Reklama

Jutro moje urodziny, więc robię bilans życia! Co osiągnąłem przez czterdzieści lat? Co wpiszę do rubryki „sukcesy”, a co do tej pod hasłem „klęski”? Czy świat smakuje mi jak czekoladowy tort, czy raczej jak placek z zakalcem, w który ktoś powtykał różne bakalie, dlatego od czasu do czasu trafia się słodszy i smaczniejszy kawałek? Wyłączyłem telefon, nie ma mnie na Skypie i Facebooku, nie otworzę drzwi nawet, gdy ktoś zapuka.

Reklama

Związki? To nie dla mnie!

Jestem zdrowy, przystojny, wysportowany. Nie łysieję, nie mam problemów z zębami, nigdy nie chorowałem na trądzik, brzuch mi nie rośnie, bo się racjonalnie odżywiam. Fizycznie wszystko jest okej, seks sprawia mi przyjemność, reklamy na wspomaganie mnie nie dotyczą. Dziewczyny mnie lubią, chętnie dają mi numer swojej komórki, nie robią ceregieli z długimi randkami i chętnie zostają na kolację ze śniadaniem. Zawsze to śniadanie dostają; robione własnoręcznie, ładnie podane, smaczne, z pachnącą kawą. Problem polega na tym, że one chciałyby jeść i pić codziennie, a ja mam dosyć po drugim, a na pewno po trzecim razie i muszę mocno kombinować, żeby się wymiksować z tego układu! Żeby kobieta była nie wiem jak słodka, kolejny raz z nią to dla mnie przeżuwanie niewyrośniętego, niewypieczonego ciasta. Żadne rodzynki czy daktyle nie pomogą.

Mój ojciec też taki był; często zmieniał pracę, znajomych, nieustannie się przebierał, nie był w stanie obejrzeć żadnego filmu do końca. Za to mama bez przerwy przestawiała meble. Rano kanapa stała pod ścianą, wieczorem pod oknem. Szafy i komody miały pourywane nogi, a parkiet miał rysy głębokie na centymetr od wiecznego przesuwania ciężkich gratów.

Kiedy przed rokiem mama leżała umierająca w szpitalu, bez przerwy upominała mnie, by ustawiać kubek na wodę w jednej pozycji.

– Uchem w lewo – mówiła. – Ciągle ktoś to przesuwa i przesuwa… Nie znoszę takiego bałaganu!

Zobacz także

– Co ty, mamuś? – zdziwiłem się. – Całe życie zmieniałaś siebie i innych, ty – raz blond, raz czarna, potem na sportowo, to znowu w falbankach… Nie pamiętasz?

– Eeee, to było dla ojca, żeby się nie nudził i żeby nie szukał innych! Ja lubię porządek.

– Ale ojciec w końcu i tak odszedł...

– Odszedł. Nie mogłam go zatrzymać. Był włóczęgą, nigdzie nie zagrzał miejsca. Ty też taki jesteś…

Tylko raz było inaczej

Miała rację, tylko ja jestem pół na pół: trochę z mamy, trochę z ojca: szaf nie przestawiam, lubię ład, w szufladach mam pod linijkę, niczego nie rozrzucam byle jak, ale nie znoszę, kiedy mi się ktoś za często plącze po mieszkaniu, kiedy zaznacza swój ślad, coś zostawia, jakiś szalik albo spinkę do włosów, kiedy się kąpie w mojej wannie i za długo siedzi w fotelu.

Wytrzymuję dwie, trzy randki; potem się męczę, nudzę, chcę, żeby ona już sobie poszła, żebym został sam i nie musiał gadać, słuchać cudzego gadania, uśmiechać się i udawać, że lubię, kiedy ona trajkocze o koleżankach albo o swoich byłych, i snuje plany na naszą przyszłość.

Tylko raz było inaczej, ale ta kobieta, z którą mógłbym jeść przy jednym stole, dzielić się szafą i spać pod tą samą kołdrą mnie nie chciała. W moim zakalcu ona była najsłodszym rodzynkiem! Miała męża i troje dzieci. Wynajmowali mieszkanie nade mną, od ciągłego hałasu, tupania, stukania i odbijania piłki od podłogi trząsł się mój sufit! Słyszałem także piskliwe szczekanie psa i płacz dziecka. Myślałem, że zwariuję!

