Reklama

Nie jestem z tych, co się rozczulają. Facet ma być twardy, znać zasady i nie uciekać przed odpowiedzialnością. Kiedy ożeniłem się z Martą, wiedziałem, że biorę też na siebie jej syna, Tomka. Miał wtedy osiem lat, był cichy, wycofany, z nosem w zeszytach. Myślałem, że go ukształtuję. Że zrobię z niego chłopaka z charakterem. Ale lata mijały, a on, zamiast kopać piłkę, wolał rysować. Tłumaczyłem Marcie, że tak się chłopca nie wychowuje, ale ona tylko mówiła, że „on taki jest”. Starałem się – naprawdę. Próbowałem wprowadzić reguły, nauczyć go dyscypliny. Ale czułem się jak intruz. Własny dom przestawał być mój. Robiłem, co mogłem, a i tak miałem wrażenie, że jestem przeszkodą. Ale przecież chciałem dobrze. Chciałem go przygotować na życie. Na świat, który nie głaszcze po głowie.

Reklama

Wolał, żebym nie był jego ojcem

Zaczęło się zupełnie zwyczajnie. Wracałem wcześniej z pracy, bo rozwaliła mi się furgonetka. Wchodzę do domu, cisza. Myślę – Tomek pewnie znowu zakopany w książkach. Wchodzę do jego pokoju i… zamarłem. Nie książki. Rysunki! Cały stół zawalony szkicami. Ołówki, cienkopisy, szkicownik rozłożony na środku. A on, skupiony, nie zauważył, że stoję. Zrobiło mi się gorąco. Ile razy mówiłem, że to strata czasu?

– Co to ma być? – warknąłem. – Zamiast zmyć naczynia, siedzisz i bazgrzesz?

Tomek poderwał się, jakby go prąd kopnął.

– Ja… zaraz miałem zmyć.

– O, już nie trzeba – syknąłem i złapałem jeden z jego rysunków. – To niby ma być życie? Siedzenie i rysowanie?

– Ja to lubię! – krzyknął. – To jedyne, co potrafię!

– Nie obchodzi mnie to. Masz obowiązki. Chcesz coś osiągnąć, naucz się zasad.

– Wolałbym, żebyś nie był moim ojcem! – wrzasnął i wybiegł z pokoju.

Struchlałem. Te słowa uderzyły we mnie mocniej, niż chciałem przyznać. Poczułem się jak obcy. Przesadziłem? Może. Ale przecież chciałem dobrze.

Nie zauważyłem, kiedy się oddaliliśmy

Od tamtej awantury Tomek stał się niemal niewidzialny. Rano wymykał się bez słowa, wieczorem znikał w swoim pokoju, zamykał się na klucz. Marta próbowała nie pokazywać, że coś ją niepokoi, ale widziałem, jak nasłuchuje kroków, podchodzi pod drzwi.

– On coś ukrywa – powiedziałem pewnego wieczoru.

– Przesadzasz. Tomek po prostu cię unika po tej awanturze – odparła.

– Bo ty go nauczyłaś, że może wszystko. A teraz kombinuje. Kto wie, co on tam robi.

– Może po prostu nie chce być oskarżany o byle co!

Parsknąłem. Bo niby ja miałem być temu winny? Któregoś dnia wróciłem wcześniej. Klucz w zamku nie obracał się jak zwykle. Próbowałem otworzyć drzwi do jego pokoju – zamknięte.

– Tomek, otwórz.

– Jestem zajęty.

– Otwieraj, powiedziałem.

Po chwili szczęknął zamek. Wszedłem. Zeszyty rozrzucone, szkicownik szybko przysunięty do siebie.

– Co chowasz?

– Nic. Rysuję.

– Znowu? Po co ci to? Życia ci to nie da.

– A ty skąd wiesz? Zawsze wiesz lepiej?

Spojrzał na mnie ostro. Tak, jak nigdy. I pierwszy raz nie miałem siły się wykłócać.

– Nie będę się tłumaczył – rzucił i zamknął zeszyt.

Wyszedłem bez słowa. Dopiero później uświadomiłem sobie, że ten dzieciak właśnie zaczął się ode mnie oddalać. A ja nawet nie zauważyłem, kiedy to się stało.

Nie byłem częścią jego zwycięstwa

Listonosz przyniósł kopertę zaadresowaną na Tomka. Myślałem, że to jakieś zamówienie z internetu. Położyłem na stole i zapomniałem. Dopiero wieczorem zobaczyłam, że Marta trzymała ją w dłoni i dziwnie na mnie patrzy.

– To z ogólnopolskiego konkursu plastycznego. Tomek... wygrał.

– Co? – uniosłem brwi.

– Pierwsze miejsce. Gala rozdania nagród w piątek w Warszawie.

– A ty skąd wiesz?

– Wiedziałam wcześniej. Pani od plastyki mnie uprzedziła... Bałam się ci powiedzieć.

– Bałaś się mnie? – zgrzytnąłem zębami. – Że co? Że nie będę klaskał?

– Że go zniszczysz, zanim tam pójdzie.

Stałem jak wryty. Duma mieszała się z gniewem. Mój pasierb – jest dobry w sztuce? A ja nic nie wiedziałem?

Nie wiedząc, czemu, powiedziałem:

– Jedziemy razem.

W drodze milczeliśmy. Na miejscu błyskały flesze, ludzie bili brawo. Tomek odbierał nagrodę. Mówił spokojnie, pewnie. A ja... coś musiałem powiedzieć.

– To dzięki zasadom – wypaliłem do kobiety obok. – Nauczyłem go wytrwałości. Bez dyscypliny nie byłoby sukcesu.

Tomek akurat przechodził obok na swoje miejsce i spojrzał na mnie z politowaniem.

– Sam to zrobiłem – szepnął, mijając mnie.

Wtedy zrozumiałem, że nie byłem częścią jego zwycięstwa. Tylko tłem. I że chciałem poczuć się ważny... choć na chwilę.

Wychowałem go, a on mnie nienawidził

Wróciliśmy z tej gali jak obcy. Marta nie powiedziała ani słowa. Tomek zamknął się w pokoju. Tylko ja siedziałem w kuchni i patrzyłem na tę idiotyczną statuetkę, jakby mnie z niej ktoś wyśmiewał.

– Gratulacje, panie Arturze – powiedziałem do siebie z kpiną. – Świetna robota. Wychowałeś chłopca, który cię nienawidzi.

Następne dni spowite były ciszą grobową w naszym domu. Marta patrzyła na mnie z takim zawodem, jakbym kogoś skrzywdził. A może skrzywdziłem? Sam już nie wiedziałem. Późnym wieczorem usłyszałem szept. Tomek rozmawiał z kimś przez telefon. Słowa ściszone, ale jedno do mnie dotarło.

– Tak, pani Magdo. On... On tego nie rozumie. Nie akceptuje.

Pani Magda? Nauczycielka plastyki. Pewnie ta, co go „rozumie”. Pewnie ona mu mówi, że jest wyjątkowy, zdolny, że nie musi się nikomu podporządkowywać. Ja też miałem kiedyś marzenia. Ojciec je zadeptał w pięć minut. Miałem nauczyć się przetrwania, nie jakichś pierdół. Parę dni później zobaczyłem w sieci wywiad z Tomkiem. Mówił spokojnie, dojrzałym głosem. O swojej pasji. O tym, że „nie każdy dom jest miejscem wsparcia”. Nie mówił konkretnie. Ale ja wiedziałem, kogo miał na myśli. Zamknąłem laptopa. Coś pękło. I wiedziałem, że tego już nie skleję.

Czasem trzeba umieć się wycofać

Tomek coraz rzadziej bywał w domu. Znikał po szkole, wracał późno, zamykał się w pokoju. Już nawet nie próbowałem udawać, że mnie to nie rusza. Ruszało. Jak cholera. Próbowałem kiedyś zagadać. Usiadł przy stole, obierał jabłko, a ja rzuciłem:

– Ten konkurs w Krakowie... podobno niezły poziom. Może byś spróbował?

Spojrzał tylko. Bez uśmiechu, bez ironii.

– Już nie potrzebuję twojej zgody – odpowiedział cicho, spokojnie.

I wtedy mnie uderzyło. Nie chodziło o konkurs. Chodziło o nas. Już mnie nie potrzebował. A może nigdy tak nie było. Ja się tylko pchałem, z moją wizją świata, z zasadami, które miały go chronić. A one tylko go tłamsiły. Pamiętam, jak kiedyś ojciec powiedział, że facet to ten, kto umie postawić granicę. Teraz widzę, że czasem trzeba też umieć się wycofać. Parę dni później kupiłem mu kredki. Porządne, profesjonalne. Położyłem na biurku, nie mówiąc ani słowa. Nie czekałem na podziękowanie. Nie patrzyłem, czy zauważył. Nie robiłem tego, żeby coś naprawić. Chciałem po raz pierwszy... po prostu być. Nie przeszkodą. Nie sędzią. Tylko kimś, kto daje, nie żąda.

To on pokazał mi, czym jest siła

Nie wiem, czy kiedyś mi wybaczy. Może nie musi. Może nie chodzi o wybaczenie, tylko o to, żeby pozwolił mi jeszcze kiedyś stanąć obok niego, nie jako ktoś, kto narzuca, ale kto słucha. Czasem myślę, że Tomek był moim lustrem – pokazał mi, ile we mnie złości, lęku, niespełnionych oczekiwań. A on po prostu chciał być sobą. I miał odwagę w tym trwać. To nie ja nauczyłem go siły. On pokazał mi, czym naprawdę jest siła – cicha, uparta, rysowana ołówkiem na marginesie dnia. Nie wiem, kim dla niego byłem. Ale on – choć nie mój – był pierwszą osobą, przez którą zobaczyłem samego siebie bez zbroi. Może za późno. Może tylko na chwilę. Ale prawdziwie. I jeśli kiedyś wróci... jeśli pozwoli – nie będę już nikogo kształtował. Będę po prostu stał wiernie obok.

Artur, 52 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama