„Chciałem odpocząć na urlopie, a żona kazała mi się zajmować dziećmi. Przecież jestem facetem, a nie jakąś niańką”
„I choć moje opowieści były pełne zachwytu, dostrzegałem w oczach Roksany coś innego — smutek i złość. Byłem przekonany, że te chwile samotności są moim prawem, moim sposobem na przetrwanie w świecie pełnym hałasu”.

- Redakcja
Na urlopie miałem szansę doświadczyć tego, czego brakowało mi w codziennym życiu — ciszy i spokoju. Żona spędzała długie godziny z dziećmi na plaży, podczas gdy ja, przemierzałem ścieżki wokół jeziora, zachwycając się pięknem przyrody. Wieczorami, kiedy wracałem do niej, opowiadałem o tych chwilach. O ptakach wznoszących się nad taflą wody, o ciepłym wietrze, który muskał moją twarz. I choć moje opowieści były pełne zachwytu, dostrzegałem w oczach Roksany coś innego — smutek i złość. Byłem przekonany, że te chwile samotności są moim prawem, moim sposobem na przetrwanie w świecie pełnym hałasu. Nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo moje poszukiwanie spokoju zaczynało oddziaływać na nasze małżeństwo.
Ewidentnie mi zazdrościła
– Jak było nad jeziorem? – zapytała żona, gdy tylko wszedłem do naszego domku.
Jej ton był obojętny, a może nawet nieco znużony.
– Ach, cudownie! – odpowiedziałem entuzjastycznie, zrzucając plecak na podłogę. – Wiesz, dzisiaj widziałem łabędzie. Siedziałem tam i patrzyłem, jak pływają. Ten spokój... coś niesamowitego.
Roksana nie odrywała wzroku od kuchenki, gdzie mieszała coś w garnku. Jej milczenie było głośniejsze niż słowa.
– Fajnie ci – powiedziała w końcu.
Słyszałem w jej głosie coś więcej niż zazdrość.
– Co masz na myśli? – zapytałem ostrożnie, chociaż odpowiedź była dla mnie oczywista.
Roksana odwróciła się do mnie. W jej oczach dostrzegłem coś, czego się nie spodziewałem – coś pomiędzy gniewem a smutkiem.
– To, że możesz sobie chodzić, gdzie chcesz, a ja muszę cały dzień zajmować się dziećmi. To chyba jasne, prawda?
Poczułem, jak coś we mnie pęka. Jej słowa uderzyły we mnie mocniej, niż bym przypuszczał. Z jednej strony wiedziałem, że miała rację. Z drugiej czułem, że mnie nie rozumie. Zamilkliśmy. W kuchni rozlegał się jedynie dźwięk bulgoczącego w garnku sosu. W głowie kłębiły mi się myśli. Czy naprawdę jestem aż tak samolubny? Czy to możliwe, że w poszukiwaniu własnego spokoju zacząłem zaniedbywać tych, którzy byli dla mnie najważniejsi?
Musiałem coś z tym zrobić
Leżałem w łóżku, wpatrując się w sufit, podczas gdy Roksana obok mnie już zasnęła. Jej oddech był spokojny, regularny, co kontrastowało z chaosem moich myśli. Nie mogłem przestać analizować tego, co powiedziała wcześniej. Czy rzeczywiście byłem tak zaślepiony swoją potrzebą ucieczki, że przestałem dostrzegać jej potrzeby? Z jednej strony wiedziałem, że czas spędzony w samotności był mi potrzebny. Wszyscy mamy swoje sposoby na radzenie sobie z codziennym stresem. Dla mnie były to te chwile nad jeziorem. Ale teraz, leżąc obok niej, zacząłem się zastanawiać, co naprawdę oznacza to dla naszego małżeństwa.
– Co ja robię? – szepnąłem do siebie, jakby odpowiedź mogła nadejść z ciemności.
Zdałem sobie sprawę, że w poszukiwaniu ciszy i spokoju, ignorowałem żonę, jej potrzeby, jej pragnienie wspólnego spędzania czasu. Może to nie cisza była tym, czego mi brakowało, ale bliskość? Rano, przy śniadaniu, postanowiłem z nią porozmawiać. Zasiadłem do stołu, obserwując, jak przygotowuje śniadanie dla dzieci.
– Chciałem porozmawiać o wczoraj – zacząłem niepewnie.
Spojrzała na mnie, lekko zaskoczona, ale nic nie powiedziała.
– Myślę, że rozumiem, co masz na myśli. Może czasem przesadzam z tymi wycieczkami nad jezioro – przyznałem, starając się złapać jej wzrok.
– Może – odpowiedziała krótko, podając talerz z kanapkami dzieciom.
Czułem, że rozmowa nie poszła tak, jak planowałem. Była powierzchowna, nie dotarliśmy do sedna. Wiedziałem jednak, że to dopiero początek. Musiałem się starać bardziej.
Poczułem się kompletnie bezradny
To był jeden z tych dni, kiedy pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie. Poranne słońce ustąpiło miejsca chmurom i silnemu wiatrowi. Mimo to nie mogłem sobie odmówić kolejnej wyprawy nad jezioro. Zaskoczyła mnie nagła burza. Wracając, poślizgnąłem się na mokrym pomoście i runąłem do wody. Gdy wychodziłem na brzeg, podrapany i z obolałą nogą, poczułem się kompletnie bezradny. Leżałem tam przez chwilę, nikt się nie pojawił, by mi pomóc. Ta samotność, której tak pragnąłem, teraz mnie przeraziła. Dotarło do mnie, że byłem samolubny, że oddaliłem się od ludzi, którzy mnie kochali. Na szczęście udało mi się wstać i, kulejąc, wróciłem do domku.
– Co się stało?– Roksana wykrzyknęła, gdy tylko mnie zobaczyła.
Z jej twarzy można było wyczytać szok i troskę.
– Poślizgnąłem się na pomoście... – wykrztusiłem z bólem, siadając na krześle.
– Czy coś ci jest? Powinieneś pójść do lekarza – powiedziała zaniepokojona, przysiadając obok.
– Nic poważnego – zapewniłem, choć ból w nodze mówił co innego.
Próbowałem przekręcić to w żart, by rozładować atmosferę, ale żona była nieugięta.
– To wszystko jest chore. Twoje ucieczki... Zostawiasz nas i teraz wracasz poraniony – powiedziała, w jej głosie była nutka rozczarowania.
Poczułem, jak ciężar jej słów przytłacza mnie. To, co zaczęło się jako niewinne pragnienie samotności, teraz przerodziło się w coś, co niszczyło nasze małżeństwo. Przyznałem się do swoich błędów. Miałem wrażenie, że żonie już na mnie nie zależy.
– Wiem, że cię zawiodłem – powiedziałem cicho. – Ale chciałbym to naprawić.
Nie odpowiedziała, tylko odwróciła wzrok, zostawiając mnie z poczuciem winy i niepewności.
Spojrzałem prawdzie w oczy
Leżałem w łóżku z nogą w gipsie. Czas, który teraz miałem w nadmiarze, zmusił mnie do refleksji nad przeszłymi wydarzeniami. W myślach wracałem do chwil, kiedy samotnie przemierzałem ścieżki wokół jeziora, kompletnie nieświadomy tego, że właśnie niszczę swoje małżeństwo. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo byłem egoistyczny. Jak często mówiłem o sobie, swoich potrzebach, nie zauważając, jak Roksana walczyła każdego dnia z obowiązkami, które niesprawiedliwie na nią zrzuciłem. Myślałem, że dawałem jej wolność, ale w rzeczywistości zostawiałem ją samą z naszym wspólnym życiem.
Przypomniałem sobie nasze wcześniejsze rozmowy. Zrozumiałem, że moje przeprosiny to były tylko puste słowa, bo wciąż nie wiedziałem, co robię źle. Gdy zamykałem oczy, widziałem obraz Roksany, która przez te wszystkie dni dźwigała na swoich barkach ciężar naszej rodziny, podczas gdy ja uciekałem w ciszę. Narastał w niej żal, a kolejne dni spędzone na plaży z dziećmi oddalały nas od siebie. Chciałem, by wiedziała, że teraz to zrozumiałem, że widzę jej trud, jej zmęczenie, jej samotność. Tylko że każda próba rozmowy kończyła się niepowodzeniem. Z każdym dniem czułem, że jej serce staje się coraz bardziej nieosiągalne. Musiałem znaleźć sposób, by pokazać jej, że się zmieniłem, że jestem gotowy naprawić to, co zniszczyłem. Tylko czy to jeszcze było możliwe?
Wciąż miałem nadzieję
Postanowiłem podjąć kolejną próbę naprawy naszego związku. Usiadłem z żoną przy kuchennym stole, dzieci bawiły się w pokoju obok, dając nam odrobinę prywatności.
– Wiem, że ostatnio zawiodłem. Chciałbym zrozumieć, co czujesz. Naprawdę – zacząłem, patrząc na nią z nadzieją.
–To nie jest tak, że nie widzę, że się starasz – powiedziała znużona, nie podnosząc na mnie wzroku. – Ale czasem to już za mało.
– Wiem, że nie byłem obecny – kontynuowałem, starając się utrzymać spokój. – Ale naprawdę chcę to naprawić. Czego najbardziej potrzebujesz? Jak mogę ci pomóc?
Roksana spojrzała na mnie, jej oczy były pełne bólu, który przez te wszystkie dni tłumiła. W końcu powiedziała:
– Przez większość czasu czuję się samotna w tym małżeństwie. Zajmowanie się dziećmi, domem, wszystkim... To jest ciężar, który noszę, podczas gdy ty uciekasz. Nie wiem, czy jestem gotowa znowu zaufać.
Jej słowa były jak cios. Zrozumiałem, że moje przeprosiny, choć szczere, nie były wystarczające. Potrzebowała czegoś więcej, dowodu, że jestem gotów się zmienić.
–Wiem, że nie odzyskam twojego zaufania w jeden dzień – powiedziałem, walcząc z uczuciem bezsilności. – Ale chciałbym, żebyś wiedziała, że jestem gotowy spróbować. Chcę być obecny. Chcę być wsparciem, którego ci brakowało.
– Może i chcesz, ale czy potrafisz? – zapytała z goryczą.
Te słowa zawisły między nami jak burzowa chmura. Mimo wszystko pozostawiły we mnie ziarenko nadziei, że może jeszcze nie wszystko stracone. Musiałem pokazać jej, że naprawdę potrafię się zmienić.
Mirosław, 40 lat
Czytaj także:
- „Mój mąż chce mieć w domu sterylnie jak w laboratorium. Zamiast oglądać seriale, po pracy latam z mopem i froterką”
- „Mam gdzieś, że rozbiłam rodzinę kochanka. Ludzie gadają, ale faceta trzeba pilnować”
- „Romans z nauczycielem miał być antidotum na życie samotnej matki. Nie tylko mi udzielał prywatnych korepetycji”