Reklama

Wróciłem do rodzinnego domu z długami i poczuciem klęski. Miałem 28 lat, zero oszczędności i coraz mniej nadziei. Młodsza siostra radziła sobie świetnie. Ja byłem zawodem – dla rodziców, dla siebie. Ojciec patrzył na mnie z pogardą, matka wciąż próbowała mnie tłumaczyć. Czułem, że nie mam wyjścia. Podrobiłem podpis mamy, by wziąć pożyczkę. Wierzyłem, że szybko ją spłacę i nikt się nie dowie. Desperacja to zły doradca. A ja byłem zdesperowany bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w życiu.

Reklama

Serce prawie mi stanęło

Pismo z banku przyszło w czwartek rano. Ojciec znalazł je w skrzynce, kiedy wracał ze sklepu. Nie otworzył od razu, położył na stole w kuchni obok gazety i kanapki z serem. Mama zerknęła na kopertę i pobladła.

– Wiesiek, to do mnie… Przecież ja nie brałam żadnej pożyczki.

Ojciec uniósł brwi, otworzył list i zamilkł na dłuższą chwilę. Po jego minie wiedziałem, że to coś poważnego. Zanim jeszcze coś powiedział, poczułem, jak serce zaczyna mi dudnić.

– No to pięknie – warknął w końcu. – Dziesięć tysięcy do spłaty. W trybie natychmiastowym. Jadzia, co ty wyprawiasz?

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz! – wykrztusiła matka, trzymając list drżącymi dłońmi. – Nie brałam żadnego kredytu!

Wszedłem do kuchni, udając zdziwienie.

– Co się dzieje?

– Podpisałaś to? – tata rzucił dokument na stół. – Tu jest twój podpis.

Spojrzałem na papier. Moja ręka. Podpis identyczny z tym z dowodu matki. Serce prawie mi stanęło.

– Może bank się pomylił? – powiedziałem, próbując brzmieć wiarygodnie.

– Nie bądź śmieszny – warknęła siostra, która właśnie weszła do kuchni. – Zawsze wiedziałam, że tak to się skończy. Zawsze coś kombinujesz.

W środku miałem chaos. Miałem być tym, kto ratuje rodzinę. Tymczasem wyglądało na to, że właśnie ją pogrążyłem.

Nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy

Przyszła do mnie wieczorem w pokoju, siedziałem na łóżku, udając, że oglądam coś w telefonie. Podeszła cicho, jakby się bała, że znowu coś usłyszy. Przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu.

– Powiedz mi prawdę – wyszeptała. – To ty to zrobiłeś?

Zacisnąłem usta. Chciałem kłamać, naprawdę chciałem, ale nie dałem rady.

– Tak...

Zamarła.

– Dlaczego?

Nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy.

– Myślałem, że to rozwiąże wszystko. Że szybko to spłacę. Że nikt się nie dowie. Nie miałem wyboru.

– Nie miałeś wyboru?! – głos jej się załamał. – To ja nie mam wyboru. Zawsze byłam po twojej stronie, choć wszyscy mówili, że cię rozpieszczam, że cię kryję… A ty co zrobiłeś? Ukradłeś moją tożsamość. Moje nazwisko.

– To nie tak… Ja chciałem tylko…

Wciągnąłeś nas w bagno – przerwała, ocierając łzy. – Co by było, gdybym nie otworzyła tego listu? Gdyby komornik zapukał do drzwi, a ja nie miałabym pojęcia dlaczego?

Wstałem, zrobiłem krok w jej stronę, ale się odsunęła.

– Mamo…

– Nie mów do mnie teraz. Nie wiem, kim jesteś.

Zamknęła za sobą drzwi powoli, cicho. Jakby coś w niej pękło. Siedziałem długo w ciemności, z tą jedną myślą: że nawet jeśli wszystko spłacę, naszej relacji nie naprawię.

Stałem jak wmurowany

Ojciec czekał na mnie w kuchni następnego dnia rano. Siedział przy stole, z rękami założonymi na piersi. Mama stała przy zlewie, plecami do nas. Natalia opierała się o framugę, z założonymi rękami. Wiedziałem, że to nie będzie rozmowa. To będzie wyrok.

– Usiądź – powiedział tata szorstko.

Nie usiadłem.

– Mamo… – zacząłem.

– Nic do niej nie mów – przerwał ojciec. – Słyszałem wszystko. Przyznałeś się.

Zamilkłem.

– Wyrzuciłeś nas w długi. Zrobiłeś z matki przestępcę. A teraz co? Chcesz, żebyśmy to za ciebie posprzątali?

– To tylko pieniądze! – wybuchłem. – Naprawdę uważasz, że warto przez to…

– To zdrada. I kłamstwo – wtrąciła Natalia. – Jesteś dorosłym facetem, a zachowujesz się jak dziecko.

– Próbowałem to wszystko naprawić! Nie chciałem was w to mieszać!

Ojciec wstał. Spokojnie, ale z tym spojrzeniem, które miał tylko wtedy, gdy coś ostatecznie kończył.

– Zabierasz rzeczy. Dziś śpisz gdzie indziej.

– Wiesiek… – odezwała się mama cicho.

– Nie. Koniec. On ma iść. Dość.

Stałem jak wmurowany. Mama nie protestowała. Natalia patrzyła, jakby tylko na to czekała. Wszedłem do swojego pokoju, wrzuciłem rzeczy do torby. Przed wyjściem spojrzałem na mamę. Miała łzy w oczach, ale nie zrobiła kroku w moją stronę. Zamknąłem za sobą drzwi. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz. Pierwszy raz w życiu nie miałem dokąd pójść.

Byłem nikim

Pierwsze dwie noce spędziłem na kanapie u kumpla z uczelni. Michał nie zadawał zbyt wielu pytań. Zresztą sam ledwo się trzymał. Wynajmował kawalerkę, której i tak nie był w stanie ogrzać. Spałem w kurtce, przykryty kocem, z głową pełną myśli. Miałem wrażenie, że wszystko już straciłem. Dom, rodzinę, szacunek. To, co zostało, to tylko wstyd i złość. Na siebie. Na nich. Na wszystko. Chodziłem bez celu po mieście, nie odbierałem telefonu od Natalii, która pewnie dzwoniła tylko po to, żeby mi jeszcze coś wygarnąć.

Trzeciego dnia zebrałem się w sobie i poszedłem do banku. Usiadłem przed doradcą i powiedziałem, że chcę dowiedzieć się, co mogę zrobić, żeby spłacić dług. Mężczyzna spojrzał na mnie z uprzejmym współczuciem i zaczął wyliczać procedury, możliwości, raty, koszty komornicze. Czułem się, jakby recytował mi wyrok. Po wyjściu z banku usiadłem na ławce przy rondzie. Patrzyłem, jak ludzie pędzą z siatkami, dzieciaki z plecakami, ktoś się śmieje przez telefon. A ja? Byłem nikim. Nie miałem pracy, planu, ani odwagi, żeby wrócić i przeprosić. Zaczęło kropić. Nie ruszyłem się. Deszcz był jak kara – chłodny, nieustępliwy, sprawiedliwy. I może trochę potrzebny. Wycierał mi z twarzy wszystko, czego nie umiałem sam z siebie wypłakać.

Nie wiem, co sobie myślałem

Pod dom rodziców przyszedłem wieczorem. Nie miałem planu, żadnych oczekiwań. Chciałem tylko zobaczyć mamę. Poczuć, że jeszcze nie wszystko zostało spalone. Wiedziałem, że ojciec o tej porze jest zwykle na spacerze albo w garażu. Wszedłem po cichu na podwórko. Z okna sączyło się ciepłe światło kuchni. Zobaczyłem ją przez szybę – siedziała przy stole, zamyślona, w rękach obracała kubek z herbatą. Zanim zdążyłem się wycofać, uniosła głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Po chwili otworzyła drzwi. Nie uśmiechała się. Ale też nie zamknęła ich od razu.

– Po co przyszedłeś?

– Nie chcę cię ranić. Przyszedłem tylko… powiedzieć, że żałuję.

Stała w progu, oparta o framugę. Milczała.

Nie mam nic na swoją obronę. To nie była wasza wina. Chciałem dobrze, ale zrobiłem najgorzej, jak mogłem.

– Czy ty naprawdę sądziłeś, że pieniądze naprawią wszystko? – zapytała cicho.

– Nie wiem, co myślałem. Chyba że jak wszystko oddam, to… wszystko będzie jak dawniej.

– Ale czasem skrucha nie wystarcza – powiedziała. – Ojciec nie chce cię widzieć. Powiedział, że już nie ma syna.

Poczułem, jak żołądek zaciska mi się z bólu.

– Rozumiem. Ale chciałem, żebyś wiedziała… że mi zależy. I że cię kocham.

Kiwnęła głową. Nie powiedziała nic więcej. I nie zamknęła drzwi od razu. To była moja pierwsza iskra nadziei.

Wciąż miałem nadzieję

Siedziałem na ławce w parku, w tym samym miejscu, gdzie kiedyś zabierałem Natalię na lody. Kiedyś wszystko wydawało się prostsze. Teraz miałem przy sobie tylko torbę z kilkoma ubraniami, zeszyt z notatkami i numer do doradcy, który – jako jeden z nielicznych – nie patrzył na mnie jak na śmiecia. Matka od tamtej rozmowy nie dzwoniła. Wiedziałem, że była w oknie, gdy przechodziłem kilka dni później. Wiedziałem też, że zostawiła na ganku herbatę w termosie i kanapkę. Nie napisała ani słowa, ale to był jej sposób, żeby powiedzieć, że się o mnie martwi. Ojciec… Tu nic się nie zmieniło. Cisza była jego odpowiedzią. I pewnie długo jeszcze będzie. Może zawsze.

Znalazłem dorywczą robotę w magazynie. Zbieram palety, pakuję pudełka, jestem niewidzialny. Ale płacą. Coś już wpłaciłem do banku, coś odłożyłem. Pieniądze nie są najważniejsze. Są dowodem, że próbuję. Że nie uciekłem. Czasem łapię się na tym, że piszę do matki listy, których nigdy nie wyślę. Tłumaczę się w nich, dziękuję, przepraszam. To chyba mój sposób na przetrwanie. Czy wszystko da się naprawić? Nie wiem. Może nie. Może nie da się cofnąć zdrady, zawiedzionego zaufania, zmarnowanych szans, ale można spróbować iść naprzód. Bez oczekiwań, bez gwarancji. Tylko z cichą nadzieją, że kiedyś, może, ktoś jeszcze otworzy drzwi.

Adam, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama