„Chciałem mieć wiosną piękny ogród, więc zatrudniłem ogrodnika. Wyczyścił nie tylko grządki, ale też moje konto”
„Po kilku dniach pracy zaprosiłem go na herbatę. Usiadł w mojej kuchni, lekko speszony. Opowiedziałem mu o czasach, kiedy jeszcze pracowałem jako inżynier, o pierwszym samochodzie, który kupiliśmy z Zofią, o tym, jak sadziliśmy tu pierwsze drzewka”.

- Redakcja
Po śmierci Zofii cisza stała się czymś więcej niż tylko brakiem dźwięków – wypełniała każdy kąt, osiadała na meblach, wciskała się w szpary pod drzwiami. Nawet tykanie zegara w kuchni zdawało się przytłumione, jakby czas chodził na palcach. Czasem, kiedy przymykałem oczy, niemal słyszałem odgłos jej kroków, brzęk filiżanki stawianej na stole, cichy śmiech przy radiowej audycji. Ale gdy otwierałem oczy, zostawało tylko puste krzesło przy stole i ogród, który zarastał chwastami.
Było mi go żal
Ten ogród to była nasza wspólna pasja. Zofia miała rękę do róż, ja zajmowałem się warzywnikiem i drzewami owocowymi. Jeszcze kilka lat temu potrafiłem spędzać tam całe dnie, ale odkąd zdrowie zaczęło mi szwankować, ogród wymykał mi się spod kontroli.
Miałem coraz mniej siły na pielenie, plecy odmawiały posłuszeństwa przy przekopywaniu grządek, a gałęzie jabłoni wyciągały się coraz wyżej, poza mój zasięg. W końcu postanowiłem zatrudnić kogoś do pomocy. Nie chciałem byle kogo – ogród to nie tylko ziemia i rośliny, ale coś więcej, coś, co trzeba czuć.
Janek pojawił się pewnego marcowego popołudnia. Wysoki, dobrze zbudowany, z dłońmi przyzwyczajonymi do pracy. Miał sposób bycia, który od razu wzbudził we mnie zaufanie. Był grzeczny, nie mówił za dużo, ale kiedy już się odzywał, miał w sobie ciepło, jakiego się nie spodziewałem.
Podobało mi się, że nie traktował pracy w moim ogrodzie jak przykrego obowiązku. Przeglądał rośliny z uwagą, delikatnie dotykał liści pomidorów, jakby chciał się upewnić, że wszystko jest w porządku. Poczułem, że trafiłem na właściwego człowieka.
Polubiłem go
Po kilku dniach pracy zaprosiłem go na herbatę. Usiadł w mojej kuchni, lekko speszony. Opowiedziałem mu o czasach, kiedy jeszcze pracowałem jako inżynier, o pierwszym samochodzie, który kupiliśmy z Zofią, o tym, jak sadziliśmy tu pierwsze drzewka.
Janek pracował dobrze. Nawet lepiej, niż się spodziewałem. Po kilku tygodniach ogród wyglądał prawie tak, jak za czasów Zofii – grządki były równo wypielone, krzewy starannie przycięte, a róże znów zaczęły kwitnąć w pełnej krasie. Czułem dumę, patrząc na to wszystko. Wreszcie ktoś, kto miał serce do tej ziemi, tak jak my kiedyś.
– Świetna robota, chłopcze – powiedziałem któregoś dnia, patrząc, jak Janek podlewa grządki. – Jak tak dalej pójdzie, to będziemy mieli najlepsze pomidory w okolicy.
Uśmiechnął się, wytarł dłonie o spodnie i spojrzał na mnie z błyskiem w oku.
– To pańska zasługa, panie Stanisławie. To pan mnie wszystkiego uczy.
Dobrze się tego słuchało. Po raz pierwszy od dawna czułem, że nie jestem w tym domu sam. Że nie jestem już tylko starym człowiekiem, który czeka, aż dni będą mijać.
Nie podejrzewałem go
Tamtego dnia po raz pierwszy czegoś nie znalazłem. Szukałem srebrnej łyżeczki, tej, którą Zofia zawsze odkładała na spodeczek, gdy piła herbatę. To była taka nasza drobna tradycja – zawsze ta sama filiżanka, ten sam spodeczek, ta sama łyżeczka.
Wydawało mi się, że ostatnio widziałem ją w kuchni, ale teraz nie było jej ani na stole, ani w szufladzie, ani w zlewie. „Może się zawieruszyła” – pomyślałem i nie przywiązałem do tego większej wagi.
Kilka dni później sprawa wyglądała już poważniej. Pewnego poranka chciałem założyć zegarek – ten, który dostałem od Zofii na naszą trzydziestą rocznicę. Miałem go zawsze w pudełku na komodzie, ale kiedy podniosłem wieczko, zobaczyłem tylko pustą przestrzeń. Przeszukałem cały pokój, każdą szufladę, każdy kąt, ale zegarka nigdzie nie było.
Serce mi zabiło szybciej. W głowie od razu pojawiły się pytania: czy to możliwe, że sam go gdzieś przełożyłem? Czy mogłem go zgubić? A może… Nie, to niemożliwe. Janek był uczciwym chłopakiem. Przecież go znałem. Pracował sumiennie, rozmawialiśmy jak starzy znajomi. Nie mógłby…
Ciągle coś ginęło
A jednak gdzieś z tyłu głowy ta myśl nie chciała odejść.
– Może starość robi ze mnie głupca – powiedziałem do siebie cicho, siadając w fotelu.
Tego dnia nic nie powiedziałem Jankowi. Po prostu nie umiałem. Może jeszcze znajdę ten zegarek. Może leży gdzieś w miejscu, o którym teraz nie pamiętam. Nie chciałem myśleć inaczej.
Mijały dni, a ja coraz częściej czułem, że coś jest nie tak. Gubiłem rzeczy, zapominałem, gdzie coś odłożyłem. Niepokój rósł we mnie powoli, jak chwast, który rozplenia się w ogrodzie i trudno go wyrwać.
Pewnego popołudnia postanowiłem przeliczyć oszczędności. Nie trzymałem ich w banku, bo nie ufałem takim nowoczesnym rozwiązaniom. Przez całe życie odkładałem pieniądze na czarną godzinę i chowałem je w szufladzie biurka, w drewnianym pudełku po cygarach. Szuflada była lekko uchylona – tak, jakby ktoś jej wcześniej dotykał.
Serce ścisnęło mi się w piersi. Pośpiesznie wyciągnąłem pudełko i otworzyłem wieczko. Banknoty wciąż tam były, ale kiedy zacząłem liczyć, okazało się, że brakuje kilkuset złotych.
Poczułem zimny pot na karku. Czy to możliwe, że się pomyliłem? Że źle zapamiętałem sumę?
Nie, byłem tego pewien. Zawsze liczyłem dokładnie.
Byłem zdezorientowany
Przez chwilę stałem nad tym otwartym pudełkiem i czułem, jak coś we mnie pęka. Musiałem porozmawiać z Jankiem. Kiedy następnego dnia przyszedł do ogrodu, postanowiłem wybadać sytuację.
– W domu giną mi różne rzeczy… – zacząłem, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie.
Chłopak spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.
– Może się zawieruszyły? – powiedział lekkim tonem.
Zacisnąłem usta i skinąłem głową. Nie miałem dowodów. Nie mogłem go oskarżyć. Ale coś w jego spojrzeniu sprawiło, że nie mogłem się pozbyć uczucia, że kłamie.
Tego wieczoru długo siedziałem w fotelu. Próbowałem sobie przypomnieć, od kiedy dokładnie zaczęły ginąć rzeczy. Może Janek miał rację? Może byłem już starym człowiekiem, który sam coś przestawia, chowa, a potem zapomina?
Wątpliwości nie dawały mi spokoju. Każdej nocy budziłem się z tą samą myślą: a jeśli się nie mylę? Jeśli Janek rzeczywiście mnie okrada? Czułem, że muszę się upewnić. Dlatego pewnego wieczoru, zamiast jak zwykle położyć się wcześnie spać, usiadłem w swoim fotelu przy oknie i czekałem.
Nakryłem go
Minęła może godzina, kiedy usłyszałem skrzypnięcie. Nie było to zwykłe skrzypienie starego domu. Ktoś poruszał się ostrożnie, niemal bezszelestnie. Zamarłem. Po chwili usłyszałem jeszcze cichszy szelest – szuflada. Moja szuflada.
Wstałem powoli, serce waliło mi w piersi. Podszedłem na palcach do drzwi i lekko je uchyliłem. W świetle lampki biurkowej zobaczyłem Janka. Klęczał przy moim biurku, przeglądając jego zawartość.
– Co ty robisz, chłopcze? – zapytałem, a mój głos, choć cichy, przeciął ciszę jak nóż.
Janek poderwał się na równe nogi, a jego oczy rozszerzyły się ze strachu.
– Ja… myślałem, że tu są jakieś stare rachunki… – wyjąkał.
– Nie kłam – powiedziałem twardo, patrząc mu prosto w twarz. – Po co to robisz? Przecież ci ufałem!
Zacisnął dłonie w pięści i przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego rzucił się do ucieczki. Drzwi trzasnęły za nim, a ja zostałem sam, patrząc na rozgrzebaną szufladę. Nie czułem gniewu. Nie czułem nawet złości. Było mi po prostu smutno.
Stanisław, 70 lat