Doprowadzony do ostateczności postanowiłem interweniować. Była sobota, ósma rano, chciałem pospać, a tu nad głową miałem trzęsienie ziemi! Wściekły nie odrywałem palca od dzwonka przy drzwiach, dopóki nie otworzyła. Chciałem ją z mety ochrzanić, ale szczęka mi opadła. Stałem jak debil z otwartą gębą i nie mogłem wykrztusić słowa.

Była zjawiskowo piękna. Miała na sobie poszarpane dżinsy i bawełnianą, białą koszulkę na ramiączkach. W głębi mieszkania darło się dziecko, dwoje innych ganiało się po pokojach, malutki ratlerek zanosił się od psiego wrzasku.

– Niech pan wejdzie – zawołała, przekrzykując ten harmider. – Ja muszę do córki…

Zrobiłem dwa kroki i nadepnąłem na dużą, piszczącą zabawkę. Myślałem, że to zwierzę albo dzieciak zaplątały mi się pod nogami i że właśnie któremuś złamałem kark! O mało nie padłem na zawał!
Dopiero po chwili oprzytomniałem i zajrzałem do łazienki, gdzie na nocniku siedziała malutka dziewczynka. Na mój widok podniosła się tak niefortunnie, że wywaliła na podłogę całą zawartość.

– Niech pan ją potrzyma – zarządziła kobieta. – Muszę posprzątać, bo zaraz to rozniosą.

Trzymałem tę małą w sztywno wyciągniętych rękach. Pierwszy raz w życiu byłem w takiej idiotycznej sytuacji; nie przepadam za dziećmi, nigdy nie miałem żadnego tak blisko. No i nigdy nie patrzyłem na taką piękność, jak ich matka.

Miała drobną, prześliczną twarz, czarne, długie włosy spięte niedbale na czubku głowy i ogromne, piwne oczy. Zachwyciły mnie szczególnie jej usta: pełne, wypukłe, wyraźnie zarysowane i czerwone, chociaż nie było na nich śladu szminki.

Szybko uporała się z bałaganem, odebrała mi córkę, umyła jej pupę nad umywalką, ubrała, uspokoiła histeryzującego psiaka, posadziła przy kuchennym stole dwóch chłopców i dała im śniadanie. Wszystko w ciągu paru minut, z uśmiechem i niesamowitym wdziękiem…

– A teraz słucham – zaczęła. – Pan ma do mnie jakąś sprawę? Wydaje mi się, że jesteśmy sąsiadami? Pan mieszka piętro niżej? Pod nami?

Zanim zacząłem dukać i coś jąkać, ona nie pozwalając mi dojść do głosu, sama sobie odpowiedziała.

– Za bardzo hałasujemy? Nie ma pan przez nas spokoju? Wiem, wiem… Ale odkąd mąż wyjechał, nie zawsze wszystko ogarniam. Z góry przepraszam. Dzieci rozrabiają, są jak żywe srebro… Przyrzekam, spróbuję to jakoś opanować.

– Pani jest sama? – spytałem. – Mąż podróżuje?

– Jest na misji. W Afganistanie. Już trzeci raz, ale teraz jakoś bardziej się o niego boję. Na szczęście wraca za siedem miesięcy. Wtedy kupimy nowe mieszkanie i będzie pan miał spokój!

Chyba płakała

Od tej pory często ją widywałem. Czasami pomagała jej starsza pani, czasami jakaś koleżanka, ale na ogół sama dźwigała wózek, siatki z zakupami i psa pod pachą. Obserwowałem, z jakim czarem się porusza, jaka jest uśmiechnięta, radosna, cierpliwa… Mógłbym na nią patrzeć godzinami, chociaż nie robiła nic nadzwyczajnego. Nigdy, żadna kobieta tak mi się nie podobała.

Ten jej mąż jednak wrócił wcześniej niż się spodziewała. Podobno cudem udało mu się przeżyć zasadzkę, w której zginęli jego koledzy. Nie został ranny, ale do służby się już nie nadawał. Miał Zespół Stresu Pourazowego. Najpierw był kilka tygodni w szpitalu za granicą, ale w końcu zdecydowano, że ma wrócić do Polski. Dom i rodzina miały mu pomóc odzyskać spokój.

Kiedy go zobaczyłem pierwszy raz, pomyślałem, że przy takim przystojniaku każdy facet musi się czuć mniejszy, słabszy, chuderlawy i brzydszy. Nic dziwnego, że kochała go najpiękniejsza dziewczyna, jaką znałem! Zaraz po jego powrocie na górze był spokój. Dopiero po paru dniach się zaczęło… Gasiłem światło i nadsłuchiwałem dziwnych odgłosów, jakby przesuwania mebli, stukania, ciężkich kroków tam i z powrotem. Wydawało mi się, że słyszę wiertarkę. Jej głos też słyszałem, chyba płakała.

Niektórzy sąsiedzi również wyglądali ze swoich mieszkań, ale szybko się chowali, bojąc się narazić temu „Rambo”. Tak o nim mówili.

Nigdy nie byłem tak szczęśliwy, jak wtedy

Pewnej nocy hałas był tak dotkliwy, że postanowiłem sprawdzić, co tam się dzieje, ale zanim wyszedłem na korytarz, ona już pukała do moich drzwi. Tuliła do siebie przerażone dzieciaki, a pod nogami plątał się równie wystraszony ratlerek.

– Mogą u ciebie zostać? – zapytała bez wstępów i od razu na „ty”. – Nie powinny tego widzieć! Boją się!

– Oczywiście – odpowiedziałem. – Ale, co się dzieje?

– Paweł znowu się barykaduje. Ściąga wszystkie ciężkie meble pod drzwi. Wydaje mu się, że zaraz po nas przyjdą, więc się zabezpiecza. Ledwo się wyślizgnęłam, ale muszę zaraz wracać. Nie zostawię go samego. Zajmiesz się maluchami? Zadzwonię po moją mamę, przyjedzie i cię zwolni.

– Daj spokój. Nie rób w nocy alarmu. Dam sobie radę, ale ty na pewno chcesz tam wracać? Nic ci się nie stanie?

– Nic. Muszę z nim być. Wiem, jak go uspokoić, ale dzieci mi żal, dlatego ci zawracam głowę.

Nigdy nie byłem tak szczęśliwy, jak wtedy, gdy patrzyłem na spokojnie śpiącą trójkę i małego psa zwiniętego w kłębek na poduszce. Do rana przesiedziałem w fotelu, nadsłuchując odgłosów z góry. Była cisza, więc widocznie jej się udało…

Została mi jedna fotka

Rano przyjechała jej mama i zabrała wnuki do siebie. Z nią pogadałem dopiero kilka dni później. Powiedziała, że jej mąż ma przebłyski, wraca do niego koszmar, jaki przeżył, że jest innym człowiekiem – nerwowym, nadwrażliwym, nadmiernie czujnym… Że się w sobie zamknął. Że ze sobą nie śpią, bo on nie czuje żadnych przyjemności ani z seksu, ani z jedzenia, zabawy z dziećmi, z niczego…

– Co zrobisz? – zapytałem.

– Staram się dla niego o dom weterana. Jest szansa, że dostanie skierowanie i szybko tam wyjedzie. Wierzę, że mu pomogą.

– A jeśli nie? Zostaniesz z nim? Nie szkoda ci dzieci?

Miała w oczach rozpacz, ale powiedziała całkiem pewnie. Czułem, że przemyślała tę decyzję:

– Nie zostawię go. Dla nas pojechał, żebyśmy mogli lepiej żyć, żeby było na mieszkanie i żeby dzieciakom niczego nie brakowało. To wszystko było dla nas, nie dla fantazji albo dla przygody, żeby poczuć adrenalinę i mieć co opowiadać kumplom. Tylko o nas myślał. Nie mogłabym go porzucić. To mężczyzna mojego życia. On i dzieci są najważniejsi. – To, co się stało, jest moją winą. Nie powinnam go tam puścić. Wiedziałam, jaki jest wrażliwy, dobry, czuły i spokojny. Wepchnęłam go do piekła, więc to ja muszę go stamtąd wyciągnąć!

Po miesiącu się wyprowadzili. Ona z dziećmi do matki, on do tego domu weterana, gdzie miał się leczyć. Straciłem z nimi kontakt. Została mi jedna fotka, jaką ukradkiem zrobiłem jej komórką. Siedzi na ławce koło piaskownicy, wystawia twarz do słońca. Ma przymknięte oczy, uśmiecha się. Jest cudowna! W każdej kobiecie szukam jej śladu.

Reklama

Czasem mi się wydaje, że jestem blisko, że to ta. Ale niestety. Drugiej takiej, jak ona nie ma na świecie! Prawdopodobnie nigdy już jej nie spotkam. Będę przeżuwał ten swój zakalec, czasami trafiając na jakąś smaczniejszą bakalię. Osłodzi mi ona życie na dzień czy dwa… Potem znowu będzie gliniaste, niewyrośnięte, klejące się ciasto! Prawie się z tym pogodziłem.

Reklama
Reklama
Reklama