Reklama

Jeszcze do niedawna byłam jedną z tych dziewczyn, które wierzą, że dzień ślubu będzie najpiękniejszym w ich życiu. Nie marzyłam o zamku, bryczkach ani tysiącu białych róż. Z Kubą snuliśmy plany, które w tamtym momencie wydawały się idealne:

Reklama

Zróbmy jak w domu, ludzie to docenią – powtarzał Kuba, gdy przeglądaliśmy ceny sal weselnych.

Budżet mieliśmy mocno ograniczony, a kredytu nie chcieliśmy brać.

– Nie ma sensu pakować się w długi na jeden wieczór.

Zaczęliśmy więc kombinować. Sala OSP w naszej miejscowości – tanio, swojsko i z klimatem. Dekoracje? Zrobimy sami, w końcu mam zdolne koleżanki, a balony i lampki z dyskontu wystarczą. Jedzenie? Ciocie od razu się zgłosiły:

Kiedyś tak było, że rodzina gotowała i wesele było weselem!

Z jednej strony byłam wdzięczna, bo naprawdę chciały nam pomóc. Z drugiej – gdzieś w głowie kiełkowała obawa: czy damy radę? Czy to nie skończy się wstydem? Kiedy przewijałam zdjęcia z wesel koleżanek w eleganckich restauracjach, pocieszałam się myślą, że nasze będzie inne, autentyczne.

– Ludzie zapamiętają ciepło, śmiech i atmosferę, nie talerze – próbowałam siebie przekonywać.

A jednak nocami przewracałam się w łóżku, myśląc o tym, jak zareagują goście. Wierzyłam, że rodzinna atmosfera zwycięży nad luksusem… ale gdzieś głęboko we mnie tlił się lęk, że to wszystko może się obrócić w karykaturę moich marzeń.

Czułam, jak robi mi się gorąco

Siedziałam przy głównym stole i patrzyłam, jak goście zaczynają się częstować. Na początku wszystko wyglądało w porządku. Dopiero po chwili do moich uszu zaczęły docierać uwagi.

To ma być rosół? Czemu taki słony? – mruknął ktoś przy sąsiednim stole.

– Schabowy zimny jak lód… – dołączył inny głos.

Kto to gotował? – zapytała z udawanym rozbawieniem kuzynka, a jej mąż zachichotał pod nosem.

Starałam się uśmiechać, kiwać głową do rozmówców, którzy akurat zwracali się do mnie z życzeniami, ale każde takie zdanie rozchodziło się echem w mojej głowie. Czułam, jak robi mi się gorąco, jak policzki czerwienią się z zawstydzenia. Kuba siedział obok, udawał, że nie słyszy, lecz znałam go za dobrze. Wiedziałam, że on też chłonie te komentarze, tylko nie daje po sobie poznać.

– A gdzie są te słynne pierogi twojej cioci? – zapytała sąsiadka z naprzeciwka, podnosząc brew. – Nie mogę doczekać.

– Zaraz będą – odpowiedziałam wymuszonym tonem, choć już w tym momencie modliłam się, żeby wypadły lepiej niż rosół i schabowe.

Z boku dobiegł mnie głos wuja:

Kiedyś to na weselach jedzenie nie mieściło się na stołach. A tu… no cóż, inaczej.

DJ właśnie włączył muzykę, ale nikt nie wstawał do tańca. Goście kręcili nosem, porównywali do innych wesel. Czułam się jak mała dziewczynka, która wystawiła swój rysunek na szkolnej wystawie i usłyszała, że jest brzydki. Nie wiedziałam, gdzie spojrzeć, żeby nie zobaczyć rozczarowanych min.

Było mi wstyd

Kiedy tylko zobaczyłam, że goście zaczynają kręcić głowami i coraz głośniej komentować jedzenie, wstałam od stołu. Kuba od razu podążył za mną. Wyszliśmy na zaplecze. Zamknęłam drzwi i od razu wybuchłam.

Mówiłam, że to zły pomysł! – rzuciłam ostro. – Ciotki nie dały rady, wszystko się sypie!

– Przestań – odpowiedział Kuba, próbując brzmieć spokojnie. – Chciałaś tanio, to masz tanio. Przynajmniej nie zbankrutujemy.

– Ale co ludzie będą gadać?! – niemal krzyknęłam. – Zamiast wspominać nasz dzień, będą się śmiać, że podaliśmy zimne kotlety i przesolony rosół.

Kuba odwrócił wzrok, jakby chciał uciec od moich słów. Zanim zdążyłam coś dodać, drzwi do kuchni otworzyły się i weszła ciocia.

– Co to za jęki? – spytała ostro Helena. – Zawsze chwalili moje pierogi, a teraz nagle wszystkim coś nie pasuje?

– Ludzie marudzą – zaczęłam, ale nie pozwoliła mi skończyć.

Marudzą, bo im za dobrze! – uniosła ręce w geście bezradności. – Za darmo gotujemy, dniami się narobiłyśmy, a teraz pretensje! Jakbyście zapłacili za catering, to by było inaczej.

– Bo myśleliśmy, że tak będzie lepiej – odezwał się Kuba, już z widoczną złością. – A teraz wygląda na to, że wszyscy nas obgadują.

– To nie nasze wina, że ludzie teraz wymagają nie wiadomo czego. Kiedyś nikt się nie czepiał.

– Ale to nasze wesele! – wyrzuciłam z siebie. – Miało być pięknie, a jest… wstyd.

W kuchni zapadła cisza. Każdy patrzył gdzie indziej, jakby nie chciał wziąć odpowiedzialności. Czułam, jak we mnie narasta bezsilność. Nie mogłam już udawać, że to drobne potknięcia. Wszystko zmierzało w złym kierunku.

Zabrakło mi powietrza

Wróciłam na salę z duszą na ramieniu. Miałam nadzieję, że może muzyka rozrusza gości i choć trochę odwróci uwagę od jedzenia. DJ puszczał kolejne piosenki, ale parkiet świecił pustkami. Tylko dzieci podskakiwały w kącie, a reszta siedziała przy stołach i zajmowała się komentowaniem.

Idę do domu, tu nawet herbaty ciepłej nie ma – usłyszałam, jak mówi starsza sąsiadka do swojej córki.

– Szkoda, bo młodzi tacy sympatyczni, a takie wesele… – dodał ktoś przy innym stole.

Czułam, że brakuje mi powietrza. Chciałam podejść, zagadać, spróbować zatrzymać ludzi, ale nogi miałam jak z waty. Goście powoli zaczynali wychodzić, tłumacząc się zmęczeniem albo dziećmi, które trzeba położyć spać. Wiedziałam jednak, że powód był zupełnie inny. Kuba próbował utrzymać pozory normalności. Podchodził do znajomych, zachęcał ich do tańca.

– No chodźcie, bawmy się, to przecież wesele! – powtarzał, ale odpowiedzią były wymijające uśmiechy i spojrzenia pełne współczucia.

Z każdą minutą robiło się coraz bardziej niezręcznie. Na stołach stały nietknięte półmiski, tłuszcz na zimnym mięsie zastygał, a pierogi, które miały być dumą ciotek, lądowały nietknięte na talerzach.

Nie pamiętam takiego wesela – powiedział półgłosem wujek siedzący najbliżej mnie. – Człowiek by się pobawił, a tu nawet atmosfery nie ma.

Te słowa dobiły mnie. Miałam wrażenie, że wszystko wymknęło się spod kontroli. Wpatrywałam się w ludzi, którzy przyszli świętować nasz dzień, a zamiast tego gapili się na zegarki i liczyli, kiedy będzie wypadało wyjść. W mojej głowie huczało jedno zdanie: miało być wesele życia, a wyszedł spektakl żenady. Wiedziałam, że cokolwiek się jeszcze wydarzy, tego wieczoru już nie uratuję.

Byłam zawiedziona

Następnego dnia obudziłam się z ciężką głową i uczuciem, że chciałabym cofnąć czas. Kuba już parzył kawę, jakby nic się nie stało.

– Nie chcę wspominać tego dnia – powiedziałam od progu. – Czuję tylko wstyd.

– Przesadzasz – odpowiedział, nalewając mi do kubka. – To tylko jedzenie. Za parę lat będziemy się z tego śmiać.

– Nie będziemy – zaprzeczyłam stanowczo. – Goście nie zapamiętają tańców ani ślubnych przysiąg. Będą wspominać, że wszystko było zimne i tłuste.

Kuba wzruszył ramionami, jakby nie miał zamiaru dalej tego ciągnąć. Mnie jednak w środku paliło. Wiedziałam, że to nie jest coś, co można zlekceważyć. To był nasz dzień, a w mojej pamięci zapisał się jako porażka. Nie minęła godzina, gdy zapukały ciotka Hela.

Zrobiłyśmy, co mogłyśmy – zaczęła, od razu unosząc głos. – Zero wdzięczności!

Kuba włączył się do rozmowy.

– Dość już – powiedział spokojnie. – Co było, to było. Nic tego nie zmieni.

Nie potrafiłam tak po prostu odpuścić. Czułam się winna, zawiedziona i zła jednocześnie. Goście poszli do domów z niesmakiem, a ja zostałam z poczuciem, że coś, co miało być symbolem nowego życia, stało się jego plamą.

Czułam się rozdarta

Minęło kilka dni, a ja wciąż nie mogłam dojść do siebie. Wracałam myślami do każdej sceny z tamtego wieczoru – do komentarzy gości, do pustego parkietu, do nietkniętych talerzy. Zamiast pięknych wspomnień zostało poczucie, że nasz ślub będzie już zawsze kojarzył się z rozczarowaniem. Siedziałam wieczorem przy oknie i patrzyłam na światła uliczne. Kuba przysiadł obok i objął mnie ramieniem.

Ważne, że jesteśmy razem – powiedział cicho. – Wesele to tylko jeden dzień, a całe życie dopiero przed nami.

Chciałam wspomnień, a zostało mi tylko poczucie wstydu.

Kuba westchnął i nie odezwał się więcej. On naprawdę wierzył, że to się kiedyś zamieni w anegdotę, którą będziemy wspominać ze śmiechem. Wiedziałam, że tak nie będzie. Ludzie nie zapamiętają naszych uśmiechów, tylko chłodne jedzenie i ciszę zamiast zabawy. Zaczęłam zastanawiać się, czy nie lepiej było wziąć kredyt i zrobić wesele w restauracji. Spłacalibyśmy je przez lata, ale przynajmniej nie czułabym się tak upokorzona. Czasem oszczędność kosztuje więcej niż same pieniądze. Czasem płaci się własną dumą. Nasz ślub miał być początkiem czegoś pięknego. A ja, zamiast ciepła i radości, nosiłam w sobie ciężar nieudanej uroczystości. Patrząc na Kuby twarz, pełną spokoju i wiary w to, że wszystko będzie dobrze, czułam się rozdarta. On miał rację. Najważniejsze, że jesteśmy razem. Ale ja wiedziałam, że wspomnienia tego dnia będą we mnie siedzieć jak cierń. I nic już tego nie zmieni.

Anna, 25 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama