„Mojej narzeczonej odwidziało się małżeństwo i zwiała. Powinienem jej podziękować, bo dzięki temu poznałem anioła”
„Zawróciła mi w głowie. Nie to nie tak – to ja zawróciłem sobie nią w głowie i zachowywałem się jak ostatnia gapa. Robiłem wszystko, żeby wyjść na faceta z klasą, ale na pierwszą randkę dotarłem wyglądając jak ostatni łachmyta. Całe szczęście, że to ona przejęła inicjatywę”.
- Jarosław, lat 32
Myślałem kiedyś, że z Marianną będę do końca życia. Chyba każdy dwudziestoparolatek tak myśli, kiedy się oświadcza. No bo kto by się spodziewał, że cudownej narzeczonej odwidzi się stawanie na ślubnym kobiercu i zdecyduje się odwołać wszystko na pół roku przed ślubem…
To dlatego bałem się kobiet. Nie chciałem ryzykować zbliżenia się do kolejnej. Oczywiście, tęskniłem za miłością, ale przez dwadzieścia kolejnych lat nie udało mi się nikogo znaleźć. Byłem już pewien, że życie w związku nie jest dla mnie. Aż nagle spotkałem Nataszę.
Poczułem jedynie dziwne wzruszenie
Była dziesięć lat młodsza ode mnie, ładna, z malutkim noskiem i wielkimi oczami. Z zawodu nauczycielka muzyki. Wiedziałem o tym, bo uczyła grać moją bratanicę. Kiedy pierwszy raz wpadłem do Tomka i usłyszałem dźwięki ludowej piosenki granej na pianinie, jeszcze nie wiedziałem, co mnie czeka.
– Chodź, wyjdziemy sobie przed dom – zaproponował. – Alicja ma lekcję pianina, nie można im przeszkadzać.
Tamtego dnia nie poznałem jeszcze Nataszy. Słuchałem jedynie spod okna, jak pod koniec lekcji grała jakiś znany utwór muzyki poważnej. Nawet nie wiedziałem, czy to Bach czy Mozart, poczułem jedynie dziwne wzruszenie i chęć poznania osoby, która potrafiła spowodować, że się tak zasłuchałem. Przyjechałem więc do brata równo tydzień później, tylko o godzinę wcześniej.
– Pani Nataszo, to mój brat Jarosław – przedstawił mnie Tomek. – Jarek, to pani Natasza, nauczycielka fortepianu naszej Alicji.
Natasza podała mi dłoń – smukłą, delikatną, o długich palcach. Starałem się nie ścisnąć jej zbyt mocno, bo to w końcu pianistka, a później przez pół dnia zastanawiałem się, czy przypadkiem nie uznała, że jestem mięczakiem, skoro tak lekko uścisnąłem jej dłoń… Nim się obejrzałem, stresowałem się już wszystkim: czy byłem porządnie uczesany, czy mój oddech pachniał świeżo, czy nie uznała, że się na nią nachalnie gapię… Bratu nic nie mówiłem, ale zorientował się, że coś jest na rzeczy, kiedy wpadłem do niego czwarty poniedziałek z rzędu o tej samej porze.
– Co jest? – zapytał wprost. – Chodzi o panią Nataszę? Podoba ci się? Stary, to świetnie! Ona nie jest zamężna, to wiem na pewno! To świetna dziewczyna, bardzo inteligentna, wrażliwa, no i artystka! Chcesz ją bliżej poznać? Umówić was?
– Nie! – naprawdę się przestraszyłem, że Tomek to zrobi. – Nic jej, broń Boże, nie mów! Ja to sam załatwię. No wiesz, może ją odprowadzę na przystanek czy coś. Będę u was za tydzień.
Tym razem zadbałem o włosy, oddech i garderobę. Uścisk dłoni długo trenowałem, żeby nie był ani za mocny, ani za słaby. Przyjechałem do brata i spokojnie czekałem na koniec lekcji Ali. A kiedy pianistka była już w przedpokoju, też zacząłem się zbierać.
