Reklama

Samotność miała swoje dźwięki. Ciche tykanie zegara w pustym salonie, skrzypienie podłogi, gdy przechodziłam korytarzem, a nawet brzęk szklanki odkładanej na blat w kuchni. Po rozwodzie minęły już dwa lata, a ja wciąż nie potrafiłam przyzwyczaić się do tej pustki. Mieszkanie, które kiedyś tętniło rozmowami i kłótniami, teraz wydawało się zbyt duże dla jednej osoby. Praca w biurze rachunkowym dawała mi stabilność, ale nie zapewniała luksusów. Po spłacie rat kredytu i opłaceniu rachunków zostawało niewiele. A inflacja robiła swoje. Coraz częściej siadałam wieczorem z kalkulatorem i zadawałam sobie pytanie: „Iwona, dasz radę, czy to cię przerośnie?”. Odpowiedź była coraz bardziej gorzka.

Reklama

Dlatego zdecydowałam się wystawić pokój na wynajem. Nie było to łatwe. Nie lubiłam wpuszczać obcych do swojego życia, a co dopiero pod własny dach. Ale rozsądek zwyciężył nad dumą. Kiedy odezwał się Łukasz, od razu brzmiał inaczej niż inni kandydaci. Uprzejmy, rzeczowy, a jednocześnie ciepły. Spotkaliśmy się w sobotnie popołudnie. Stał w drzwiach z torbą na ramieniu i uśmiechem, który – przyznam – od razu mnie rozbroił.

– Ten pokój nie jest duży, ale wystarczy do wygodnego mieszkania – powiedziałam nieco speszona, pokazując mu wnętrze.

– Proszę pani, to luksus w porównaniu z tym, co widziałem. Tutaj czuję się jak u siebie – odpowiedział, rozejrzawszy się z uznaniem.

Byłam zdziwiona, jak szybko atmosfera stała się swobodna. Znalazł kilka żartów na rozładowanie ciszy, a ja pierwszy raz od dawna poczułam, że nie muszę udawać silnej. „Może to nie będzie takie złe?” – pomyślałam, podpisując z nim umowę.

Moje serce zaczynało szeptać

Z początku wszystko wyglądało tak, jak w najlepszym scenariuszu. Łukasz okazał się lokatorem idealnym. Nie tylko cichy i kulturalny, ale jeszcze pomocny. Już pierwszego dnia zauważył, że kran w kuchni kapie.

– To tylko uszczelka – powiedział, nachylając się nad zlewem. – Ma pani klucz nasadowy?

Patrzyłam, jak sprawnie uwija się przy naprawie. Ja sama odkładałam to od miesięcy, bo „to tylko kapanie”. Po piętnastu minutach sprawa była załatwiona.

– Sprawdźmy teraz – uniósł brwi i odkręcił kurek. Woda leciała równym strumieniem, bez żadnego kapnięcia.

– Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś coś tu naprawił, albo zrobił dla mnie obiad – odparłam, a potem roześmiałam się, bo zabrzmiało to, jakbym właśnie złożyła mu propozycję.

– To niedopuszczalne – zażartował. – Trzeba to zmienić.

I rzeczywiście, zmienił. Kilka dni później, gdy wróciłam z pracy zmęczona i zziębnięta, zapach pomidorowej roznosił się po mieszkaniu. Łukasz stał w fartuchu, mieszając w garnku, a na stole już czekały nakrycia.

– No proszę, złota rączka i kucharz w jednym – powiedziałam, zaskoczona i wzruszona jednocześnie.

– Pani Iwono, życie jest za krótkie na jedzenie byle czego – puścił mi oko.

Zaczęło się od obiadów, potem wspólne zakupy, rozmowy w kuchni, które przeciągały się do późna w nocy. Siedzieliśmy naprzeciw siebie, a ja łapałam się na tym, że po raz pierwszy od rozwodu śmieję się głośno, naprawdę, z całego serca. Wieczorami, gdy odkładałam kubek po herbacie, zauważałam coś jeszcze. Cisza w mieszkaniu nie bolała już tak bardzo. Nie była pusta. Była… pełna jego obecności. W głowie wciąż powtarzałam sobie: „To tylko lokator, nic więcej”. Ale serce zaczynało mi szeptać coś zupełnie innego.

Czułam ukłucie niepokoju

Minęło kilka tygodni. Powoli przyzwyczajałam się do tego, że po pracy ktoś na mnie czeka. Łukasz potrafił poprawić mi humor jednym zdaniem. A ja – choć nie chciałam tego głośno przyznać – czułam się z nim coraz swobodniej. Postanowiłam przedstawić go Ewie. Wiedziałam, że wcześniej czy później i tak zapyta, kim jest ten tajemniczy lokator, o którym wspominałam mimochodem. Umówiłyśmy się w małej kawiarni na rogu. Ewa zawsze patrzyła na świat trzeźwo, czasem aż nazbyt ostro. Kiedy przyszła, zdążyłam już zamówić dla niej latte. Siedziałyśmy, kiedy Łukasz wszedł – uśmiechnięty, spokojny, jak zwykle.

– To właśnie jest Łukasz – przedstawiłam go z lekką dumą. – Mój współlokator.

– Miło mi – powiedział, wyciągając rękę.

Ewa odwzajemniła uścisk, ale już widziałam w jej oczach tę charakterystyczną ostrożność, którą znałam od lat. Zaczęliśmy rozmawiać – o pracy, o pogodzie, o filmach. Łukasz był czarujący, lekki w obyciu, a ja czułam, że wypadamy jak mała paczka znajomych. Kiedy jednak wyszedł na chwilę odebrać telefon, Ewa pochyliła się nade mną.

– Iwona, on jest za miły – szepnęła. – Tacy ludzie zazwyczaj coś ukrywają.

– Przesadzasz. Nie każdy facet jest kłamcą albo złodziejem – odparłam ostrożnie, ale w moim głosie pobrzmiewała irytacja.

– Obym się myliła – westchnęła. – Ale znam życie. A ty jesteś łatwowierna, zwłaszcza teraz.

Łukasz wrócił, nieświadomy naszego szeptania i znowu atmosfera zrobiła się lżejsza. Śmiał się, opowiadał anegdoty, a ja odetchnęłam z ulgą. Ewa jednak siedziała z kamienną twarzą, sącząc kawę. Wracając do domu, wciąż słyszałam jej słowa: „jest za miły”. Przez chwilę czułam ukłucie niepokoju. Ale szybko je odrzuciłam. Nie chciałam widzieć zagrożenia tam, gdzie wreszcie pojawiło się ciepło. „Może ona po prostu zazdrości?” – próbowałam się uspokoić.

Nogi się pode mną ugięły

Był piątkowy wieczór. Wracałam z pracy z myślą, że może zrobimy razem kolację i obejrzymy jakiś film. Już na klatce schodowej poczułam dziwne napięcie – drzwi do mieszkania były uchylone. Serce mi zamarło. Pchnęłam je i weszłam. Cisza. Zbyt wielka cisza. Zawołałam:

– Łukasz? Jesteś?

Odpowiedziało mi echo. Weszłam do jego pokoju i w jednej chwili nogi się pode mną ugięły. Łóżko było puste, bez pościeli. Szafa – otwarta i pusta. Szuflady wysunięte, a w nich… nic. Jakby ktoś wymazał jego obecność gumką. Przebiegłam do swojej sypialni. Otworzyłam komodę, w której trzymałam szkatułkę z biżuterią – pamiątki po mamie i pierścionek, który dostałam na osiemnaste urodziny. Moje dłonie drżały, gdy podniosłam wieczko. Pusta.

– Nie, nie, nie… – wyszeptałam, a głos załamał mi się w gardle.

Sięgnęłam po telefon. Wybrałam numer Ewy. Odebrała niemal od razu.

– Ewa… nie ma go! – wydusiłam, płacząc. – Wszystko zniknęło… i moja biżuteria też!

– Iwona… – w jej głosie zabrzmiał smutek, ale i coś jeszcze, coś, czego nie chciałam słyszeć. – Przykro mi. Ale ostrzegałam cię.

Upadłam na kanapę, wciąż ściskając pustą szkatułkę. Łzy płynęły mi po policzkach, a w głowie dudniła tylko jedna myśl: „Dałam się nabrać. Jak dziecko. Dałam mu siebie – zaufanie, dom, serce. A on to wszystko zabrał i zniknął”. Czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi kawałek duszy.

Moje życie rozsypało się

Następnego dnia zebrałam wszystkie siły, żeby pójść na policję. Nie spałam całą noc – przewracałam się z boku na bok, wciąż widząc pustą szkatułkę i obraz Łukasza, który uśmiecha się przy stole. Teraz wiedziałam, że ten uśmiech był maską. Posterunek pachniał starym linoleum i kawą. Usiadłam na twardym krześle przed biurkiem młodego policjanta. Opowiedziałam wszystko, kiedy Łukasz się wprowadził, jak wyglądał, co zabrał.

– Czy ma pani jego pełne dane? PESEL, miejsce pracy? – zapytał, stukając coś w klawiaturę.

– Mam kopię dowodu… ale teraz myślę, że to mogło być fałszywe – wyszeptałam.

Policjant spojrzał na mnie znad monitora, bez emocji.

– Będzie ciężko.

„Będzie ciężko”. Tylko tyle miał mi do powiedzenia, kiedy całe moje życie rozsypało się, jak domek z kart?

– Ale przecież możecie go znaleźć! Numer telefonu, ogłoszenie z portalu… – wymieniłam chaotycznie.

– Proszę pani, zajmiemy się sprawą, ale musi pani wiedzieć, że takie rzeczy to codzienność. – Westchnął i podał mi formularz. – Proszę wypełnić.

Przycisnęłam długopis tak mocno, że aż bolała mnie ręka. Pisałam o swojej naiwności, czarującym lokatorze, o biżuterii, która była jedyną pamiątką po matce. A oni patrzyli na mnie, jakbym zgłaszała zgubioną parasolkę. Wyszłam stamtąd jeszcze bardziej przybita niż wcześniej. Na ulicy otulił mnie zimny wiatr, a w oczach znowu stanęły łzy. „Jak mogłam być taka głupia? Jak mogłam nie posłuchać Ewy?” – powtarzałam w myślach, idąc powoli do domu.

Zagrał na mojej samotności

Ewa przyszła wieczorem, z własnej inicjatywy. Zadzwoniła do drzwi, a ja nawet nie miałam siły zapytać, kto to. Otworzyłam i od razu wpadłam jej w ramiona. Płakałam tak, że aż brakowało mi tchu. Usiadłyśmy w salonie. Na stole stała pusta szkatułka – nie mogłam jej schować, bo ciągle na nią patrzyłam, jakbym chciała się upewnić, że to wszystko naprawdę się stało.

– On patrzył na mnie tak, jakby… naprawdę mu zależało – wyszeptałam, kręcąc głową. – Jak ja mogłam w to uwierzyć?

– Bo chciałaś w to wierzyć – odpowiedziała spokojnie Ewa. – A on wiedział, co robi. Zagrał na twojej samotności.

– Nie chcę wierzyć, że to wszystko było kłamstwo – szlochałam. – Te wspólne obiady, rozmowy… Może chociaż w części były prawdziwe?

– Iwona, on cię okradł. – Jej głos był twardy, ale czułam, że robi to z troski. – To nie był żaden lokator, ani przyjaciel. To był zwykły złodziej.

Pokręciłam głową. Serce rwało się w inną stronę niż rozum. Czułam gniew, ale i żal, który dławił mnie od środka.

– Tak bardzo nie chciałam być sama – wyszeptałam. – Wpuściłam go do domu, bo… bałam się tej ciszy.

Ewa chwyciła mnie za dłoń.

– Cisza nie jest taka straszna, Iwona. Gorsze jest to, gdy ktoś udaje, że ją wypełnia, a tak naprawdę zabiera ci wszystko.

Siedziałyśmy tak długo, nie mówiąc już wiele. Ciepło jej dłoni w mojej dawało mi namiastkę bezpieczeństwa, ale w głowie wciąż kłębiły mi się pytania, czy on naprawdę choć przez chwilę był szczery?

Ukradł mi złudzenia i nadzieję

Mieszkanie znów było puste. Każdy kąt przypominał mi o tym, że przez chwilę wierzyłam w coś, co nie istniało. Krzesło, na którym siadywał, kuchnia, gdzie gotował z uśmiechem – wszystko stało się bolesnym wspomnieniem. Samotność wróciła, ale tym razem miała inną twarz. Nie była już tylko ciszą i pustką, lecz czymś gorszym – nieufnością. Patrzyłam przez okno na ludzi wracających do domów i zastanawiałam się, ilu z nich naprawdę zna osoby, z którymi dzielą życie.

Biżuteria była stratą materialną, bolesną, bo miała dla mnie wartość sentymentalną. Ale wiedziałam, że mogłabym kiedyś odkupić podobne pierścionki czy łańcuszki. Tego, co zabrał mi Łukasz naprawdę, nie dało się odzyskać tak łatwo. Ukradł mi złudzenia. Okradł mnie z tej delikatnej nadziei, że jeszcze mogę komuś zaufać, że nie wszyscy ludzie są źli. Stałam w sypialni, trzymając pustą szkatułkę w dłoniach. Jej ciężar wydawał się większy, niż wtedy, gdy pełna była biżuterii. Symboliczny ciężar straty, której nie da się wycenić.

– Otworzyłam drzwi, żeby przestać być sama – wyszeptałam do siebie. – A zostałam z jeszcze większą pustką.

Odłożyłam szkatułkę na półkę i zgasiłam światło. Wiedziałam, że od tej pory każdy uśmiech obcego człowieka będę oceniać podejrzliwie. Może kiedyś znów zaufam. A może nie. Bo jak odzyskać wiarę w ludzi, skoro raz już oddało się serce i zostało z niczym?

Iwona, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama