Reklama

Siedziałem na swoim nowym łóżku, wsłuchując się w ciszę mieszkania, które miało stać się moją przystanią. Po raz pierwszy od lat miałem być sam, naprawdę sam. Wynajęte na szybko, ciasne cztery ściany, w których wszystko – od szorstkiego materiału kanapy po krzykliwe ściany – zdawało się krzyczeć, że to tylko tymczasowe. Tymczasowe, jak cała ta sytuacja.

Reklama

Nie wiedziałem, czy to była najlepsza decyzja, ale czułem, że muszę stąd uciec. Zostawić przeszłość za drzwiami, chociaż na chwilę zapomnieć o Monice, o wspólnych planach, o małżeństwie, które powoli gasło, aż pewnego dnia zupełnie się wypaliło. Oddzieliliśmy się od siebie nie tylko emocjonalnie – fizycznie to była już tylko formalność.

Myślałem, że ta samotność będzie dla mnie ulgą. Że bez tego ciągłego ciężaru wzajemnych pretensji odzyskam spokój. Ale zamiast ciszy, każdej nocy rozbrzmiewał płacz dziecka zza cienkiej ściany. Ilekroć go słyszałem, coś we mnie się skręcało. Przez ściany słyszałem też uspokajający szept kobiety, której głos nie brzmiał obco, choć widziałem ją tylko kilka razy na korytarzu. Młoda, drobna, z dzieckiem na rękach – wyglądała na równie zagubioną, jak ja.

Z czasem nie mogłem już ignorować tego płaczu. Zacząłem wyczekiwać momentu, w którym w końcu jej pomogę, jakoś się usprawiedliwię, żeby przestać być tylko biernym słuchaczem zza ściany.

Musiałem coś zrobić

Pierwszy raz spotkałem ją bliżej, kiedy pewnego wieczoru wycofywałem się z mieszkania, z zamiarem wyjścia po chleb do sklepu. Kiedy uchyliłem drzwi, na korytarzu usłyszałem szloch i szept, próbujący uspokoić płaczącą dziewczynkę. Stała oparta o ścianę, tuląc córeczkę, która była rozpalona od płaczu, i widziałem, że ledwo trzyma się na nogach.

Może mógłbym jakoś pomóc? – zapytałem, nie wiedząc, jak miałaby wyglądać moja pomoc. Słowa padły szybko, zanim zdążyłem się wycofać.

Spojrzała na mnie zdziwiona i wyraźnie zażenowana. Widać było, że nie przywykła do oferowanej pomocy.

– Dziękuję... Po prostu... miała zły dzień – powiedziała zmęczonym głosem, próbując uśmiechnąć się przez zmęczenie.

– A może chce się trochę pobawić? – zaproponowałem, wskazując na małą. Sam nie byłem pewien, skąd wzięła się u mnie ta propozycja, ale kiedy Anna spojrzała na mnie z wdzięcznością, poczułem, że chcę tu zostać na chwilę dłużej.

– Dobrze, spróbujmy – powiedziała cicho.

Usiadłem naprzeciwko małej, mrugając do niej, jakby to miało sprawić, że zrozumie, że jestem jej sprzymierzeńcem. Dziewczynka, mimo zmęczenia, wpatrywała się we mnie z ciekawością, a po chwili płacz ustąpił cichym westchnieniom.

Kobieta spojrzała na mnie z ulgą. Choć nie padły żadne słowa, poczuliśmy, że przez chwilę nie byliśmy w tym wszystkim sami.

Coś mnie do nich ciągnęło

Od tamtego wieczoru zacząłem częściej widywać się z Anną. Początkowo były to przypadkowe spotkania na korytarzu – chwila rozmowy, wymiana kilku słów, zanim znikaliśmy za drzwiami. Ale pewnego dnia, gdy usłyszałem znajomy płacz i szamotaninę zza ściany, coś mnie pchnęło, by zapukać.

Otworzyła drzwi, zaskoczona i trochę zawstydzona, ale w jej oczach zobaczyłem coś na kształt ulgi.

– Może potrzebujesz chwili dla siebie? – zapytałem, a ona pokiwała głową, jakby tylko na to czekała.

Od tamtej pory nasze spotkania stały się pewnym rytuałem. Wieczorami, po całym dniu pracy, często wpadałem do niej na kilka minut, a te minuty rozciągały się niepostrzeżenie na godziny. Siadałem przy stole, mała Zosia siadała obok, pokazując mi swoje zabawki, a Anna stawiała na stole kubek herbaty. Jej twarz, choć zmęczona, z każdym kolejnym spotkaniem była trochę bardziej pogodna.

Z czasem rozmowy stały się swobodniejsze. Opowiadała o życiu w nowym mieście, o tym, jak trudno jest być daleko od rodziny i próbować wszystkiego od nowa, kiedy nie ma się nikogo do pomocy. Słuchałem, czasem w milczeniu, czasem z jakimś nieporadnym słowem wsparcia, a w środku czułem, jak jej słowa rezonują z moimi własnymi myślami.

Zastanawiałem się, dlaczego każdej nocy wracam. Przecież mogłem powiedzieć, że mam pracę, że jestem zmęczony. Ale nie robiłem tego.

Przełamałem się wreszcie

Któregoś wieczoru, kiedy Zosia zasnęła wyjątkowo wcześnie, rozmowa zeszła na bardziej osobiste tematy. Siedzieliśmy w kuchni przy zgaszonym świetle, zostawiając jedynie delikatną poświatę lampy nad blatem. Anna opowiadała o swojej przeszłości – o tym, jak była pewna, że życie ułoży się inaczej, jak bardzo zawiodła się na kimś, kto obiecywał, że będzie przy niej na zawsze. Słuchałem w milczeniu, czując, że każde jej słowo rozbudza we mnie coś, co chciałem stłumić.

W pewnym momencie zapytała o moje życie. Byłem w separacji, formalnie wciąż żonaty, choć nasze drogi już dawno się rozeszły. Tłumaczyłem się niepewnie, jakby czekałem na jej reakcję. Spojrzała na mnie, badając moją twarz, a potem skinęła głową, jakby rozumiała coś więcej, niż potrafiłem wyrazić.

Cisza, która między nami zapadła, była inna niż zwykle – gęsta, przesycona napięciem. Wtedy nagle, jakby kierowany impulsem, położyłem rękę na jej dłoni. Spojrzała na mnie, lekko zaskoczona, ale nie cofnęła się. W tej jednej chwili, pod wpływem tej ledwie zauważalnej bliskości, coś się zmieniło.

– Piotr… – zaczęła cicho, ale nie dokończyła. Nie musiała. Delikatnie pochyliłem się, by ją pocałować, a ona pozwoliła, z zamkniętymi oczami i lekkim drżeniem. Ten pierwszy pocałunek był jak otwarcie drzwi, za którymi czekała cała gama uczuć, których oboje staraliśmy się unikać.

Przez chwilę trwaliśmy w tej bliskości, a cały świat za ścianami wydawał się milczeć.

Chciała ode mnie coraz więcej

Od tamtej nocy coś między nami się zmieniło, choć żadne z nas nie próbowało tego nazwać. Przyzwyczailiśmy się do swojej obecności, do przelotnego dotyku, do spojrzeń, które mówiły więcej niż nasze słowa. Każdego wieczoru czułem, że coś mnie tam przyciąga, jakby jej mieszkanie było miejscem, w którym na chwilę mogłem zostawić swoje wątpliwości i niewypowiedziane myśli.

Pewnego razu, podczas jednej z naszych rozmów, Anna zapytała wprost:

– Dlaczego nie zakończyłeś jeszcze swojego małżeństwa?

Zamarłem, zaskoczony jej pytaniem, choć gdzieś głęboko wiedziałem, że prędzej czy później ono padnie. Unikałem tego tematu, jakby samo unikanie miało coś naprawić.

– To… skomplikowane – zacząłem, unikając jej wzroku. – Z Moniką... to było coś, co umarło powoli. Po prostu oddaliliśmy się od siebie. Ale nie podjąłem jeszcze formalnych kroków.

Anna zmarszczyła brwi. Widziałem, że czuje się zraniona. Jej twarz wyrażała coś między zawodem a rozczarowaniem.

Myślałam, że wiesz, czego chcesz. Że to już przeszłość. A teraz… – przerwała, walcząc z emocjami. – Ja nie chcę być kimś, kto żyje tylko w połowie czyjegoś życia.

Zamilkła, a w jej oczach błysnęło coś na kształt gniewu i żalu. Próbowałem coś powiedzieć, usprawiedliwić się, ale ona uniosła dłoń, dając mi znać, że już nie chce słuchać.

– Nie możesz szukać pocieszenia, zanim nie zamkniesz poprzedniego rozdziału – szepnęła, po czym spuściła wzrok.

Naciskała coraz mocniej

Przez kolejne dni czułem się, jakbym stał na krawędzi czegoś, co lada moment miało runąć. Anna unikała mnie, choć dzieliło nas zaledwie kilka kroków – cienka ściana i zamknięte drzwi. Każdego wieczoru miałem nadzieję, że usłyszę zza ściany dźwięk, który da mi pretekst, by zapukać: może Zosia zacznie płakać, może Anna upuści coś na podłogę. Ale w jej mieszkaniu panowała cisza.

Pewnego wieczoru zebrałem się na odwagę i zapukałem. Otworzyła po chwili, ale jej spojrzenie było zimne, jakby widziała we mnie obcego.

– Czego chcesz? – zapytała bez emocji.

– Chcę porozmawiać. Wytłumaczyć się – powiedziałem, wchodząc niepewnie do środka.

Oparła się o blat, zakładając ręce na piersi, jakby chciała się przede mną zamknąć.

– Co tu jest do tłumaczenia? Chciałeś sobie znaleźć ucieczkę od swoich problemów, a ja byłam pod ręką – rzuciła z goryczą.

– To nieprawda – próbowałem zaprzeczyć, ale widziałem, że nie wierzy. – Naprawdę coś do ciebie czuję, Aniu. Nie chciałem, żeby tak to wyglądało. Po prostu… to wszystko mnie przerosło.

Prychnęła, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

– Przerosło cię, żeby w końcu zamknąć za sobą drzwi? Ja nie chcę być dla ciebie chwilową pociechą. Chcę stabilności, a nie ludzi, którzy ciągną za sobą przeszłość.

Zamilkłem, nie mając żadnych słów, które mogłyby to naprawić. Zrozumiałem, że nie da się tego odbudować – że Anna już podjęła decyzję.

– Może chcesz jeszcze wrócić do niej? – dodała zimno, a jej słowa uderzyły we mnie mocniej, niż mogłem przypuszczać.

Opuściłem głowę, czując, że wszystko, co mogłem powiedzieć, było już bez znaczenia.

Jednak stchórzyłem

Wróciłem do swojego mieszkania, ale jego puste ściany zdawały się przytłaczać bardziej niż kiedykolwiek. Usiadłem na kanapie, wsłuchując się w ciszę, która miała być przecież ulgą, oddechem od chaosu poprzednich lat. A teraz była tylko przypomnieniem, że nawet na moment udało mi się uwierzyć, że mogę zacząć od nowa, nie zamykając rozdziału, który powinienem był zamknąć już dawno temu.

Od tamtej rozmowy z Anną minęło kilka tygodni. Każdego dnia czułem jej nieobecność, choć widywaliśmy się czasem przelotnie na korytarzu. Nie było w tych spotkaniach już ani uśmiechu, ani nadziei. Byliśmy tylko dwojgiem ludzi, których los zetknął na chwilę i równie szybko rozdzielił.

W końcu podjąłem decyzję. Złożyłem papiery rozwodowe. Nie z nadzieją, że Anna zmieni zdanie – wiedziałem, że nasza historia była już zamknięta. Zrobiłem to dla siebie, żeby pozbyć się ciężaru, który nosiłem za sobą zbyt długo. To było jak usunięcie z życia czegoś, co przestało istnieć, choć jeszcze przez jakiś czas pozostawało złudzeniem.

Ostatni raz zobaczyłem Anię, kiedy wyprowadzała się z Zosią. Zatrzymaliśmy się na chwilę na schodach, spojrzeliśmy sobie w oczy, jakby każde z nas szukało słów, których nigdy nie wypowiedzieliśmy.

– Dbaj o siebie – powiedziała cicho, z lekkim uśmiechem.

Nie odpowiedziałem. Tylko skinąłem głową, odprowadzając wzrokiem jej sylwetkę, aż zniknęła za drzwiami. Może powiniene pobiec za nią?

Reklama

Piotr, 36 lat

Reklama
Reklama
Reklama