– Może panią odprowadzę? – zaoferowałem, czując, że się pocę ze stresu.
Natasza spojrzała na mnie tymi swoimi niewiarygodnie niebieskimi oczami i uśmiechnęła się ślicznie.
– Jasne, idę na pociąg. Mieszkam za miastem – powiedziała.
Nie mogłem nie zauważyć rozbawienia w jej oczach. Ona wiedziała! A już na pewno domyśliła się prawdy, kiedy zacząłem się jąkać i gadać jakieś bzdury. Czułem się przy niej niezdarnie, ale to nie było niemiłe wrażenie. To było trochę tak, jakbym obcował z elfem albo inną mityczną istotą. Nataszy chyba pochlebiało moje zainteresowanie, bo dużo się uśmiechała, pytała mnie, co robię w życiu, i opowiadała o sobie.
Nie wiedziałem, jak zareagować
Odprowadziłem ją na stację kolejki i kiedy już wsiadała do wagonu, nie zastanawiając się, wypaliłem:
– To do zobaczenia za tydzień!
– Za tydzień? – zdziwiła się albo tylko to udała. – Zawsze w poniedziałki odwiedzasz rodzinę brata?
Musiałem mieć idiotyczną minę, bo Natasza roześmiała się dźwięcznie.
– Mówię tak, bo za tydzień nie przyjdę do Alicji. Moja inna uczennica ma koncert dyplomowy. Ale może spotkamy się w weekend? – zaproponowała.
I tu pogrążyłem się kompletnie. Nie wiedziałem, jak zareagować, gdy zaproponowała mi randkę, czy ją pocałować, wziąć numer czy co, do cholery… Stałem na peronie jak ostatni baran, a ona czekała, co odpowiem, aż konduktor zagwizdał i pociąg odjechał… Na szczęście sytuację uratował Tomek, który podał mi jej numer telefonu. Zadzwoniłem, nim dojechała do domu.
– Przyjadę po ciebie w sobotę o dwudziestej, może być? – przejąłem inicjatywę, jak na mężczyznę przystało. – Lubisz włoską kuchnię? To super! Znam uroczą restaurację. Mają tam też dobre wina. Czyli jesteśmy umówieni?
Przez cztery kolejne dni myślałem, że umrę ze stresu. To musiała być idealna randka! Już dość się skompromitowałem. Teraz musiałem pokazać dziewczynie, że jestem inteligentnym facetem z klasą, z którym spędzi wspaniały wieczór. Żeby zrealizować ten plan, kupiłem nową koszulę i krawat. Zdecydowałem się na wzór w nutki. Pomyślałem, że to jej się na pewno spodoba. Sprawiłem też sobie nowe buty i poszedłem do fryzjera.
Moją idealną randkę szlag trafił!
W sobotę wieczorem ubrałem się w nowe ciuchy, starannie ogoliłem, spryskałem wodą kolońską i złapałem pociąg do miejscowości Nataszy. Zamierzałem wypić kilka kieliszków wina, więc samochód odpadał. Kiedy wsiadłem, napisałem do Nataszy, że już jestem w pociągu i niedługo u niej będę.
Już po pięciu minutach jazdy zrozumiałem swój błąd. W pociągu panował wściekły zaduch. Momentalnie się spociłem i zamiast drogą wodą kolońską pachniałem, jakbym wrócił z pracy na budowie po całym dniu. Ale nie to było najgorsze…
Najwyraźniej nie tylko mnie było duszno. Nastolatek, który stał nad moim siedzeniem, też chyba nie czuł się najlepiej i postanowił napić się coca-coli. Wyjął butelkę, którą zapewne przez cały dzień nosił w plecaku, odkręcił i…
– O rany, sorry – wymamrotał, kiedy zawartość litrowej butelki obryzgała mnie całego – od krawata w drobne nutki, przez nowiutką białą koszulę, aż po buty z jasnego zamszu… Zakląłem na cały głos i obsztorcowałem bezmyślnego chłopaka, ale nie zmieniło to faktu, że byłem cały zalany lepkim, brązowym napojem. Koszula kleiła mi się do ciała, spodnie wyglądały, jakby przydarzyła mi się wstydliwa przygoda, nawet skarpetki miałem kompletnie mokre. Moją idealną randkę szlag trafił! Musiałem zadzwonić do Nataszy, że jednak po nią nie przyjadę, i wymyślić jakąś wiarygodną przyczynę. W panice wymyślałem wymówki, jednak nim udało mi się coś sklecić, pociąg zajechał na jej stację. Wysiadłem odruchowo.
– Jarek! Tu jestem! Ooo… co się stało?
No tak, nie przewidziałem, że Natasza wyszykuje się wcześniej i nie będzie chciała tracić czasu, czekając na mnie w domu. Kiedy odebrała wiadomość, że wsiadłem do pociągu, postanowiła wyjść na stację, żebyśmy mogli od razu jechać do restauracji. No i niestety zobaczyła to, czego za żadne skarby świata nie chciałem jej pokazać!
Byłem zdruzgotany, że widzi mnie w takim stanie. Zacząłem jej nieskładnie opowiadać o dzieciaku w pociągu, coca-coli i katastrofie, która mi się przydarzyła, a potem przepraszać, że z randki nici.
– Złapię pociąg w drugą stronę – powiedziałem, patrząc na swoje zalane buty. – Naprawdę cię przepraszam…
– Ej, chyba żartujesz! – złapała mnie za rękaw, do którego momentalnie się przykleiła. – Nigdzie nie pojedziesz w tym stanie! Idziemy do mnie, ubrania trzeba przeprać, a buty wysuszyć.
Nie miałem nawet siły protestować. Pozwoliłem jej zabrać się do domu, tam posłusznie się rozebrałem z zalanych rzeczy, wykąpałem i włożyłem to, co mi zostawiła w łazience.
– O rany! – zaśmiała się, kiedy wyszedłem w jej spodniach dresowych z przykrótkimi nogawkami i w koszulce, która odsłaniała mi kawałek brzucha. – Wyglądasz jak ja, kiedy zabieram się do sprzątania! Czekaj, może dam ci fartuch, to zasłoni brzuch? – zaproponowała.
I tak spędziłem cały wieczór w mieszkaniu kobiety, w której się zakochałem, ubrany w damskie ciuszki oraz kuchenny fartuch z napisem „Jestem boska… w kuchni!”. Natasza zamówiła pizzę i otworzyła wino.
– Wiesz co? – powiedziała, wycierając sos pomidorowy z kącika moich ust. – Miało to pewnie wyglądać nieco inaczej, ale z grubsza się zgadza: jemy włoskie jedzenie, pijemy wino i rozmawiamy. Zupełnie jak na randce. Ja tam jestem zadowolona, a ty?
Na szyi miałem krawat w drobne nutki
Nie mogłem zaprzeczyć. Spędziłem z nią niesamowity wieczór. Rozmawialiśmy o muzyce, jedzeniu, filmach, a także o tym, o czym marzymy i czego oczekujemy od związku. Koło północy Natasza stwierdziła, że moje ubrania jeszcze nie wyschły, więc muszę zostać u niej na noc.
Przyznam, że choćbym nie wiem ile myślał, nie wymyśliłbym sam, jak doprowadzić do takiego zakończenia randki! Właśnie w tym momencie zrozumiałem, że dzieciak z pociągu wyświadczył mi przysługę. Powinien normalnie zostać moim drużbą! Właśnie tak, szukam drużby, bo moja ukochana właśnie przyjęła moje oświadczyny!
Wspomnę tylko, że oświadczyłem jej się we włoskiej restauracji, a na szyi miałem krawat w drobne nutki. Wciąż ma na jednym krańcu lekkie przebarwienie od coca-coli, ale uznałem, że to mój szczęśliwy krawat, coś w rodzaju miłosnego talizmanu. I wcale się nie pomyliłem. Natasza niedługo zostanie moją żoną!