„Chciałam uczciwie zarobić na Święta, ale się nie udało. Mąż nie wie, skąd mam kasę na karpia”
„Uśmiechnęłam się, choć w środku czułam, jak coś mnie uwiera. Adamowi zależało, żebym te pieniądze przyjęła. Wiedziałam, że miał dobre intencje, ale wciąż czułam, że nie do końca zasłużyłam na to, co dostałam”.
- Redakcja
Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w listę zakupów, którą przypięłam do lodówki. Papier był zmięty, poszarpany na rogach, jakby nieustannie przypominał mi o tym, że wszystko się sypie. Wykreślałam z tej listy kolejne rzeczy, a suma wciąż była zbyt wysoka.
Janusz siedział naprzeciwko mnie z kubkiem herbaty w dłoni. Milczał, a to zawsze oznaczało, że coś go przygniata. Wiedziałam, że liczy w głowie pieniądze, zastanawia się, jakim cudem utrzymamy się do końca miesiąca.
Z pokoju dzieci dochodziły ich śmiechy, a mnie ściskało w żołądku. Uśmiechały się, cieszyły na święta, a ja czułam tylko strach. Jak wytłumaczę im, że nie będzie prezentów ani nawet porządnego obiadu?
– Jutro idę do tej Zofii – powiedziałam w końcu, żeby wyrwać nas z tej ciszy.
– To ta z willą? – Janusz uniósł na mnie wzrok.
– Tak. Cztery dni sprzątania. Trochę zarobię.
Pokiwał głową, ale widziałam w jego oczach, że myśli podobnie jak ja – to nie wystarczy. Wiedziałam, że i tak zaraz zaproponuje nadgodziny w magazynie, choć już ledwo stał na nogach. Nie chciałam go tym martwić, więc dodałam:
– Damy radę, zobaczysz.
Nie wiem, czy starałam się bardziej przekonać jego czy siebie.
Klientka oskarżyła mnie o kradzież
Dom Zofii wyglądał jak z filmu. Wielkie, marmurowe schody lśniły w świetle kryształowych żyrandoli. Wszędzie było pełno luster i połyskujących powierzchni, które sprawiały, że czułam się jeszcze mniejsza, niż byłam. Wiedziałam, że muszę to jakoś przetrwać – cztery dni pracy i koniec.
Zofia powitała mnie chłodnym spojrzeniem. Miała na sobie elegancką sukienkę, a na szyi delikatny złoty łańcuszek, który przyciągał wzrok.
– Proszę pamiętać, żeby niczego nie ruszać bez wyraźnej potrzeby – powiedziała surowo, pokazując ręką wnętrze salonu. – A na górze szczególnie uważać na antyki.
Skinęłam głową i zaczęłam pracę. Odkurzałam, polerowałam meble, ścierałam kurze. Nie odzywałam się do niej, a ona jedynie rzucała krótkie uwagi, jakby mojej obecności wolała w ogóle nie zauważać.
W sypialni na toaletce zauważyłam złoty zegarek. Był piękny, błyszczący. Nawet nie dotknęłam go wzrokiem dłużej, niż było trzeba. W takich domach lepiej nie kusić losu, nawet przez przypadek.
Nie wiem, ile czasu minęło, kiedy nagle usłyszałam jej głos.
– Mój zegarek! – Zofia stała w drzwiach, patrząc na pustą toaletkę.
Spojrzałam w tym samym kierunku. Faktycznie, zegarka nie było.
– Przed chwilą tutaj leżał! – mówiła, a jej głos stawał się coraz ostrzejszy.
– Nie dotykałam go – powiedziałam cicho, bojąc się, co zaraz nastąpi.
– Oczywiście. Proszę nie robić ze mnie idiotki. Odda mi pani zegarek albo będę zmuszona zadzwonić na policję.
Słowa uderzyły mnie jak cios. Policja? Dlaczego? Przecież nawet nie zbliżyłam się do tej toaletki! Próbowałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Czułam, że trzęsą mi się ręce. Wiedziałam, że nie jestem w stanie się obronić.
