„Chciałam, żeby mój wnusio miał lepszy start. 1 wizyta u jego pracodawcy rozwiała wszystkie złudzenia”
„– Bo wiesz, ja zawsze chciałam, żebyś miał lepiej niż twoi rodzice – opowiedziałam spokojnie. – Stabilnie i bez stresu. A ty tu siedzisz, jak w akwarium, z ludźmi, którzy nawet nie mają czasu zjeść kawałka ciasta. I nawet się nie odezwą. Jakby wam języki zabrali”.

- Redakcja
Zawsze powtarzałam sobie, że człowiek uczy się całe życie. No i jak się okazało – na stare lata też można się nieźle zdziwić. Wydawało mi się, że jak już przeżyłam PRL, odchowałam troje dzieci, a potem jeszcze pomagałam przy wnukach, to naprawdę mało co mnie zaskoczy. A już na pewno nie praca mojego Bartusia. On to zawsze był taki… no, inny niż reszta. Cichutki, grzeczny, ale też z głową w chmurach. Nigdy nie krzyczał, nie bił się z innymi dzieciakami, tylko siedział z książką albo coś tam sobie rysował. Cudowne dziecko. A potem dorósł. Skończył studia i znalazł pracę. Niby dobra firma, biuro w centrum miasta… A mnie coś nie grało. No i w końcu się uparłam, że go odwiedzę w pracy. Zrobiłam sernik, wsiadłam w tramwaj i pojechałam.
Musiałam to sprawdzić
– Bartuś, ja ci mówię, ten sernik to wyjdzie jak marzenie – mówiłam przez telefon, ubijając pianę z białek. – I żadnych rodzynek nie daję, wiem, że nie lubisz.
– Babciu, nie musisz się fatygować – odparł niepewnie. – Naprawdę, to zwykły dzień w pracy. My nawet nie mamy gdzie tego sernika zjeść.
– Nie gadaj głupot. Co to znaczy, że nie macie gdzie zjeść? Biura to teraz chyba nie w piwnicach są? – parsknęłam. – Zresztą, ja nie przychodzę dla nich, tylko dla ciebie. Chcę zobaczyć, jak pracujesz. To taki mój prezent.
Zamilkł na chwilę, ale słyszałam, że westchnął.
– No dobrze, ale tylko na chwilę, dobra? I nie musisz rozmawiać z nikim z zespołu. Po prostu… usiądziesz w recepcji, pokażę ci biuro i wracasz.
– Dobrze, dobrze – ucięłam. – To nie kontrola z sanepidu.
Następnego dnia ubrałam się elegancko – sukienka w groszki, perły po mężu, a sernik owinęłam w dwa ręczniki, żeby się nie rozwalił w tramwaju. Jechałam całą drogę, przyglądając się ludziom. Wszyscy z nosem w telefonach, nikt nie patrzy, nikt nie rozmawia. Tylko jedna dziewczyna uśmiechnęła się do mnie.
Zrobiło mi się przykro
Kiedy dotarłam pod ten ich cały biurowiec, aż się zatrzymałam. Szyby od ziemi po niebo, kręcące się drzwi, a w środku ludzie wyjęci z katalogu – garnitury, słuchawki w uszach, laptopy pod pachą. Weszłam.
– Dzień dobry – powiedziałam do dziewczyny w recepcji. – Przyszłam do Bartosza K. Jestem jego babcią.
– Chwileczkę, już sprawdzam – uśmiechnęła się, stukając w klawiaturę. – A, tak. Pan Bartosz uprzedzał. Proszę chwilę poczekać.
Usiadłam na kanapie. Wszyscy mijali mnie z takim pośpiechem, że bałam się, że sernik zaraz zostanie stratowany. W końcu przyszedł Bartuś – cały na czarno, z jakimś identyfikatorem na szyi.
– Babciu, mówiłem, że to nie jest dobre miejsce na wizyty… – szepnął speszony, zerkając na boki.
– A co, mam się wstydzić, że ci sernik przyniosłam? – uniosłam brwi. – No weź, pokaż to twoje biuro.
Zacisnął usta, ale poprowadził mnie do windy. A potem drzwi się otworzyły… a ja zamarłam.
– To jest ten open space?
– Tak, babciu – odparł. – Tutaj siedzimy wszyscy razem.
– A gdzie masz biurko?
– Tam, w rogu, obok Agaty i Pawła.
Rozejrzałam się – jeden wielki pokój, ludzie przy biurkach, słuchawki na uszach, nikt do nikogo nic nie mówi. Cisza jak w bibliotece, tylko stukanie klawiatur i brzęczenie klimatyzacji.
– Dziecko, przecież to jak fabryka, tylko bez maszyn – szepnęłam. – I ty tu codziennie siedzisz?
– Codziennie.
Zrobiło mi się jakoś… przykro.
To było dla mnie dziwne
Stanęłam obok biurka Bartusia, trzymając sernik jak tarczę. On już zdążył usiąść i zaczął coś klikać w komputerze. Obok siedziała dziewczyna z różowymi włosami, która mnie nie zauważyła i nie powiedziała „dzień dobry”. Przesunęła tylko kubek z napisem „Nie mów do mnie przed kawą” i dalej wpatrywała się w ekran.
– To oni tu tak zawsze? – zapytałam półgłosem.
– Jak? – Bartuś nawet na mnie nie spojrzał.
– No… w ciszy, każdy do siebie, bez rozmowy, bez uśmiechu?
– Babciu, tu się pracuje. Każdy ma swoje zadania. Nie możemy sobie tak po prostu pogadać.
– Aha… – mruknęłam. – A kiedy rozmawiacie? Na przerwie?
– Nie mamy przerw takich jak w szkole. Możemy wyjść, kiedy chcemy, ale… no, rzadko kto wychodzi.
Usiadłam na krzesełku obok. Obserwowałam ludzi. Wszyscy zapatrzeni w te swoje monitory, palce im latają jak szalone. Nikt się nie śmieje, nikt nie spojrzy przez okno.
– A tobie tu dobrze?
Zawahał się, zacisnął usta.
– Dobrze, babciu. Mam stabilną pracę. Płacą na czas. To się teraz liczy.
– No może i się liczy… – pokiwałam głową. – Ale co z tym sernikiem? Zjemy go tu?
Spojrzał na mnie, jakbym zapytała, czy może zatańczyć na stole.
– Babciu, tu nie ma gdzie. Najwyżej w kuchni, jak nikogo nie będzie.
– W kuchni? – prychnęłam. – A co ja, kelnerka?
Westchnął tylko.
Byłam zaskoczona
Poprowadził mnie do kuchni – a raczej czegoś, co kuchnię udawało. Białe szafki, ekspres do kawy, mikrofalówka i stół z krzesłami. Jak w poczekalni. Ani zapachu jedzenia, ani krzątaniny. Tylko plastikowe pudełka porzucone na blacie i tablica z napisem „Umyj po sobie”.
– Tu możemy usiąść – powiedział Bartuś, wyciągając z mojego koszyka sernik.
– A gdzie talerze?
– Tam są papierowe. I plastikowe widelczyki.
– Aha – westchnęłam. – No, to czuj się jak w domu…
Pokroiłam sernik najlepiej, jak umiałam tym śmiesznym nożem z plastiku. Dałam Bartusiowi kawałek, sama wzięłam drugi. Jadł szybko, jakby miał zaraz wracać do łopaty.
– I co, smakuje?
– Jak zawsze, babciu. Pyszny. Dzięki.
– Tylko „dzięki”? Kiedyś toś mówił: „Babciu, jesteś czarodziejką serników”.
Uśmiechnął się nieśmiało.
– Bo jesteś.
Przez chwilę milczeliśmy. Patrzyłam na jego twarz – zmęczoną, bladą, z lekkimi cieniami pod oczami. Chciałam zapytać, czy się wysypia, czy ma dziewczynę, czy ktoś się do niego uśmiecha w tym biurze… ale zamilkłam. Do kuchni weszła kobieta w marynarce, spojrzała na nas jak na złodziei.
– A, Bartosz. Myślałam, że ktoś obcy się tu wkradł.
– To moja babcia – powiedział cicho.
– Ach, to miło – rzuciła chłodno. – Ale pamiętaj, że mamy spotkanie za dziesięć minut.
– Tak, już idę – odpowiedział pospiesznie.
Spojrzałam na niego. Nawet tu nie mógł na spokojnie zjeść kawałka sernika?
Było mi go żal
– Babciu, przepraszam, muszę na chwilę iść na zebranie – powiedział, już wstając. – Posiedzisz tu chwilkę? Potem cię odprowadzę.
– Idź, idź – machnęłam ręką. – Ja tu sobie jeszcze posprzątam. Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że twoja babcia to flejtuch.
Uśmiechnął się słabo i wyszedł. Zostałam sama z resztą sernika i widokiem na biuro przez szklaną ścianę. Widziałam, jak wszedł do jakiejś sali, gdzie inni już siedzieli. Siedzieli i patrzyli na ekran. Nikt nie rozmawiał. Nikt się nie śmiał. Spojrzałam na ten sernik, na papierowe talerzyki i plastikowy nóż, który właśnie się złamał przy krojeniu. Takie to było… nijakie. Jakby wszystko w tym miejscu było jednorazowe. I ciche. W końcu przyszedł z powrotem.
– Już jestem. Odprowadzę cię.
– Nie trzeba – powiedziałam, wstając. – Trafię.
– Babciu, serio. Nie chciałem, żeby ci było przykro.
– Przykro? – zaśmiałam się cicho. – Nie, dziecko. Jest mi tylko smutno.
Spojrzał na mnie pytająco.
– Bo wiesz, ja zawsze chciałam, żebyś miał lepiej niż twoi rodzice – opowiedziałam spokojnie. – Stabilnie i bez stresu. A ty tu siedzisz, jak w akwarium, z ludźmi, którzy nawet nie mają czasu zjeść kawałka ciasta. I nawet się nie odezwą. Jakby wam języki zabrali.
– Tak teraz wygląda praca – wzruszył ramionami.
– Może i tak. Ale ja wolałabym, żebyś miał mniej „pracy”, a więcej życia.
Wziął koszyk z resztką sernika.
– Dziękuję, babciu. Naprawdę.
– Pamiętaj tylko, że nie wszystko, co wygląda nowocześnie, jest mądre.
Miałam w głowie mętlik
Wróciłam do domu przed szesnastą. Tramwaj był prawie pusty, ludzie z telefonami. Patrzyłam przez okno i myślałam o tym, co zobaczyłam. Nie, nie było tam niczego złego – żadnych krzyków, nikt nie płakał, nie rzucał papierami. Jednak mimo to czułam się tak, jakbym wróciła z pogrzebu. Jeszcze długo chodziłam po mieszkaniu z tym dziwnym uciskiem w piersi. W końcu zadzwoniłam do mojej sąsiadki.
– Wiesiu, wiesz co? Ja naprawdę myślałam, że on tam będzie miał dobrze.
– A co, nie ma? – zapytała, zawsze ciekawa.
– Niby ma. Ale to takie „dobrze”, co wygląda ładnie na zdjęciach. W rzeczywistości… jakby go ktoś wcisnął w garnitur, zasunął zamek błyskawiczny i kazał siedzieć cicho.
– Eee, teraz to wszędzie tak – machnęła ręką. – Mój wnuk też mówi, że u nich to „wydajność” najważniejsza.
– Wydajność… – powtórzyłam z ironią. – A sernik to już za duży luksus.
Wieczorem zadzwonił Bartuś.
– Babciu?
– Tak, Bartusiu?
– Dzięki, że przyszłaś. Serio. Przepraszam, że to było takie… sztywne.
– Nie przepraszaj. Po prostu… pamiętaj, że praca to nie wszystko.
– Wiem.
Milczał chwilę. W tle słyszałam ciche brzęczenie komputera.
– Daj mi jeszcze trochę czasu, babciu.
– Masz go tyle, ile chcesz. Tylko nie zapomnij, że masz też życie.
I odłożyłam słuchawkę, czując się, jakbym właśnie zamknęła drzwi do innego świata.
Irena, 66 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Rodzina męża traktowała mnie jak margines. Tylko syn szwagierki był dla mnie miły, więc odwdzięczyłam mu się z nawiązką”
- „Kupiłam znicz za 69 zł na Wszystkich Świętych, a nie chińską tandetę z marketu. Matka prychnęła, że robię to na pokaz”
- „Zamiast pójść ze mną na cmentarz, wyjechał w delegację i wrócił w trumnie. Ale nie zdołał zabrać tajemnicy do grobu”