Reklama

Maturę zdawałam w zaawansowanej ciąży, a wkrótce po egzaminach wstępnych na filologię germańską wyszłam za mąż. Na początku września urodziłam syna Karola, a w październiku wyjechaliśmy z mężem na studia do miasta. Dzieckiem zaopiekowali się moi rodzice. Nie był to typowy początek życia studenckiego, ale najważniejsze, że w ogóle był. Wcześniej wątpiłam, czy uda mi się skończyć choćby szkołę średnią.

Reklama

Wielka miłość

Pochodzę z małego miasteczka. Mojej rodzinie dobrze się powodziło. Tata był właścicielem warsztatu samochodowego, a mama pracowała w banku na kierowniczym stanowisku. Oboje cieszyli się szacunkiem otoczenia. Moi dwaj starsi bracia uczyli się doskonale. Jeden zaczął wcześnie pomagać ojcu w pracy i miał po nim przejąć warsztat. Drugi przebąkiwał o karierze bankowca. Starszy brat wybierał się na politechnikę, młodszy na ekonomię. Rodzice byli z nich dumni i wciąż stawiali mi ich za przykład.

W szkole miałam dobre oceny, ale takich uczniów było wielu.

– Bożenko, trzeba się czymś wyróżnić, żeby znaleźć się na pierwszym planie – mawiała często mama.

Kuliłam się, słysząc te słowa. „Wyróżnić? Ja? Klasowy i rodzinny milczek?”. Od początku liceum byłam beznadziejnie zakochana w Piotrku, synu sąsiadów i koledze z równoległej klasy. Piotr był przystojny, inteligentny i miał mnóstwo osobistego wdzięku. Cieszył się ogromnym powodzeniem u płci przeciwnej. Co pewien czas zrywał znajomość z jakąś moją koleżanką, by natychmiast zacząć chodzić z inną. Swojemu urokowi zawdzięczał też szkolne oceny. W pięknych słowach potrafił przekonać nauczycieli, żeby dali mu szansę na poprawienie stopni i nadrobienie zaległości. Mówiono o nim „zdolny, ale leniwy” i dawano promocję do następnej klasy. Jednym słowem, Piotr był klasycznym przykładem podrywacza i lawirującego kombinatora.

Wtedy tego nie zauważałam. Czułam tylko obezwładniającą miłość do niego. Nie miałam nawet odwagi zacząć zwykłej, towarzyskiej rozmowy. Byłam na to zbyt nieśmiała. Okazało się, że Piotra, przyzwyczajonego do asystującej mu grupy wygadanych, roześmianych dziewczyn, intryguje moje zachowanie. Podczas szkolnej wycieczki podszedł do mnie i zaproponował spacer we dwoje. Ku mojemu zdziwieniu potrafiłam znaleźć wspólny język z tym najprzystojniejszym chłopakiem w szkole.

W końcu zostaliśmy parą, a w klasie maturalnej rozpoczęliśmy ze sobą regularnie sypiać. Czy myślałam o konsekwencjach tego kroku? Skądże. Byłam po uszy zakochana. „Najważniejsza jest miłość, reszta sama się ułoży” – myślałam.

Wzdychali nad moją głupotą

W zimie zorientowałam się, że jestem w ciąży. Gdy Piotr się o tym dowiedział, był przerażony.

– Bożena, co teraz? Musisz się tego pozbyć. Skombinuję kasę i…

– Przecież się kochamy – przerwałam mu zatrwożona. – Planowaliśmy, że kiedyś się pobierzemy.

– Ale dziecka nie mieliśmy w planach.

Cóż, wyróżniłam się, ale nie w taki sposób, jak chciała tego mama. Gdy po kilku dniach zbierania się na odwagę, powiedziałam o wszystkim rodzicom, uderzyli w lament.

– Pracujemy od świtu do nocy, żebyście mieli wszystko, a ty co zrobiłaś?! Zaprzepaściłaś swoje szanse! – gorączkował się ojciec.

– Co ludzie powiedzą? Przecież to wstyd na całe miasto – płakała mama.

– To… to ja gdzieś wyjadę, urodzę dziecko i znajdę jakąś pracę. Piotrek mi pomoże… – jąkałam się.

– Ani się waż. Nie po to odejmujemy sobie od ust, żebyś marnie skończyła. Piotr się tobą zajmie? Akurat. On myśli tylko o sobie.

Rodzice trafnie oceniali mojego chłopaka, ale ja nie dawałam sobie nic powiedzieć. Nie byłam jednak osobą samodzielną, nie miałam pieniędzy, ani nawet skończonej szkoły, musiałam więc poddać się temu, co postanowiła rodzina. Po ochłonięciu z pierwszego szoku, ojciec z mamą poszli do rodziców Piotra i wspólnie uradzili, że pobierzemy się po zdaniu matury. Zadeklarowali też opiekę nad dzieckiem i pomoc finansową na czas studiów.

Mama, ojciec, a nawet moi starsi bracia wzdychali nad moją głupotą, wznosili oczy do nieba, gdy rozmowa schodziła na temat Piotrka i przepowiadali, że całkiem się zmarnuję, jeśli nie będę na siebie uważać. Miałam już serdecznie dosyć tych uwag, więc z ulgą przyjęłam wyjazd na studia.

Nasze małżeństwo było pomyłką

Moi rodzice kupili mi mieszkanie oraz wpłacali na utrzymanie dosyć wysoką sumę pieniędzy. Rodzice Piotra również wspierali nas finansowo. Mały Karolek był oczkiem w głowie swoich dziadków. Ja spokojnie sobie studiowałam i miałam miłość swojego życia u boku. Do synka jeździliśmy w weekendy. Wszystko zdawało się doskonale układać...

Nauka od początku szła mi dobrze. Piotr tymczasem narzekał, że wykładowcy się na niego uwzięli, że w bibliotece nie można pożyczyć potrzebnych podręczników, że… Jednym słowem, nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości, a codzienne obowiązki go nudziły. Miałam jednak nadzieję, że wszystko się w końcu ułoży. Tak bardzo go przecież kochałam.

Na skutki tej miłości nie trzeba było długo czekać. Znowu byłam w ciąży.
Mąż przyjął nowinę dość obojętnie, co mnie zabolało. W lecie, po zdaniu wszystkich egzaminów na uczelni, zostałam studentką drugiego roku germanistyki i mamą bliźniaczek, Kasi i Kamilki.

Bożenko, masz dopiero dwadzieścia lat i troje dzieci. W dzisiejszych czasach rzadko to się zdarza. Dziewczyny ze wsi zostają matkami później niż ty – mówiła mama.

I ona, i ojciec bardzo kochali małego Karolka. Od pierwszej chwili byli też pod urokiem bliźniaczek. Rozumiało się samo przez się, że zajmą się dziewczynkami, a ja będę kontynuować studia.

Pewnego wieczoru wróciłam z całodziennych zajęć na uczelni. Byłam potwornie zmęczona, a w drodze do domu zmarzłam. Liczyłam, że Piotrek odgrzeje mi obiad i uraczy mnie gorącą herbatą. Wciąż pamiętam tę chwilę, gdy weszłam do ciemnego mieszkania. Zapaliłam światło i ujrzałam puste pokoje. Były po prostu splądrowane! Brakowało wielu mebli i przedmiotów. Osłupiała, podeszłam do okna. Na parapecie leżał list od męża.

Piotr zawiadamiał mnie w nim krótko, że nasze małżeństwo było pomyłką. Kocha inną kobietę i z nią zamierza ułożyć sobie życie. Jako rekompensatę za zmarnowane lata zabiera z domu „kilka drobiazgów”.

Znowu zawiodłam moich najbliższych

Najpierw nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Mój mąż był lekkoduchem i nie kwapił się do pracy. Prowadzenie domu spoczywało na moich barkach. Utrzymanie też. Piotr nie zarabiał, a jego skromnie sytuowani rodzice niewiele nam pomagali. Lecz postąpić w taki sposób? Nie podejrzewałam, że Piotr jest zdolny do czegoś tak podłego. Myślałam, że mnie kocha, że mamy przed sobą piękną przyszłość. Cóż, nie dość, że przeżyłam zawód miłosny, że ucierpiała moja duma, to musiałam jeszcze przejść przez upokarzającą procedurę rozwodu, a potem wiecznie wysłuchiwać pretensji rozgoryczonych rodziców. Mieli do mnie żal, że związałam się z nieodpowiednim człowiekiem, przez co zniszczyłam życie nie tylko swoje, lecz również dzieci.

Zawzięłam się. Od połowy studiów udzielałam korepetycji z niemieckiego i robiłam tłumaczenia. Pracowałam też dorywczo jako hostessa w supermarkecie. Chciałam udowodnić rodzicom, że coś jednak sobą reprezentuję. Często jeździłam do dzieci i przywoziłam im prezenty. Rodzicom i braciom deklarowałam, że nie chcę więcej korzystać z ich pomocy. Trudno jednak utrzymać siebie i trójkę maluchów, nie mając stałej pracy. Na pomoc byłego męża nie mogłam liczyć, bo wyjechał za granicę i nie kwapił się do płacenia alimentów. Powoli jednak stawałam na nogi i brałam coraz mniej pieniędzy od rodziców. Dążyłam do tego, żeby zabrać dzieci do siebie i być w końcu niezależną.

Oczywiście przy moim trybie życia nie miałam ani siły, ani czasu, aby brać udział w życiu studenckim i zawierać nowe znajomości. Szczerze mówiąc, nawet nie miałam na to ochoty. Nie umiałam zaufać ludziom po tym, co mnie spotkało.

Skończyłam studia przed terminem i dostałam etat w bibliotece uniwersyteckiej. Zajmowałam się katalogowaniem niemieckich książek. Byłam z siebie dumna, ale rodzice kręcili nosem.

– Bożena, co to za praca? Pensja niewysoka. Perspektyw zawodowych nie ma. Biblioteka to stagnacja. Zmarnujesz się tam, dziewczyno!

Było mi przykro, że znowu zawiodłam moich najbliższych, ale nie ustąpiłam. Wiedziałam swoje. Pracowałam w stałych godzinach, co było ważne dla matki małych dzieci. Szybko podpisano ze mną umowę na czas nieokreślony. Dało mi to poczucie bezpieczeństwa. W kraju rozszalały się zmiany ustrojowe i firmy padały jedna po drugiej. Wiedziałam, że biblioteki uniwersyteckiej taki los nie spotka. Pensję miałam co prawda niewielką, ale nadal dorabiałam korepetycjami i tłumaczeniami. Te ostatnie wykonywałam nieraz w godzinach pracy, korzystając z tego, że moi współpracownicy nie znają niemieckiego. Byłam doskonale zorganizowana i z moich obowiązków wywiązywałam się znakomicie.

Spłonęłam rumieńcem z upokorzenia

W pewnym momencie wpadłam na pomysł zracjonalizowania systemu opracowania książek, opisałam go i przedstawiłam dyrekcji. Mój projekt został wprowadzony w życie, a ja dostałam awans i podwyżkę. Od tego momentu miałam opinię doskonałego pracownika. Ze wszystkich sił starałam się ją podtrzymać. Nie spóźniałam się do pracy, rzadko korzystałam ze zwolnień lekarskich. Zabierałam głos na wszystkich zebraniach, mówiąc, co można zmienić i poprawić, aby biblioteka działała efektywnie. Z reguły przyznawano mi rację, choć szeregowi pracownicy sarkali, że jestem nadgorliwa.

Nie widziałam jednak powodu, żeby się tym przejmować. Tym bardziej, że z ich strony doświadczyłam wielu przykrości. Pewne siebie, modnie ubrane i umalowane dziewczyny z dużego miasta naśmiewały się z błędów językowych, jakie wciąż popełniałam.

– Pani Bożenko, skoro zna już pani niemiecki, to najwyższy czas popracować nad ojczystym językiem. Nie mówi się „robiom”, tylko „robią” – mówiła niby żartobliwie jedna z nich, Monika.

Koleżanki parsknęły śmiechem, a Monika ciągnęła:

– A pani nogi… Zdaję sobie sprawę, że jest pani osobą strasznie zapracowaną i ma pani mało czasu, ale może warto czasem skorzystać z depilatora.

Spłonęłam rumieńcem z upokorzenia. Nie miałam dotychczas głowy, żeby pomyśleć o takich rzeczach jak eleganckie wysławianie się, modny ubiór czy depilacja nóg. Doszłam do wniosku, że Monika i jej koleżanki niechcący wyświadczyły mi przysługę. A praca przecież zobowiązuje do estetycznego wyglądu.

Stopniowo, podpatrując modelki w żurnalach i dziewczyny w bibliotece, zaczęłam się zmieniać. Kupowałam modne, dopasowane do mojej figury ciuchy. Odwiedzałam systematycznie fryzjera i kosmetyczkę. Większość osób w pracy była przestraszona moim bezustannym dążeniem do perfekcji, zatem nie miałam tam wielu przyjaciół. Ale los mi sprzyjał. Czułam się coraz pewniej i zarabiałam coraz lepiej. Moje dzieci cieszyły się dobrym zdrowiem i świetnie się uczyły. W razie potrzeby zawsze mogłam liczyć na pomoc rodziców. Mogłam spokojnie piąć się po szczeblach kariery zawodowej.

Nie było to łatwe zadanie, bo wszystkie kierownicze stanowiska w bibliotece były już od dawna obsadzone. Wzdychałam, żeby coś się wreszcie zmieniło. Kiedy więc kierowniczka oddziału, w którym pracowałam, pożyczyła swoim znajomym do domu cenne, archiwalne książki, z których można było jedynie korzystać na miejscu, napisałam oficjalne pismo do dyrekcji o działaniu na szkodę biblioteki.

Przeprowadzono urzędowe dochodzenie, w wyniku którego moja szefowa dostała naganę i została przeniesiona na inne, bynajmniej nie kierownicze stanowisko. Mnie zaś zaproponowano kierowanie oddziałem. Nie posiadałam się ze szczęścia. Wreszcie zostałam doceniona!

Mojej radości nie mącił fakt, że wokół mnie zapanowała całkowita pustka, a ludzie przerywali rozmowę, gdy wchodziłam do pokoju. Wprowadziłam żelazną dyscyplinę w pracy. Pod moim kierownictwem ludzie nie mogli się spóźniać, tracić czasu na pogaduszki i mylić się podczas pracy. Zauważałam i karałam każdy błąd a także odstępstwo od zasad. Niejedna osoba pożegnała się z premią. Zdawałam sobie sprawę, że nie jestem lubiana. „Taki jest los każdego wymagającego szefa” – powtarzałam sobie. „Ludzie mi nie pomagali, kiedy było mi w życiu źle. Jak mnie już ktoś zauważył, to po to, żeby mi dokopać. Nie mam powodu, aby zważać na ich opinię” – myślałam.

Nie miałam przy sobie żadnej życzliwej duszy

Niby niechcący nasłuchiwałam nowinek, które przynosiła do mojego gabinetu pani Mariola. Nie była specjalnie zdolna, ale nadrabiała braki w inny sposób. Dzięki temu, czego się od niej dowiadywałam o pracownikach, mogłam jeszcze skuteczniej nimi rządzić. Znałam bowiem wszelkie ich troski i słabości. Na skutek plotkarskiej natury Marioli zdobyłam poufną informację o ciężkiej chorobie dyrektorki. Od tej chwili miałam oczy i uszy otwarte. Przeczuwałam, że nadejdą zmiany.

Wkrótce się okazało, że w związku ze swoim stanem zdrowia, pani dyrektor odchodzi na rentę. Byłam już wcześniej przygotowana do wzięcia udziału w konkursie na zwierzchnika całej placówki. Usłużna Mariolka doniosła mi, że duże szanse ma również Monika. Zaniepokoiłam się. Moniki nie znosiłam, ale musiałam obiektywnie przyznać, że ta elegancka, inteligentna, nieco złośliwa osoba o ciętym języku jest doskonałym pracownikiem i cieszy się dużą popularnością wśród kolegów.

Ale, ale przecież… Monika niedawno przebywała trzy miesiące na zwolnieniu lekarskim. Niby mimochodem wspomniałam o tym, gdzie należy. Na wszelki wypadek sprawdzono, czy świadectwo lekarskie było uzasadnione. Jak się okazało, Monika dość poważnie niedomagała. Lecz wokół jej osoby zrobiło się mnóstwo szumu, narosło tyle plotek i pomówień, że rozgoryczona kobieta sama zrezygnowała z udziału w konkursie. Poprosiła nawet o przeniesienie do mniejszego oddziału biblioteki, gdzie szanse na dalszy awans były znikome.

Triumfowałam. Zostałam dyrektorką biblioteki uniwersyteckiej. Teraz już nikt nie miał prawa powiedzieć, że jestem nieudacznikiem i nie wykorzystałam swoich szans życiowych. Rodzice i bracia szczerze mi gratulowali.

Tymczasem ja nie byłam w dobrym nastroju. Po paru miesiącach, siedząc w swoim mieszkaniu na kanapie z kotem przy boku, zdałam sobie nagle sprawę, że nie mam z kim dzielić swojego sukcesu. Zaraz, a te ustawiczne telefony i wizyty? No tak, koledzy i koleżanki moich dzieci. Do mnie nikt nie dzwonił, nikt mnie nie odwiedzał. Nie miałam przy sobie żadnej życzliwej duszy! Gdyby nie towarzystwo Karola, Kasi i Kamilki, nie miałabym po pracy do kogo ust otworzyć. „Dzieci są dorosłe, każde z nich planuje wkrótce wyprowadzkę z rodzinnego domu... Co się wtedy ze mną stanie?” – myślałam.

Nie rozumiałam, dlaczego tak jest. Całe życie pracowałam uczciwie i starałam się robić to, co uważałam za słuszne. Tymczasem nikt mnie nie lubił. Byłam rozgoryczona. Tym bardziej, iż w przeciwieństwie do mnie, moje dzieci wcale nie dążyły do tego, by zostać kimś ważnym. Karol pracował jako rehabilitant, Kasia uczyła dzieci w podstawówce, a Kamila sprzedawała ciuchy w butiku. Gdy wytykałam im brak ambicji, mówili, że najważniejsze to robić, co się lubi. O dziwo, moi rodzice stawali zawsze po ich stronie. Musiałam przyznać, że całą moją trójkę otacza życzliwość i sympatia ludzi, zarówno w pracy, jak i poza nią. „Jak oni to robią, że tyle osób się do nich garnie? A ja? A mnie…”

Reklama

Poczułam nagle łzy pod powiekami. Co złego uczyniłam? Gdzie i w jaki sposób zagubiłam się w życiu, że dziś nie mam nawet z kim o tym porozmawiać?

Reklama
Reklama
Reklama