Byłam wstrząśnięta
Droga do domu była dla mnie jak sen na jawie. Słowa Zofii wciąż dźwięczały mi w głowie: „Odda mi pani zegarek albo zadzwonię na policję.” Wciąż nie mogłam uwierzyć, że ktoś mógłby oskarżyć mnie o coś takiego. Okradziona z godności, z zapłaty, a teraz jeszcze z poczucia bezpieczeństwa.
Gdy weszłam do mieszkania, dzieci natychmiast dobiegły do mnie, ściskając mnie za nogi. Ich radosne okrzyki wyrywały mnie z otępienia.
– Mamo, kiedy ubierzemy choinkę? – zapytała Hania z błyskiem w oczach.
– Niedługo, kochanie. Tylko najpierw muszę się przebrać – odparłam, próbując się uśmiechnąć.
W kuchni czekał Janusz, mieszając zupę. Spojrzał na mnie z troską.
– Jak było?
– Dobrze – skłamałam szybko. – Trochę się zmęczyłam, ale wszystko w porządku.
Pokiwał głową, ale widziałam, że coś go niepokoi. Nie mogłam mu jednak powiedzieć prawdy. Przecież i tak ledwo sobie radził. Podczas kolacji unikałam jego spojrzenia. Czułam, jakbym nosiła na plecach ciężar, który lada chwila mnie przygniecie.
Tego się nie spodziewałam
Nie mogłam spać. Całą noc przewracałam się z boku na bok, wpatrując się w ciemność. Myśl o zegarku i oskarżeniu Zofii nie dawała mi spokoju. Jej głos wciąż brzmiał w mojej głowie, pełen chłodnej pewności, że to ja jestem winna.
Rano starałam się normalnie funkcjonować. Ubrałam dzieci do szkoły, a potem posprzątałam mieszkanie, chociaż nie miałam na to siły. Właśnie zmywałam naczynia, gdy zadzwonił telefon.
– Dzień dobry, czy rozmawiam z panią Martą? – usłyszałam męski głos.
– Tak, przy telefonie – odpowiedziałam ostrożnie, wycierając mokre ręce o ścierkę.
– Nazywam się Adam, jestem synem pani Zofii. Chciałem z panią porozmawiać o tym, co wydarzyło się wczoraj.
Zamilkłam. Serce zaczęło mi bić szybciej.
– O czym pan mówi? – zapytałam chłodno, próbując ukryć emocje.
– Chodzi o zegarek – wyjaśnił. – Matka znalazła go dzisiaj rano. Spadł za szafkę. Chciałem panią przeprosić za to, jak została pani potraktowana.
Zamknęłam oczy i poczułam, jak miesza się we mnie złość z ulgą.
– Aha. Znalazła go – rzuciłam gorzko. – Szkoda, że wczoraj nie pomyślała, żeby najpierw sprawdzić, zanim mnie oskarżyła.
– Ma pani rację – odpowiedział spokojnie. – I dlatego chciałbym się z panią spotkać. Porozmawiać i zadośćuczynić w jakiś sposób.
Chciałam mu powiedzieć, żeby zostawił mnie w spokoju, ale coś w jego głosie sprawiło, że nie mogłam się na to zdobyć. Był szczery, a w mojej sytuacji każde wsparcie mogło coś zmienić.
– Dobrze. Gdzie i kiedy? – zapytałam po chwili.
Umówiliśmy się na popołudnie w małej kawiarni niedaleko mojego bloku. Kiedy odłożyłam telefon, opadłam na krzesło. Znalezienie tego zegarka powinno mnie cieszyć, ale zamiast ulgi czułam tylko gorycz. Zofia nigdy nie przeprosi, nigdy nie przyzna się do błędu. A ja? Ja zostanę z tym ciężarem na zawsze.
Dostałam dużo kasy
W kawiarni panował przytulny półmrok, a zapach świeżo mielonej kawy unosił się w powietrzu. Siedziałam przy stoliku w rogu, obracając w dłoniach kubek z herbatą. Adam wszedł punktualnie, uśmiechając się z zakłopotaniem, jakby nie wiedział, jak zacząć rozmowę.
– Dziękuję, że pani przyszła – powiedział, siadając naprzeciwko mnie.
Skinęłam głową, nie odpowiadając. Nie chciałam ułatwiać mu tego spotkania.
– Chciałem panią przeprosić za to, co się wydarzyło. To było... niesprawiedliwe – zaczął. – Matka znalazła zegarek. Spadł za szafkę.
Patrzyłam na niego, próbując ocenić, czy mówi szczerze. W jego oczach widziałam coś, czego nie spodziewałam się zobaczyć – wstyd.
– Niesprawiedliwe? – powtórzyłam, nie kryjąc goryczy. – To mało powiedziane. Zostałam potraktowana jak złodziejka, jak ktoś, kto nie ma prawa nawet się bronić.
Adam spuścił wzrok i przez chwilę milczał.
– Ma pani rację. Matka nie powinna była pani oskarżać. Wiem, że przeprosiny niewiele zmienią, ale chciałbym, żeby wiedziała pani, że nie wszyscy myślą tak jak ona.
Wyjął z kieszeni kopertę i położył ją na stole.
– To pani wynagrodzenie, razem z dodatkiem ode mnie. Proszę to przyjąć.
Spojrzałam na kopertę, ale nie ruszyłam jej.
– Nie chodzi tylko o pieniądze – powiedziałam cicho. – Chodzi o to, jak mnie potraktowano. Jakby moja praca, moje życie, były nic nie warte.
Adam odetchnął głęboko.
– Rozumiem, ale naprawdę mi zależy, żeby pani to przyjęła. Nie mogę zmienić matki ani tego, co się stało, ale mogę spróbować coś naprawić.
Wzięłam kopertę z wahaniem. Czułam się dziwnie – jednocześnie wdzięczna i upokorzona.
– Dziękuję – powiedziałam w końcu, patrząc na niego. – To nie jest pani wina, ale... to niełatwe.
Adam skinął głową i wyszedł, zostawiając mnie z myślami, które długo nie dawały mi spokoju.
Nie powiem mężowi
Pieniądze z koperty leżały przede mną na stole. Liczyłam je już kilka razy, choć za każdym razem wynik był ten sam – 2 tysiące złotych. To była suma, o jakiej dawno przestałam marzyć. Wystarczyło na święta, prezenty dla dzieci, a nawet na trochę oddechu w kolejnych tygodniach.
Janusz siedział na kanapie i bawił się z Hanią i Kacperkiem. Obserwowałam ich ukradkiem, czując jednocześnie ulgę i ciężar. Wiedziałam, że muszę coś powiedzieć, ale prawda wydawała się zbyt skomplikowana, zbyt bolesna.
– Udało mi się – powiedziałam nagle, zerkając na niego.
– Co takiego? – zapytał, podnosząc na mnie wzrok.
– Pani Zofia dobrze zapłaciła. Poza tym dostałam małą premię za dokładność. Mamy pieniądze na święta.
Janusz spojrzał na mnie zdziwiony, ale szybko się rozpromienił.
– Naprawdę? To świetna wiadomość, Martuś. Wiedziałem, że damy radę.
Uśmiechnęłam się, choć w środku czułam, jak coś mnie uwiera. Adamowi zależało, żebym te pieniądze przyjęła. Wiedziałam, że miał dobre intencje, ale wciąż czułam, że nie do końca zasłużyłam na to, co dostałam.
Wieczorem, kiedy dzieci zasnęły, siedzieliśmy z Januszem przy stole, planując, co kupić na święta.
– Może zrobimy dzieciakom niespodziankę i kupimy im sanki? – zaproponował, a w jego głosie pojawiła się dawno nieobecna nutka radości.
– To dobry pomysł – przytaknęłam.
Choć chciałam podzielić się z nim wszystkim, coś mnie powstrzymywało. Czułam, że gdyby wiedział, jak naprawdę zdobyłam te pieniądze, jego duma mogłaby ucierpieć. A przecież święta miały być czasem spokoju.
Obiecałam sobie, że kiedyś mu powiem. Kiedyś, ale nie teraz. Patrząc na jego zadowolenie i podekscytowanie dzieci, czułam, że przynajmniej tym razem mogę pozwolić sobie na tę małą tajemnicę.
Marta, 41 lat