„Chciałam zrobić dzieciom niespodziankę i wynajęłam Świętego Mikołaja. Facet je oczarował, a potem nas okradł”
„– Od początku wigilii spokoju nie mamy. To już dzisiaj trzecie takie zgłoszenie. Wyciągają ludzi od stołu pod pretekstem zabawy z dziećmi, a wspólnicy w tym czasie okradają domy. Najgorsze jest to, że nikt z poszkodowanych nie potrafi podać sensownego rysopisu sprawców ani marki samochodu, którym odjechali – narzekał policjant”.
- Bożena, 38 lat
Święta to czas pełen wrażeń. Cudownych, niezapomnianych. Ale ostatnią Gwiazdkę zapamiętaliśmy z całkiem innego powodu.
Mamo, powiedz, że znowu zaprosicie do nas Świętego Mikołaja – dzieci wbiły we mnie wzrok.
– Raczej nie… – pokręciłam głową.
– Ale przecież byliśmy cały rok grzeczni! – jęknęła rozżalona Ania.
– Właśnie! I tak fajnie się wtedy bawiliśmy! – zawtórował Jasiek.
Zobacz także
– No dobrze, jeszcze się z tatą zastanowimy. Sprawdzimy, czy Mikołaj będzie miał czas. Nie da przecież rady być u wszystkich dzieci – chciałam jak najszybciej zamknąć temat.
– Na pewno da radę! Od tego jest Świętym Mikołajem – wykrzyknęli.
– Powiedziałam, że zapytam. A teraz marsz do łóżek. Jutro musimy wcześnie wstać! – zarządziłam.
To był pomysł męża
Gdy usnęli, usiadłam i zatopiłam się w myślach. Święty Mikołaj w naszym domu? Nigdy więcej! Zaprosiliśmy jednego w zeszłym roku. Dzieci się cieszyły, ale mnie na samo wspomnienie tej wizyty włosy dęba stają. Czyj to był pomysł? Oczywiście mojego męża. Marek wrócił z pracy cały w skowronkach.
– Kochanie, dostanę premię! Jeszcze przed wigilią! – krzyknął w progu.
– Uff… A już się bałam, że spędzimy święta o chlebie i wodzie – odetchnęłam z ulgą.
Jak na złość na początku grudnia trafiło się nam kilka wydatków ekstra. Najpierw zepsuło się auto, potem hydrofor, a do tego wizyta u dentysty. Na koncie zostały marne grosze. Zanosiło się więc na bardzo skromne Boże Narodzenie. A tu – premia!
– Tak sobie pomyślałem, że w związku z tym moglibyśmy zrobić dzieciom niespodziankę – ciągnął mąż.
– Masz coś konkretnego na myśli?
– A mam! Zaprosimy do domu Świętego Mikołaja! Niech im opowie jakąś historię, weźmie na kolana, rozda prezenty. Rafał z reklamy co roku takiego zaprasza. Jego chłopcy są zawsze zachwyceni! Może więc i my spróbujemy? – zapytał z uśmiechem.
Był pełen optymizmu
Najpierw pomysł mi się nawet spodobał. Jednak potem ogarnęły mnie wątpliwości:
– To pewnie dużo kosztuje… I skąd ty weźmiesz takiego Mikołaja? Przecież to nie może być byle kto.
Mąż wzniósł oczy do nieba.
– A ty jak zwykle, szukasz dziury w całym… Ze spółdzielni studenckiej! Młodzi ludzie sobie w ten sposób dorabiają. Podobno są świetni. Budżetu nam to nie zrujnuje, a dzieciaki będą szczęśliwe. O zobacz, Rafał dał mi nawet numer telefonu. Wystarczy zadzwonić i Mikołaj się stawi.
– No dobrze już, dobrze, dzwoń i zamawiaj – zgodziłam się w końcu.
Wiedziałam, że Jaśkowi i Ani faktycznie sprawi to wielką frajdę. Podczas każdych świąt byli tacy smutni, że Mikołaj przyniósł prezenty, gdy oni spali. Zaczęli już nawet powątpiewać w jego istnienie. A teraz była szansa, by zafundować im cudowne przeżycia i wspomnienia.
Może gdyby Marek od razu zabrał się do załatwiania Mikołaja, wszystko byłoby OK. Lecz on jak zwykle odłożył to na ostatnią chwilę. Gdy pytałam, czy już dogadał sprawę, powtarzał, że jeszcze jest czas. A kiedy wreszcie wykręcił numer spółdzielni studenckiej, okazało się, że wszyscy Mikołaje są już zajęci.
– No tak… Naobiecywałeś dzieciom i na tym koniec. Jak zwykle! W ogóle nie można na ciebie liczyć! – piekliłam się.
Było mi przykro, że przez jego nieodpowiedzialność Jasiek i Ania znowu będą zawiedzeni. Zresztą nie tylko oni. Na wigilii miała być u nas siostra ze swoimi dziećmi. We wszystko ją wtajemniczyłam. I teraz miałam się przyznać, że nie dotrzymamy słowa? Wstyd!
