygodniach. Mojej przełożonej było to wyraźnie nie w smak, nie miała jednak wyboru. Taka była decyzja szefa. Przeszłam do działu promocji, gdzie objęłam stanowisko specjalisty do spraw public relations.
Byliśmy z Dariuszem bardzo ostrożni. W pracy kontaktowaliśmy się rzadko, a jeśli już, to w obecności świadków. Traktowaliśmy się chłodno, nigdy nie wychodziliśmy razem. Spotykaliśmy się w tajemnicy, zawsze w mieszkaniu, które mój kochanek specjalnie wynajął dla naszych schadzek. Przyjeżdżaliśmy i wychodziliśmy z niego osobno.
Reguły były jasne: ja mam swoją rodzinę, on swoją. Nikt nie zamierza od nikogo odchodzić, po prostu łączy nas luźny romans. Czyli wszystko układało się po mojej myśli… Oczywiście Dariusz nie miał pojęcia o planie, który dawno temu uknułam. Planowałam zostać w firmie jeszcze tylko przez trzy miesiące. Wtedy miałabym już pół roku stażu na nowym stanowisku, niezbędne minimum, by znaleźć lepszą pracę. I tak się stało. Wkrótce dostałam propozycję przejścia do konkurencji na podobne stanowisko.
Podobne, jednak zdecydowanie lepiej płatne i z większym zespołem do zarządzania. Przyjęłam je bez najmniejszego wahania. Miałam już dość życia w kłamstwie, choć nie ukrywam, że Dariusz jako mężczyzna bardzo mi się podobał. Tym bardziej chciałam z nim zerwać. Czułam, że mogę się w końcu zakochać.
Prawie spadł z krzesła, gdy położyłam mu na biurku wymówienie. Powiedział, że nic z tego nie rozumie, chciał mnie za wszelką cenę zatrzymać, kusił większą pensją. Ale ja byłam nieugięta. Powiedziałam, że już podjęłam decyzję i odchodzę. Nie dodałam tylko, że wycofuję się również z naszego prywatnego układu.
Praca w nowej firmie jest spełnieniem moich marzeń. Wreszcie naprawdę mogę się wykazać, udowodnić kompetencje. Jest tylko jeden problem – Dariusz. Gdy po kilku tygodniach od złożenia wymówienia powiedziałam mu, że kończę nasz romans, bo kocham męża i nie chcę dłużej go oszukiwać, zrobił mi karczemną awanturę. Krzyczał, że nie pozwoli mi odejść, że też mnie kocha i że go wykorzystałam. Próbowałam go uspokoić, wytłumaczyć, że to zbyt ryzykowne, że nasze rodziny mogą się o nas dowiedzieć, ale nie chciał słuchać. Powiedział, że on może odejść od swojej żony, bo zakochał się i tylko na mnie mu zależy… Wpadłam w panikę. Zupełnie inaczej sobie to wyobrażałam! Myślałam, że Dariusz jest ze mną, żeby – jak wielu mężczyzn – mieć odskocznię od codziennego życia, że nasz związek traktuje jak rozrywkę.
Boję się, jednak wciąż wierzę, że Darek odpuści
Ale on postanowił walczyć. Kilka razy czekał pod moim nowym biurem, zaczął mnie śledzić. Wydzwaniał do mnie kilkadziesiąt razy dziennie, czasem w nocy. Zmieniłam numer telefonu, bo mąż zaczął coś podejrzewać. Na próżno. Dariusz dzwoni do mojej pracy, pisze mejle. Grozi, że jeśli nie wrócę do niego, powie o wszystkim Patrykowi. Straszy, że popsuje mi opinię w nowej pracy, bo ma znajomości.
Boję się, ale postanowiłam nie działać pochopnie. Próbuję przeczekać jego wzburzenie. Wierzę, że tylko spokojem mogę go przekonać i w końcu mu przejdzie. Staram się nie popadać w paranoję. Jeśli powie o nas Patrykowi, wszystkiego się wyprę. Nikt nas nigdy razem nie widział, nie mamy żadnych wspólnych zdjęć, zlikwidowałam poprzedni telefon, więc spokojnie mogę powiedzieć, że Dariusz wszystko zmyślił.
Gorzej, jeśli nabruździ mi w papierach i znów będę w punkcie wyjścia. Z kiepską pracą, bez perspektyw. Wtedy moja historia zatoczy koło, a ja oprócz tego, że nic nie zyskam, stracę to, co miałam. Szacunek do siebie i kochającą rodzinę. Mam jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie.