„Chciałam zaimponować teściowej, a prawie rozwaliłam piwnicę. Mój eksperyment z ogórkami wymknął się spod kontroli”
„Odwróciłam się jak oparzona. Stała tam moja teściowa. Z założonymi rękami, w kapciach i z miną, jakby właśnie dowiedziała się, że zniszczyłam jej przetwory”

- Redakcja
Jestem świeżo upieczoną żoną. Weszłam do rodziny, w której wszyscy mają jedną wspólną pasję – kiszenie. Serio. U nich kisi się wszystko: ogórki, kapustę, buraki, a nawet pomidory. I wszystko oczywiście „według sprawdzonego rodzinnego przepisu”. Na początku trochę mnie to bawiło, ale po kilku rodzinnych obiadach, podczas których teściowa z dumą stawiała swoje słoiki na stół, poczułam ukłucie zazdrości. Pomyślałam, że też zakiszę ogórki i pokażę, że nie jestem taka znowu „z miasta, co tylko zamawia przez telefon”. Obkupiłam się w koper, czosnek i oczywiście ogórki. Nawet specjalnie pojechałam na targ. Wszystko zrobiłam jak w instrukcji z internetu, a słoje z dumą ustawiłam w piwnicy u teściowej. Nie sądziłam, że to mi przysporzy samych kłopotów.
Odwróciłam się jak oparzona
To było w sobotę rano. Leżałam na kanapie z kawą i czytałam książkę, kiedy nagle coś grzmotnęło tak, że podskoczyłam.
– Co to było?! – zawołałam sama do siebie i już wiedziałam, że dźwięk dochodzi z piwnicy.
Szybko zbiegłam po schodach, niemal zjeżdżając po poręczy. Otworzyłam drzwi i... stanęłam jak wryta. Cała podłoga lepiła się od ogórkowej brei, szkło ze słoików porozrzucane jak po jakimś wybuchu, a zapach... O matko, jakby kiszone ogórki pokłóciły się z czosnkiem i przegrały.
– Nie no, co jest... – jęknęłam i zrobiłam krok w stronę rozbitego słoja.
Poślizgnęłam się i niemal wpadłam twarzą w ogórki. I wtedy usłyszałam głos zza pleców:
– Co to ma znaczyć?!
Odwróciłam się jak oparzona. Stała tam moja teściowa. Z założonymi rękami, w kapciach i z miną, jakby właśnie dowiedziała się, że zniszczyłam jej przetwory.
– Ja… to znaczy… ogórki. Moje ogórki – wydukałam.
Teściowa powoli weszła do piwnicy, omijając ostrożnie rozbitą zawartość.
– Co tu wybuchło?
– Chyba za mocno zakręciłam... albo coś nie tak z proporcjami...
– Aha – mruknęła. – No to mamy kiszoną apokalipsę.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię
Teściowa stała w progu jak generał. Oczy miała zwężone, ręce splecione na piersi, a spojrzenie takie, że przez chwilę poczułam się jak uczennica złapana na ściąganiu.
– To ogórki były? – zapytała, choć przecież doskonale wiedziała.
– Tak, moje... pierwsze – powiedziałam cicho i potarłam czoło, które całe mi się lepiło.
Nie wiedziałam nawet, że mam tam ogórkowy sok. Teściowa nie odpowiedziała, tylko weszła głębiej. Kucnęła przy jednym z rozbitych słoików, ostrożnie podniosła kawałek szkła i przyjrzała się mu z powagą godną eksperta kryminalistyki.
– Za mocno dokręcone, za ciepło w piwnicy i pewnie coś z proporcjami nie grało. Ile czosnku dałaś?
– No... sześć ząbków na litr.
– No nie... – jęknęła. – To już nie ogórki, tylko bomba biologiczna.
– Przepraszam... Naprawdę chciałam dobrze. Znalazłam przepis w internecie, wyglądało na sprawdzony... może przesadziłam z solą. Albo z chrzanem?
Teściowa wstała i spojrzała na mnie bez wyrazu.
– Zobaczymy, co na to powie twój mąż – rzuciła.
Zamarłam.
– Ale... to nie jego piwnica! To twoja!
– Właśnie dlatego – powiedziała z tajemniczym tonem. – I właśnie dlatego musi wiedzieć, kto tu próbował wysadzić fundamenty rodzinnego domu.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Najlepiej razem z tymi ogórkami.
Zasłoniłam usta dłonią
Następnego dnia bałam się zejść do kuchni. Przemykałam się po domu jak duch, żeby tylko nie natknąć się na teściową. Ale ona jak na złość czekała na mnie przy stole. Miała kubek z kawą i wyraz twarzy, którego nie umiałam rozszyfrować.
– Chodź, siadaj. Kawę ci zrobiłam – powiedziała spokojnie.
Usiadłam ostrożnie, jakby na mnie miała zaraz spaść kolejna bomba ogórkowa.
– Wiesz, że moje pierwsze ogórki też wybuchły?
Zamarłam.
– Co?
– No serio. Miałam wtedy dwadzieścia parę lat i strasznie chciałam zaimponować mojej teściowej. Babci Heli. Ona kisiła wszystko z zamkniętymi oczami. No to ja się spięłam, nakisiłam słoików na pół piwnicy... i trzy dni później zrobiło się BUM.
Parsknęłam śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać.
– Mówisz poważnie?
– Jeden słoik trafił w kota. Biedak nie wszedł do piwnicy przez miesiąc.
Zasłoniłam usta dłonią.
– Ale ty nigdy o tym nie mówiłaś!
– Bo nikt nie wie. Nawet mój mąż myślał, że to rury puściły. A ja wtedy sprzątałam całą noc i płakałam po cichu, żeby nikt nie słyszał.
Spojrzała na mnie z ciepłym uśmiechem.
– A teraz ty zrobiłaś swoje BUM. Witaj w klubie.
Nagle cały wczorajszy dramat przestał być taki straszny. I pierwszy raz od dawna poczułam, że naprawdę jesteśmy po jednej stronie barykady.
Nie musiałam niczego udowadniać
Tydzień później teściowa zawołała mnie do kuchni. Stała przy stole z torbą pełną świeżych ogórków.
– No, Milenka. Czas na drugie podejście. Tylko tym razem robimy to razem.
– Serio? – zapytałam ostrożnie. – Po tej... katastrofie?
– Serio. Nie z takich rzeczy się rodzina podnosiła.
Zaśmiałam się i zaczęłam wyjmować koper z reklamówki. Teściowa sięgnęła po słoiki i ustawiła je w równym rzędzie.
– Zdradzisz mi ten słynny sekret kiszenia?
– Jasne. Po pierwsze – „sekretny liść”.
– Co?
– Liść wiśni albo czarnej porzeczki. Daje chrupkość. Bez niego to tylko zakiszony ogórek, nie ogórek kiszony.
– I to naprawdę działa?
– Jak amen w pacierzu.
Zaczęłyśmy obierać czosnek. Teściowa opowiadała o tym, jak kiedyś przesoliła całą partię i jej teść się nabawił zgagi, ale udawał, że wszystko w porządku, żeby nie robić jej przykrości.
– Wiesz, każdy z nas coś kiedyś zepsuł – powiedziała. – Twoja szwagierka kiedyś spaliła bigos tak, że trzeba było myć garnek szczotką do paznokci.
– Serio?
– Mówię ci, w tej rodzinie nikt nie jest doskonały. Ale jak się człowiek nie poddaje, to od razu lepiej go traktują.
– Nawet synową?
– Zwłaszcza synową.
I wtedy zrozumiałam, że nie muszę nikomu imponować. Wystarczy być sobą.
Teściowa mnie wydała
Nadszedł rodzinny obiad. Znowu wszyscy usiedliśmy przy dużym stole: szwagier z żoną, brat męża, dzieciaki, no i oczywiście teściowa. Czułam się mniej spięta niż zwykle, choć wciąż nerwowo poprawiałam obrączkę na palcu. Wtedy teściowa wstała, stuknęła widelcem w kieliszek i powiedziała:
– Kochani, zanim przejdziemy do rosołu, muszę coś wam opowiedzieć. To historia o kiszonych ogórkach. I bombie w naszej piwnicy.
Zamarłam.
– Mamo, serio? – zapytał mój mąż z szeroko otwartymi oczami.
– Serio. Bo Milenka, nasza dzielna synowa, postanowiła zakisić ogórki. I o mało nie wysadziła nam fundamentów. Ale wiecie co? Dziesięć lat temu zrobiłam dokładnie to samo. Z tą różnicą, że mój ogórek trafił w kota.
Przez chwilę była cisza. A potem – śmiech. Prawdziwy, głośny, od serca.
– To teraz rozumiem, czemu Mruczek unika piwnicy! – krzyknął ktoś z końca stołu.
– A pamiętacie, jak Zbyszek przypalił sernik i próbował udawać, że to „wersja karmelizowana”?
– Albo jak ja pomyliłam sól z cukrem przy kompotach! – dorzuciła szwagierka.
Mój mąż uśmiechnął się do mnie i powiedział:
– Wiesz, ogórki może i wybuchły, ale przynajmniej były twoje. Nie jak moje ciasto z proszku z kartonu.
W tamtej chwili poczułam, że naprawdę należę do tej rodziny. I że to całkiem fajna banda wariatów.
Nie zostałam królową ogórków
Nie tak to sobie wyobrażałam. Myślałam, że zrobię ogórki, teściowa się zachwyci, a ja od razu wskoczę na listę „ulubionych synowych wszech czasów”. Zamiast tego słoiki wybuchły, piwnica zmieniła się w pole bitwy, a ja przez chwilę poważnie rozważałam przeprowadzkę na drugi koniec kraju. No bo jak tu spojrzeć teściowej w oczy, gdy jej dom śmierdzi jak zepsuty bigos? Ale coś się wtedy przełamało. Teściowa nie zrobiła mi awantury. Zamiast tego usiadła naprzeciwko mnie z kubkiem kawy i opowiedziała swoją historię.
I to było coś, co mnie totalnie rozbroiło. Zobaczyłam w niej kobietę z krwi i kości, a nie perfekcyjną panią domu. A ona zobaczyła we mnie kogoś, kto się stara. Kogoś, kto może nie wszystko robi dobrze, ale robi to z sercem. Dziś nasze kiszenie to trochę rytuał, trochę zabawa. Śmiejemy się z proporcji, testujemy różne wersje – czasem z liściem wiśni, czasem bez. A w piwnicy, na samym dole regału, jest miejsce oznaczone: „Milenka – eksperymenty, nie dotykać”. I wiecie co? To moje ulubione miejsce. Nie zostałam królową ogórków. Ale za to zostałam przyjęta do rodziny. Na serio. Z całym dobrodziejstwem – i zapachem – inwentarza.
Milena, 27 lat
Czytaj także:
- „Dla mojego brata ważniejsza była kariera niż rodowe dziedzictwo. Oprzytomniał, gdy usłyszał testament ojca”
- „Na pogrzebie taty wybuchł skandal. Nieznajomy wyjawił nam jego brudne sekrety, które zmieniły moje życie o 180 stopni”
- „Piotrek dostał w spadku cały majątek ojca i żyje jak pączek w maśle. Dla mnie schabowe z mizerią to szczyt marzeń”