Zamówił na ostatnią chwilę
– Na tej jednej spółdzielni świat się nie kończy. Zaraz coś znajdę! – odparował mąż i zabrał się do wertowania ogłoszeń w internecie.
Było ich mnóstwo. Ale gdziekolwiek zadzwonił – klapa. Albo brak terminów, albo cena z sufitu, lokalizacja nie ta. Im dłużej tego słuchałam, tym byłam coraz bardziej wściekła.
– Nic mnie to nie obchodzi! Albo załatwisz Mikołaja, albo święta spędzisz na dworcu! Nie będę przez ciebie świecić oczami! – wrzasnęłam i poszłam się uspokoić do kuchni.
Bałam się, że jak jeszcze trochę postoję mu nad głową, to nie wytrzymam i mu w nią przyłożę. Przyszedł do mnie po kwadransie, dumny jak paw.
– Wszystko załatwione. Będzie Święty Mikołaj, Śnieżynka, a nawet Rudolf! – oświadczył mi.
– Tak? A skąd ich wytrzasnąłeś? Może to jacyś oszuści? Pewnie wezmą zaliczkę i tyle ich zobaczymy!
– Znowu zaczynasz? – obruszył się. – Wszystko jest w najlepszym porządku. Ktoś odwołał wizytę i mogą przyjść. Akurat o szóstej. I niczego nie trzeba płacić z góry. Umówiłem się, że wszystko uregulujemy po występie! – patrzył na mnie z triumfem.
– Jeżeli tak, to OK – odetchnęłam.
Dzieci nie mogły się doczekać
Do wieczerzy usiedliśmy wraz z gośćmi o czwartej. Podzieliliśmy się opłatkiem i zabraliśmy się do jedzenia. Tylko dzieci nie tknęły nawet kęsa. Coś tam między sobą szeptały, niepewnie zaglądając pod choinkę.
– A świętego Mikołaja jeszcze nie było? – spytał w pewnej chwili Jasiek.
– A czemu pytasz? – udałam, że nie rozumiem, o co mu chodzi.
– No bo prezentów nie ma… – odparł, patrząc na mnie niepewnie.
– Może nie zasłużyliście… – zawiesiłam głos.
– Zasłużyliśmy, zasłużyliśmy! – dzieci zaczęły się przekrzykiwać.
Nie miałam serca dłużej się z nimi droczyć.
– Skoro tak, to może Mikołaj jeszcze je przyniesie. Słyszałam, że ma tu zawitać – uśmiechnęłam się.
Aż poczerwieniały z emocji.
– Naprawdę?! Przyjdzie do nas?! Prawdziwy?! A kiedy?! Niedługo?! – zasypały mnie pytaniami.
– Kto wie, może już niedługo – odparłam, spoglądając na zegarek.
Zbliżała się 18.00. Miałam szczerą nadzieję, że Święty Mikołaj i jego świta nie nawalą.
Przyszli punktualnie
Prezentowali się wspaniale. Wszystko mieli dopracowane: stroje, charakteryzację. Trudno było się nawet zorientować, w jakim są wieku. Mikołaj sprawnie włożył do worka schowane w przedpokoju prezenty, a potem wkroczył do pokoju z tubalnym: „Ho, ho, ho!”. Dzieci aż zamarły z wrażenia. Początkowo wszystko odbywało się zgodnie z planem. Mikołaj rozsiadł się w fotelu obok choinki i zaczął odpowiadać na pytania dzieciaków. Śnieżynka pomagała mu wręczać paczki, wysłuchiwała wierszyków, a Rudolf brykał między pokojami, dawał się ciągnąć za czerwony nos i głaskać po futerku.
– Kto chce sprawdzić, czy nadaje się na pomocnika Świętego Mikołaja? – zakrzyknął w pewnym momencie.
– Myyyy! – zapiszczały dzieci, aż podskakując z radości.
– No to szybciutko się ubierajcie i biegniemy na dół! Urządzimy sobie zawody w noszeniu worków. Kto najszybciej zaniesie worek, ten dostanie specjalną odznakę. Rodziców też zapraszamy! – uśmiechnął się.
Nie miałam ochoty wychodzić na dwór ani wysyłać tam dzieci. Wiał wiatr, było mokro. Bałam się, że się przeziębią. Zerknęłam na szwagra i siostrę. Dostrzegłam ich wahanie.
– Nieee, może zrezygnujemy z tej części zabawy – zaczęłam i mrugnęłam do męża, żeby rozliczył się z Mikołajem, a on posłusznie wyciągnął portfel i podał mu umówioną sumę.
Ale dzieciaki nie zamierzały kończyć zabawy. Od razu mnie obskoczyły.
– Ojejku, chodźmy, będzie fajnie! Chcemy zostać pomocnikami Świętego Mikołaja – zaczęły błagać.
– Proszę nie psuć im zabawy, są takie szczęśliwe. To tylko pół godzinki i wrócicie do domu. Na pewno nic im się nie stanie – szepnęła mi do ucha Śnieżynka.
Daliśmy się namówić na zabawę
Pomyślałam chwilę i doszłam do wniosku, że faktycznie ruch na świeżym powietrzu dobrze nam zrobi.
– No dobrze, idziemy wszyscy! Nie ma co tak przez cały wieczór przy stole siedzieć. Tylko ciepło się ubierzcie! – zarządziłam.
Kilka minut później dzieci po kolei biegały pod blokiem z workiem wypełnionym jakimiś pudełkami, a my im kibicowaliśmy. Było tak głośno i wesoło, że aż sąsiedzi z okien wyglądali zaciekawieni, co się dzieje. Zabawa trwała rzeczywiście najwyżej pół godziny. Wygrał mój Jasiek, ale odznaki dostali wszyscy. Pożegnaliśmy się Mikołajem i jego świtą i ruszyliśmy do mieszkania.
– To był naprawdę dobry pomysł. Dzieci są takie podekscytowane. Pewnie długo nie zapomną tego wieczoru – szepnęłam do męża.
Wkładając klucz do zamka, nie podejrzewałam, że ja też nie zapomnę. Choć z zupełnie innego powodu. Pokój wyglądał tak, jakby tajfun tędy przeszedł. Nie od razu zorientowałam się, że coś jest nie tak. Przekręciłam klucz i… nic. Spróbowałam drugi raz. Nic.
– Zaciął się czy co?
Mieszkanie było splądrowane
Nacisnęłam klamkę. Drzwi były otwarte.
– Zapomniałaś zamknąć? – zdziwił się mąż.
– Nie, na pewno zamykałam. Mogę przysiąc – odparłam tknięta złym przeczuciem.
Szybko weszłam do środka i zamarłam. Salon wyglądał, jakby tornado po nim przeszło. Szafki i komody pootwierane, rzeczy porozrzucane. Od razu zauważyłam, że zniknęło kilka cennych rycin i pamiątek po dziadkach. Szkatułka na biżuterię też leżała na podłodze. Oczywiście pusta.
– Cholera, chyba nas okradli… – wymknęło mi się.
Spojrzałam na męża. Stał jak słup soli. Siostra i szwagier też. Tylko dzieci nie wiedziały, o co chodzi. Rozglądały się niepewnie po mieszkaniu.
– Mamusiu, dlaczego tak brzydko powiedziałaś? Co tu się stało? – zapytała w końcu Ania.
Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić.
– Nic takiego. Pewnie zaprzęg świętego Mikołaja za szybko ruszył. Spod kopyt reniferów wzbił się tuman i narobił takiego bałaganu – odparłam, starając się ukryć zdenerwowanie.
Nie miałam sumienia powiedzieć im prawdy. Tak dobrze się bawiły…
Wezwaliśmy policję
Pewnie się domyślacie, co było potem. Koniec wigilii. Nikt już nie miał ochoty na świętowanie. Siostra, szwagier i ich pociechy szybko się z nami pożegnali i pojechali do domu. A my położyliśmy Jaśka i Anię spać i wezwaliśmy policję. Dwóch mundurowych przyjechało dopiero po dwóch godzinach.
– Od początku wigilii spokoju nie mamy. To już dzisiaj trzecie takie zgłoszenie. Spryciarze… Wyciągają ludzi od stołu pod pretekstem zabawy z dziećmi, a wspólnicy w tym czasie okradają domy. Najgorsze jest to, że nikt z poszkodowanych nie potrafi podać sensownego rysopisu sprawców ani marki samochodu, którym odjechali – narzekał policjant.
My też nie potrafiliśmy. No bo co mieliśmy powiedzieć? Że renifer miał pluszowe poroże i czerwony nos, Mikołaj siwą brodę i wąsy, a Śnieżynka srebrne włosy i białą twarz? I że wszyscy odjechali zaprzęgiem?
A potem się pokłóciliśmy
Gdy policjanci wyszli, potwornie się z Markiem pokłóciliśmy. Ja obwiniałam jego, on mnie. O matko, jaki był obrażony i naburmuszony! Stwierdził, że sama jestem sobie winna, bo domagałam się wizyty Świętego Mikołaja za wszelką cenę. Też mi coś! Przecież to był jego pomysł! A poza tym, gdyby nie zwlekał z telefonem do ostatniej chwili i wynajął ludzi ze sprawdzonej firmy, nic takiego by się nie stało! A on co? Sprowadził do mieszkania złodziei. No i dostał nauczkę!
Ja zresztą też, bo to głównie moja biżuteria zginęła. Choć od tamtego czasu minął już prawie rok, jakoś nie umiem o tym zapomnieć…
Zbliża się wigilia. Ania i Jasiek już domagają się wizyty Świętego Mikołaja. Znam ich. Tak długo będą mi wiercić dziurę w brzuchu, aż obiecam, że go sprowadzę. Kocham moje dzieci, jednak nigdy w życiu nie dam już się namówić na takie niespodzianki. W razie czego przebierzemy wujka Romana za Mikołaja. Może nie zapewni dzieciakom równie znakomitej zabawy, ale przynajmniej nas nie okradnie…