„Chciałam wydrukować przepis na ciasto świąteczne, a znalazłam niespodziankę. Mąż chciał mnie zaskoczyć”
„Chciałam tylko wydrukować przepis na ciasto. Zamiast tego znalazłam w drukarce pozew rozwodowy z danymi mojego męża… i moim nazwiskiem. Myślał, że dowiem się o wszystkim dopiero w sądzie. Mylił się. Tego dnia przestałam być jego żoną, a zaczęłam grać w grę na moich zasadach. I to ja wykonałam ostatni ruch”.

- Redakcja
Nigdy nie uważałam naszego małżeństwa za idealne, ale nie sądziłam, że mój własny mąż będzie knuł za moimi plecami. Pewnego wieczoru chciałam tylko wydrukować przepis na ciasto. Drukarka od dłuższego czasu odmawiała współpracy, więc zajrzałam do jej wnętrza. Na samej górze stosu papierów leżał wydrukowany wzór pozwu rozwodowego. Z jego imieniem. Jego danymi. I moim nazwiskiem. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Czy on naprawdę myśli, że tak po prostu się mnie pozbędzie? Że zniknę z jego życia jednym podpisem? Najwyraźniej nie zna mnie tak dobrze, jak myślał.
Byłam w szoku
Chciałam tylko wydrukować przepis na ciasto, które pokazywała sąsiadka – jakieś orzechowe z kremem z mascarpone. Miałam go już nawet w telefonie, ale ja jestem z tych, co lubią mieć kartkę w ręce, postawić ją na blacie, czasem coś podkreślić. Drukarka od dawna stała zakurzona, więc odsunęłam stary fotel, wcisnęłam się w kąt i otworzyłam klapę. W środku – pełno kartek. Wyciągnęłam je jedną po drugiej, by dotrzeć do czystych. I wtedy zobaczyłam.
U góry – gruby drukowany tytuł: „Pozew o rozwód bez orzekania o winie”. Poniżej: imię mojego męża jako powoda, moje – jako pozwanej. Dalej jakieś paragrafy, pouczenia. Zamarłam. Nie wiem, jak długo patrzyłam na ten papier. Serce biło mi jak szalone, w uszach mi dzwoniło. Usłyszałam trzask drzwi – wrócił. Zdążyłam wsunąć kartki do książki z przepisami i podeszłam do niego jakby nic.
– Wróciłeś wcześnie – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
– Eee, nie było ruchu w sklepie – rzucił, całując mnie w czoło. – A co to za zapach?
Chciało mi się śmiać. Albo płakać. On naprawdę grał kochającego męża. A w drukarce – gotowy pozew. Nie odezwałam się ani słowem przez resztę wieczoru. Nie byłam gotowa. Jeszcze nie. Ale on nie miał pojęcia, że już wiem.
Powiedział, że to pomyłka
Czekałam dwa dni. Zachowywałam się tak, jak zawsze. Rano kawa, potem lista zakupów, wieczorem kolacja i wspólne oglądanie serialu, którego nie znosiłam. Uśmiechałam się, chociaż najchętniej rzuciłabym mu te papiery prosto w twarz. Ale chciałam zobaczyć, jak długo będzie mnie okłamywał. Czy sam coś powie. Nie powiedział.
Więc trzeciego dnia, kiedy skończył jeść obiad, podałam mu herbatę i położyłam obok niej złożone na pół kartki.
– Znalazłam w drukarce – powiedziałam spokojnie. – Chyba niechcący coś ci się wydrukowało.
Spojrzał. I zbladł. Serio. Nie udawał. Chwilę milczał, po czym parsknął śmiechem.
– No nie wierzę! To to?! – wskazał na papiery, jakby pokazał mi kartkę z żartem. – To jest stary plik! Ściągnąłem wzór z internetu chyba z rok temu, bo… no, miałem kryzys. Chciałem się upewnić, jak to wygląda. Nie wysłałem tego.
– Nie pytałam, czy wysłałeś – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Zastanawia mnie raczej, dlaczego to wciąż jest.
– Kochanie… To było głupie. Serio. Miałem wtedy dużo na głowie, trochę się kłóciliśmy, pamiętasz? Człowiek robi różne rzeczy.
– I zostawia je w drukarce?
Zamilkł. Poczułam, jak coś we mnie pulsuje.
– Chciałbyś rozwodu bez orzekania o winie. Wygodnie, prawda? Bez krzyku, bez wyjaśnień. Znikam, a ty masz czyste ręce.
– Przysięgam ci, to nie tak.
Ja się nie poddam
Następnego dnia zrobiłam makijaż mocniejszy niż zwykle. Czerwona szminka, którą zawsze uważał za zbyt wyzywającą, i bluzka z dekoltem. Patrzył na mnie uważnie, gdy zapinałam płaszcz w przedpokoju.
– Gdzie idziesz tak wystrojona? – zapytał.
– Na kawę – uśmiechnęłam się słodko. – Z koleżanką. Muszę się wygadać.
– A z którą?
– Z taką, której imienia nie znasz. Nie przejmuj się. Poradzę sobie.
Zamknęłam za sobą drzwi, zanim zdążył zadać kolejne pytanie. Na żadną kawę nie szłam. Pojechałam do kancelarii adwokackiej. Jeśli on planował rozwód, to ja też mogłam się do niego przygotować. Ale na moich warunkach.
Pani mecenas była konkretna. Zadała mi dziesiątki pytań, zapisała nazwiska, majątek, sytuację rodzinną.
– Czy mąż ma kogoś? – zapytała bez ogródek.
– Nie wiem – przyznałam szczerze. – Ale zaczynam podejrzewać, że tak.
– Warto to sprawdzić. I zabezpieczyć wszystko, co się da.
Wróciłam do domu wieczorem. On siedział przed telewizorem, ale widziałam, że nie ogląda. Udawał, że śpi. Może miał nadzieję, że sprawa umrze śmiercią naturalną. Że się uspokoję. Że dam sobie spokój.
Pomylił się. I to bardzo. Tego wieczoru przestałam być jego żoną mentalnie. W mojej głowie byłam już kimś zupełnie innym. Kimś, kto nie pozwoli się tak po prostu wyrzucić z życia jak stary mebel.
Zaczynam swoją grę
Zaczęłam od porządków. Nie w szafkach, nie w kuchni – w dokumentach. Od lat wszystko robił on: płacił rachunki, podpisywał umowy, podejmował decyzje. A ja… po prostu ufałam. Teraz przestałam.
Wieczorami siadałam przy komputerze i przekopywałam się przez historię konta, umowy kredytowe, ubezpieczenia, nawet zapisy z kamer monitoringu na naszej ulicy. Miałam dostęp do wszystkiego. On nie wiedział, że hasła do jego skrzynki mailowej od zawsze były dla mnie banalne.
Pierwszy cios – paragon z hotelu, z ostatniego jego wyjazdu „służbowego”. Rezerwacja na dwie osoby. Drugi – zdjęcie z Facebooka, które „znajoma” opublikowała tylko na chwilę, ale wystarczająco długo, bym je zapisała. Trzeci – wiadomości, które znalazłam w chmurze. Nie były jednoznaczne, ale wystarczyły, bym zrozumiała.
Nie miałam zamiaru robić mu scen. Chciałam, żeby myślał, że wszystko wróciło do normy. Że znów jestem tą uległą, spokojną żoną. Codziennie robiłam mu kanapki do pracy, pytałam, jak się czuje, zostawiałam mu czyste koszule w łazience. Z każdym moim uśmiechem był spokojniejszy. Nawet odważył się znowu mnie dotknąć.
Nie wiedział, że każda jego reakcja jest częścią układanki. Że gram swoją rolę tylko po to, by zebrać dowody. Zleciłam sprawdzenie jego kont służbowych. Zainstalowałam aplikację śledzącą w jego telefonie. Używał mojego laptopa – wystarczyło zostawić go otwartego. Zaczął się czuć zbyt pewnie. A ja byłam gotowa.
Ostatni ruch należy do mnie
W piątek zadzwoniła jego kochanka. Odebrałam jego telefon Szeptała do słuchawki coś o tym, że „wszystko załatwione”, że „on musi tylko podpisać”. Zamarłam przy półce z mlekiem.
– Halo? – powiedziałam, gdy wreszcie przerwała swój monolog.
– Ojej, przepraszam... pomyliłam numer – rzuciła szybko i się rozłączyła.
Zrobiło mi się gorąco, ale zamiast się zdenerwować, uśmiechnęłam się. Miałam wszystko, czego potrzebowałam. Następnego dnia wróciłam do domu wcześniej. Na stole czekała jego ulubiona kolacja. Usiadłam naprzeciwko, patrzyłam, jak je. A potem, bez słowa, położyłam na stole teczkę.
– Co to? – zapytał z pełnymi ustami.
– Mój pozew rozwodowy – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Z orzeczeniem o winie.
Zbladł. Po raz pierwszy od dawna widziałam, że naprawdę się boi.
– Nie żartuj. Przecież mówiłem, że to był stary dokument...
– Wiem. Tak stary jak twoja kochanka.
Milczał. Nie miał już żadnych argumentów.
– Dam ci wybór – powiedziałam spokojnie. – Albo podpiszesz moją wersję, albo widzimy się w sądzie. Mam adwokata, dowody, zdjęcia. Ty nie masz nic.
Patrzył na mnie, jakby pierwszy raz widział kobietę, z którą dzielił łóżko przez kilkanaście lat. Może rzeczywiście widział pierwszy raz. Prawdziwą mnie.
Wszystko ma swoją cenę
Nie podpisał od razu. Próbował jeszcze przez kilka dni. Przynosił kwiaty, gotował obiad, mówił, że „to był błąd”, że „przejściowe zauroczenie”, że „mężczyźni czasem głupieją”. Gdyby zrobił to miesiąc wcześniej, może bym się zawahała. Ale teraz byłam już w innym miejscu. Silniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej.
Ostatecznie zgodził się na wszystko. Może dlatego, że zdał sobie sprawę, że nie wygra. Może dlatego, że jego kochanka, gdy dowiedziała się o pozwie i możliwym skandalu, zaczęła się wycofywać. Może po prostu przestało mu się opłacać udawać.
Rozwód miałam po trzech miesiącach. Sąd nie miał wątpliwości co do winy. Mój adwokat był bezlitosny, ale profesjonalny. Siedziałam wtedy w sali rozpraw z podniesioną głową, słuchając, jak mówią o naszym małżeństwie jak o kontrakcie biznesowym, który jedna strona zerwała.
Po wszystkim wróciłam do pustego mieszkania. Usiadłam przy kuchennym stole z kubkiem kawy. Sama, ale nie samotna. Wolna. Z satysfakcją, której nie przysłaniał nawet ból. Zrozumiałam, że nie można nikogo zmusić do miłości. Można tylko wymusić szacunek. A jeśli ktoś nie chce nawet tego dać – trzeba odejść. Albo wyrzucić go samodzielnie za drzwi. Czy żałuję? Nie. Zawsze wiedziałam, że wszystko ma swoją cenę. I wreszcie zapłacił ją ktoś inny.
Maria, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ojciec zniszczył naszą rodzinę, ale karma na szczęście wraca. Dziś to on błaga o pomoc, a ja śmieję mu się w twarz”
- „Syn z synową wolą spędzać Wigilię w SPA. Skoro nie szanują tradycji, to dopilnuję, żeby masaże odbiły im się czkawką”
- „Myślałam, że święta będą ciche, samotne i smutne. Wnuk zrobił coś, czego nie zapomnę do końca życia”