Reklama

Nigdy nie uważałem się za męża z pierwszych stron romansu. Nie pisałem listów miłosnych, nie organizowałem niespodzianek w stylu czerwone płatki róż i kolacja przy świecach. Ale przecież byłem obecny. Naprawiałem cieknący kran, ogarniałem zakupy, chodziłem na wywiadówki, pilnowałem, żeby Anka zawsze rano kawę, zanim sama o nią poprosiła. Żyliśmy razem od dziesięciu lat – takie zwyczajne, stabilne małżeństwo z jednym dzieckiem, kredytem, psem i obowiązkową wizytą u teściów w każdą drugą niedzielę miesiąca.

Reklama

Kochałem ją

Z Anką nie rozmawialiśmy dużo o uczuciach, ale przecież to nie znaczyło, że ich nie było. Po prostu wszystko działało sprawnie, jak dobrze naoliwiona maszyna: rano szkoła, praca, potem zakupy, lekcje, pranie, kolacja. Rytm życia, który się nie zacinał. I choć może z zewnątrz wyglądaliśmy jak zgrana para logistyków, to ja byłem pewien, że to się nazywa miłość.

Urodziny Anki wypadały w środku tygodnia, więc w weekend zorganizowała obiad rodzinny – jej mama, brat z bratową, nasze dziecko, pod stołem pies, szczekający na każdego, kto za głośno mówi. Typowe.

Z dumą wręczyłem jej prezent – mop parowy. Kilka miesięcy temu, rzuciła pod nosem, że trzeba by kupić coś lepszego do mycia podłóg. Byłem pewien, że się ucieszy. No bo niby czemu nie? Praktyczne, przydatne, drogie. Patrzyłem na nią, jak rozdziera papier. Szwagier się roześmiał pierwszy:

– Oho, Rafciu, romantyk z ciebie jak z kozy rakieta.

Teściowa dołożyła:

– To ty, kochanieńka, masz męża praktycznego, nie romantycznego.

Wyśmiali mnie

Anka uśmiechnęła się. Ale jakoś tak… zębami.

– No tak… super, dzięki – powiedziała, odkładając pudełko na bok, jakby tam był karton śrubek, nie prezent urodzinowy od męża.

Po obiedzie każdy zajął się sobą. Teściowa sprzątała ze stołu, szwagier rozsiadł się na kanapie i od razu włączył mecz. Nasz syn biegał z psem po korytarzu, a ja zebrałem swój talerz i odruchowo poszedłem do kuchni. Anka stała przy zlewie i wycierała dłonie w ścierkę. Ustawiłem się obok i wziąłem się za zmywanie.

Z boku wyglądało to pewnie jak zwykły domowy moment – mąż i żona przy kuchennym blacie. Ale w głowie kotłowało mi się coraz więcej. Kątem oka patrzyłem na Ankę. Milczała, nie spojrzała ani razu. I wtedy coś mnie tknęło.

Przypomniałem sobie, jak parę tygodni temu pokazała mi bransoletkę w jakimś sklepie internetowym. Powiedziała wtedy niby mimochodem, że coś takiego bardzo jej się podoba. Ja tylko mruknąłem, że ładne, i wróciłem do czytania wiadomości. Nie przyszło mi wtedy do głowy, że to był sygnał. Że mówiła do mnie.

Byłem ślepy

Teraz, stojąc w tej kuchni, miałem przed oczami to wszystko. Jak nie zapytałem, nie zapamiętałem, nie wróciłem do tej rozmowy. Wtedy byłem przekonany, że mop to strzał w dziesiątkę. Praktyczny, nowoczesny, taki do wszystkiego. A przecież ona mówiła o czymś zupełnie innym. O sobie.

Spróbowałem coś powiedzieć, żeby przerwać tę ciszę, która robiła się coraz gęstsza.

– Zrobiłaś świetny rosół – odezwałem się.

– Mhm – odpowiedziała bez entuzjazmu.

– Cieszysz się z prezentu? – zapytałem, chociaż od razu pożałowałem.

Zamilkła. Trwało to kilka sekund, które ciągnęły się jak godziny. W końcu odpowiedziała spokojnie, ale chłodno.

– Pewnie. To mop. Zawsze się przyda.

Po tych słowach znów zapadła cisza. Stałem tam, trzymając talerz, i czułem, jak z każdą chwilą robi mi się coraz bardziej duszno. To nie był zwykły grymas czy zły humor. Wiedziałem, że coś przegapiłem. Nie potrafiłem tego jeszcze nazwać, ale poczułem ciężar. Jakby to nie był mop, tylko coś, co oddzieliło nas grubą kreską.

Była wściekła

Wieczorem, gdy już pojechali goście, posprzątaliśmy razem w milczeniu. Nasz syn zasnął szybko, zmęczony całym dniem. Poszedłem jeszcze do niego, poprawiłem kołdrę, zgasiłem lampkę i zostałem chwilę. Anka siedziała na kanapie, kiedy wróciłem do salonu. Miała na sobie sweter, który często nosiła w domu. Z daleka wyglądało, że czyta coś w telefonie. Usiadłem obok.

Przez chwilę myślałem, że może uda się zacząć rozmowę od czegoś prostego. Pogoda, dziecko, coś neutralnego. Ale zanim otworzyłem usta, ona odezwała się pierwsza.

– Od kiedy ja jestem tylko sprzątaczką? – zapytała.

Zamarłem. Chciałem zareagować, ale nie miałem gotowej odpowiedzi. Dopiero po chwili wyszeptałem:

– Przecież to nie tak. Myślałem, że się przyda…

– Mop to nie prezent, to obowiązek – przerwała mi.

Słowa w niej siedziały już długo. Czułem to po sposobie, w jaki mówiła – spokojnie, bez złości, ale tak, jakby dawno to sobie ułożyła.

– Anka, ja nie chciałem cię zranić…

– Nie o mopa chodzi – w końcu spojrzała na mnie. – Ja od dawna mam wrażenie, że mnie nie widzisz. Nie pamiętam, kiedy ostatnio dostałam coś tylko dla mnie. Nie do kuchni, nie do sprzątania. Coś, co mówi: jesteś kobietą, nie pomocą domową.

Czułem, że zawaliłem

Chciałem coś powiedzieć, obronić się, wytłumaczyć. Ale nie miałem czym. Słowa, które zazwyczaj działały, teraz były zupełnie puste. W myślach powtarzałem jedno: „W końcu czuję, że naprawdę zawiodłem”.

Tej nocy nie zasnąłem. Anka położyła się obok, ale odwróciła się plecami i szybko jej oddech się wyrównał. Leżałem i patrzyłem w sufit, który nagle wydał mi się bardzo daleko. W głowie kręciły się obrazy, jakbym przerzucał stare zdjęcia. Początek znajomości, pierwsze randki. Śmialiśmy się wtedy z byle czego. Kiedyś, wracając z kina, kupiłem jej drożdżówkę z budyniem, bo powiedziała, że miała ochotę, ale nie chciała przy mnie wyjść na łakomą. Teraz nie wiedziałem nawet, co by chciała zjeść na śniadanie.

Zacząłem liczyć w pamięci, kiedy ostatni raz coś dla niej zaplanowałem. Nie dla nas, dla dziecka, dla domu, tylko dla niej. Może wtedy, kiedy kupiłem bilety do teatru, ale to było ponad trzy lata temu. Po drodze wszystko rozmyło się w codzienności. Anka zniknęła mi z oczu, chociaż była tuż obok. Zajęty pracą, rachunkami, usterkami, pozwoliłem, żeby stała się funkcją. Cichą obecnością, którą traktowałem jak coś oczywistego.

Było mi głupio

Zawsze mówiła, że nie chodzi o drogie rzeczy, tylko o to, że pamiętam – przypomniałem sobie jej słowa. I pamiętałem. Ale nie o niej. Leżałem w ciemności, obok śpiącej żony, i czułem, że to nie prezent był problemem. To ja byłem nieobecny.

Rano wstałem wcześniej niż zwykle. Anka jeszcze spała, więc po cichu wyszedłem z sypialni. Zaparzyłem jej ulubioną kawę, zrobiłem jajka na miękko. Wyszedłem po tulipany. Zostawiłem wszystko na stole. W końcu weszła do kuchni, ubrana już do pracy. Spojrzała na kwiaty, potem na mnie.

– Kupiłem twoje ulubione tulipany – powiedziałem, z nadzieją, że choć trochę skruszę ten chłód.

– A ja wczoraj mówiłam, że nie chodzi o kwiaty, tylko o mnie – odpowiedziała spokojnie, stawiając torebkę na krześle.

– Ale przecież próbuję… – podjąłem, robiąc krok w jej stronę.

– Za późno. Nie widzisz mnie od lat – ucięła.

Nie było w jej głosie złości. Raczej zmęczenie. Zawiedzenie. Takie, które siedzi w człowieku długo i w końcu cichnie.

Wyszła, zanim zdążyłem cokolwiek jeszcze powiedzieć. Zostałem sam, przy stole, przy śniadaniu, które już nie miało sensu. Anka wróciła późno i od razu zamknęła się w sypialni. Tego wieczoru nie powiedzieliśmy sobie ani słowa. Dopiero przed snem usłyszałem zza drzwi:

– Może potrzebujemy przerwy.

Rafał, 38 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama