„Chciałem być szczery wobec żony, więc przyznałem się do zdrady. O mało nie padłem, gdy usłyszałem, co odpowiedziała”
„Wróciłem po północy. Wiedziałem, że muszę jej powiedzieć. Nie dlatego, że poczułem się winny, ale dlatego, że już dłużej nie potrafiłem żyć w zawieszeniu. Nie chciałem, żeby Marta się czegoś domyślała, szukała śladów, podejrzewała”.

- Redakcja
Poznaliśmy się z Martą na studiach – ona studiowała psychologię, ja informatykę. Byliśmy parą, której wszyscy zazdrościli – zgodni, uzupełniający się, bez dramatów. Po studiach kupiliśmy razem mieszkanie w kredycie, urządziliśmy je po swojemu, zaczęliśmy życie „na swoim”. I wszystko jakoś szło. Aż zaczęło nie iść.
Oddaliliśmy się
Nie było żadnej wielkiej kłótni, zdrady, awantury. Po prostu z dnia na dzień nasze rozmowy stawały się coraz krótsze, spojrzenia coraz rzadsze. Przy kolacji mówiliśmy tylko o pracy, zakupach i rachunkach. Czasem włączałem telewizor, żeby nie słyszeć ciszy między nami.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz trzymaliśmy się za ręce, tak po prostu. Kiedy ostatni raz dotknęła mnie przypadkiem i oboje się uśmiechnęliśmy. Teraz mijaliśmy się w mieszkaniu jak dwójka lokatorów, która zna swoje rytuały, ale nic już ich nie łączy. A jednak dalej ze sobą byliśmy. Bo tak łatwiej? Bo strach przed zmianą jest większy niż samotność we dwoje? Nie wiem.
Wiem za to jedno – w pracy jest ktoś, kto sprawia, że znów czuję się widziany. Zosia. Początkowo to była zwykła sympatia – śmiała się z moich żartów, przynosiła kawę, gdy wiedziała, że mam trudny dzień. Ale teraz nie mogę przestać o niej myśleć.
Z Zosią wszystko zaczęło się od wspólnej kawy. Nic nadzwyczajnego – ot, zapytała, czy idę do kuchni, a potem sama zaproponowała, że zrobi dla mnie kawę, bo i tak idzie. Była jedną z tych osób, które wchodzą do pokoju i nagle robi się cieplej. Miała w sobie coś miękkiego. Spokojna, ale bystra. I co najgorsze – uważna. Patrzyła na mnie tak, jak Marta nie patrzyła już od bardzo dawna.
Rozumiała mnie
Najpierw były tylko rozmowy o pracy. Potem o filmach, książkach, o tym, jak ciężko wrócić do siebie po urlopie. A potem – o samotności. Nie wprost, ale przez niedopowiedzenia. Pamiętam, jak pewnego dnia powiedziała, że mieszka sama i lubi to, ale czasem czuje się jak obserwator własnego życia. Zrobiło mi się duszno, bo dokładnie tak czułem się w domu. Jakby życie przemykało obok mnie, a ja je tylko notowałem – z dystansem, bez udziału.
Któregoś dnia, po pracy, zapytała, czy chcę iść na spacer. Mówiła, że musi się przewietrzyć, a ja odruchowo odpowiedziałem, że też tego potrzebuję. Przeszliśmy się bulwarami nad rzeką, potem usiedliśmy w barze z niewielkim ogródkiem. To miejsce nie miało nic wspólnego z romantyzmem – plastikowe krzesła, lekko rozchwiany stolik, obok ktoś palił i przeklinał – ale nagle poczułem się tak, jakbym był poza codziennością.
– Ty też masz czasem wrażenie, że siedzisz obok swojego życia, a nie w nim? – zapytała.
– Od miesięcy – odpowiedziałem.
– To smutne.
– Wiem.
Czułem się samotny
Zamilkliśmy, ale to nie była ta nieznośna cisza, jak w domu. To była cisza, w której czułem się bezpiecznie. Przypadkiem musnęła moją dłoń, gdy sięgała po telefon. Nie cofnęła jej. Ja też nie. I tak zostaliśmy przez chwilę – nasze dłonie tylko się stykały, ale czułem, jakby między nami przepłynął prąd.
Wróciłem do domu późno. Marta już spała, światło w sypialni było zgaszone, a pod łóżkiem leżały jej kapcie, równo ustawione. Wszedłem cicho do kuchni, nalałem sobie wody i oparłem się o blat. W głowie miałem tylko jedno pytanie: czy to już zdrada?
Nie dotknęliśmy się wtedy naprawdę. Nie pocałowałem jej. Ale byłem tam całym sobą. Z myślami, z sercem, z tęsknotą, której nie chciałem już ukrywać. Wiedziałem, że zaczyna się coś, co nie powinno mieć miejsca.
Wszystko potoczyło się szybciej, niż przypuszczałem. Kilka dni po tym spacerze z Zosią zostaliśmy po pracy dłużej. Niby przypadkiem, niby jeszcze tylko jedna rzecz do dokończenia. Ale oboje wiedzieliśmy, że nie chodzi o żadną tabelę w Excelu. Gdy wyszliśmy z biura, padał lekki deszcz. Zosia powiedziała, że ma jeszcze chwilę i że możemy się gdzieś schować. Trafiliśmy do małego bistro, pustego o tej godzinie. Usiedliśmy przy oknie.
To był moment
Nie planowałem nic. Chciałem tylko przy niej posiedzieć, pobyć chwilę w miejscu, gdzie nie czuję się niewidzialny. Opowiadała mi o dzieciństwie, o tym, że jej ojciec był nauczycielem i całe życie mierzył wszystko według zasad. Mówiła, że właśnie dlatego teraz lubi chaos, spontaniczność, ludzi, którzy nie mają planu. Nie musiałem mówić, ona mówiła za nas oboje. A potem… nachyliła się do mnie, jakby coś chciała powiedzieć szeptem, ale zamiast słów dotknęła moich ust.
Nie całowała długo. To był tylko gest, cichy i miękki, jak wszystko, co robiła. Nie cofnąłem się. Czułem jej oddech, jej zapach, ciepło jej dłoni na moim karku. Przez chwilę nie byłem nikim innym, tylko mężczyzną, który czuje, że ktoś go naprawdę chce.
Pojechaliśmy do niej. Nie planowaliśmy tego, ale oboje wiedzieliśmy, co się wydarzy. I wydarzyło się. Bez słów, bez wielkich wyznań. Cicho, powoli, jakbyśmy się bali, że każdy dźwięk przywróci nas do rzeczywistości, w której jesteśmy tylko współpracownikami.
Kiedy leżałem obok niej, patrząc na sufit, nie czułem radości. Czułem ulgę, jakby ktoś w końcu zdjął mi z ramion ciężar, którego nie zauważałem. Ale też strach. Wiedziałem, że wracając do domu, nie będę już taki sam. Nie będę mógł udawać, nawet jeśli Marta nie zauważy od razu, to ja już nie będę tym, kim byłem.
Miałem wyrzuty sumienia
Wróciłem po północy. Wiedziałem, że muszę jej powiedzieć. Nie dlatego, że poczułem się winny, ale dlatego, że już dłużej nie potrafiłem żyć w zawieszeniu. Nie chciałem, żeby Marta się czegoś domyślała, szukała śladów, podejrzewała. Chciałem po prostu skończyć to udawanie. Następnego dnia zaprosiłem ją do stołu.
– Coś się stało? – spytała.
– Tak. To znaczy… tak myślę. Zrobiłem coś, co nie powinno się wydarzyć. Spotykałem się z kimś. Z Zosią z pracy. To nie było raz. Nie chcę cię oszukiwać. Przepraszam.
Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę. Nie zareagowała gwałtownie. Nie płakała, nie rzuciła we mnie talerzem, jak wyobrażałem sobie przez cały dzień. Wzięła głęboki wdech, a potem wypuściła powietrze powoli.
– Myślisz, że jestem zdziwiona? Wiedziałam, od jakiegoś czasu czułam. Ale… ty nie jesteś jedynym, który się pogubił.
Zadrżały mi dłonie. Nie rozumiałem.
– Co chcesz powiedzieć?
– To, że też kogoś mam. Już od kilku miesięcy. Nie planowałam tego. Po prostu… poczułam się znowu ważna. Chciałam to poczuć.
Nie mogłem uwierzyć
Nie wiem, ile minut siedzieliśmy wtedy w milczeniu. Czułem, jak coś we mnie rośnie – gniew, niedowierzanie, może żal. Patrzyłem na Martę i próbowałem znaleźć w niej tę kobietę, którą kiedyś kochałem. Ale widziałem tylko kogoś obcego.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytałem cicho. – Przecież mogliśmy… spróbować coś naprawić.
– Naprawić? – uśmiechnęła się gorzko. – My już dawno się zepsuliśmy, Adam. Tylko udawaliśmy, że wszystko jest dobrze.
– Z kim? – wydusiłem z siebie. – Z kim jesteś?
– Z kimś z pracy. To nie ma znaczenia.
Przeszło mi przez myśl, że przez te wszystkie miesiące jadła ze mną kolację, całowała mnie w policzek, a potem pisała do niego wiadomości.
– Wiedziałaś, a dalej udawałaś, że nic się nie dzieje. Po co? – zapytałem.
– Bo nie miałam siły zaczynać od nowa. A ty nie pytałeś.
Słowa uderzyły we mnie mocniej niż krzyk. Pomyślałem wtedy, że oboje zdradziliśmy się dawno, tylko bez dotyku. Najpierw z obojętnością, potem z ciszą. Wstałem od stołu i podszedłem do okna. Na zewnątrz ktoś przechodził z psem. Zwyczajny wieczór dla wszystkich, tylko nie dla nas.
– Nie wiem, co dalej – powiedziałem.
– Ja też nie – odpowiedziała. – Ale chyba nie da się już nic uratować.
Wiedziałem, że ma rację. Coś się skończyło. I choć żadne z nas nie płakało, to w tamtej ciszy było wszystko.
To był koniec
W mieszkaniu panowała cisza. Marta siedziała w salonie, owinięta kocem, z herbatą w dłoniach. Spojrzała na mnie, ale nie odezwała się. Usiadłem naprzeciwko. Nie chciało mi się już krzyczeć, pytać, analizować.
– Wiesz… – zaczęła po chwili – ja się ciebie bałam. Bałam się, że już nic nas nie łączy, ale że i tak będziemy żyć razem, bo tak trzeba.
– Myślałem tak samo – przyznałem. – Tylko że to „trzeba” przestało mieć sens.
Patrzyliśmy na siebie długo. Bez wrogości, bez czułości. Jak dwoje ludzi, którzy znają się zbyt dobrze, żeby udawać. Marta odstawiła kubek na stół.
– Znalazłam mieszkanie. Wynajmę od przyszłego miesiąca.
Pokiwałem głową. Nie protestowałem. Nie próbowałem zatrzymać.
– Chciałabym, żebyśmy się rozstali spokojnie – powiedziała cicho.
– Ja też – odpowiedziałem.
Nie płakaliśmy. Nie obejmowaliśmy się. Pożegnania są łatwiejsze, kiedy miłość już dawno wyjechała z walizką.
Adam, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż marudził, że plastikowa wiązanka na grób to wiocha. Zamiast pogrążyć się w zadumie, martwi się, co ludzie powiedzą”
- „Mąż wracał od masażystki dziwnie odmieniony. Po kryjomu zapisałam się na wizytę i usłyszałam coś strasznego”
- „Teściowa na każdym kroku próbuje ze mną rywalizować. Odrobina adrenaliny i z tej kobiety wychodzi diabeł”