Reklama

Wiem, że to ta jedyna, specjalnie, żeby z nią być, wziąłem kredyt i kupiłem mieszkanie, chciałbym w przyszłości mieć z nią dzieci… Noż kurtka na wacie, uważam, że sformalizowanie tego związku wszystkim wyjdzie na dobre! Sylwia przyjęła jednak pierścionek zaręczynowy, uznała się za moją narzeczoną i doszła do wniosku, że szlus – już przytłacza ją galopujące tempo wydarzeń.

Reklama

Dajże spokój, Marcin – krzywiła się, ledwo wspomniałem o ślubie. – Źle nam tak?

– Może być lepiej – zapewniałem.

– Lepiej, gdy wydamy kupę szmalu na imprezę, która niczego nie zmieni? – wzruszała ramionami. – Oj, proszę cię.

No i podeszła mnie

W życiu bywa różnie, każdy to wie. Moi rodzice często się kłócili, były ciche dni, ale ostatecznie, nigdy się nie rozstali. Prawdę mówiąc, sądzę, że dlatego, iż było to zbyt skomplikowane. Jakieś pozwy rozwodowe, sądy, publiczne pranie brudów – trzeba naprawdę mieć poważne powody, żeby się pisać na taki młyn.

Zobacz także

A Sylwii i mnie nic w zasadzie nie wiąże. Któregoś dnia posprzeczamy się przy porannej kawie, ona spakuje walizkę, zniknie i szukaj wiatru w polu! Nie chcę tak. Nie chcę się bawić w dom, dla mnie to sprawa serio. Ostatecznie Sylwia się na ślub zgodziła, ale w jaki sposób!

Miesiąc temu znalazła pod sklepem małego kotka i, jakżeby nie, przywlokła go do domu. Chude toto było, zapchlone, a wielokolorowe jak tęczowa flaga. Nie wiem, czy się Sylwii włącza instynkt macierzyński, czy cholera wie co, zmusiła mnie, bym zaczął sobotę od kursu do weterynarza. Potem wylądowaliśmy w sklepie zoologicznym i dopiero wtedy zajarzyłem, co się tutaj dzieje.

– Po co kuweta? – ocknąłem się. – Miałaś kota zawieźć do tymczasu!

– Do jakiego znów tymczasu? – spojrzała na mnie, a w jej oczach jak na zawołanie pojawiły się łzy jak grochy. – Nie zgadzasz się, żeby Gacuś został z nami?

Wczoraj mówiła, że jej znajoma prowadzi dom tymczasowy dla kotów! A w ogóle „Gacuś”? Kiedyż to ta kreatura zyskała imię?

– Nie wiem, jak chcesz mieć dzieci, Marcin – Sylwia wydęła usta – skoro przerasta cię opieka nad malutkim kociakiem!

– Co ty mi tu z dziećmi wyjeżdżasz, dziewczyno, jeśli nawet ślubem się nie zamierzasz zobowiązać – burknąłem.

– A jak się zgodzę, tu i teraz, to zostawimy Gacunia? – zatrzepotała rzęsami już pewna, że mnie podeszła, i cała szczęśliwa.

No i podeszła mnie, ale czy tak robią dorosłe osoby? Zgadzają się wyjść za mąż w zamian za zgodę na przygarnięcie kota?!

Przysiągłem na duszę dziadka

Od początku gnębiły mnie złe przeczucia, i słusznie – chociaż nic do futrzaka nie miałem, mały pchlarz omijał mnie ostentacyjnie, jakbym ciągnął go za ogon, ledwo tylko Sylwia zniknie z domu.

– Ty mu chyba coś robisz, Marcin – zaczęło się wkrótce. – On się ciebie boi!

– Puknij się w głowę – poradziłem, podwijając nogawkę dżinsów, żeby zademonstrować wściekle czerwoną pręgę. – Ja mu robię?! Rzucił się na mnie spod łóżka!

– Nie lubisz go!

– Nie no, co za pomysł! – wzruszyłem ramionami. – Po prostu chciałbym się czuć bezpiecznie we własnym domu, i tyle.

Mały drań doskonale wiedział, co robi. O ile mnie demonstracyjnie omijał szerokim łukiem, o tyle Sylwii niezmordowanie łasił się wokół nóg, a ledwo usiadła, wskakiwał na kolana, mruczał tak, że trzeba było podkręcać potencjometr, by obejrzeć film, a wieczorem próbował wcisnąć nam się do wyra. Przysiągłem na duszę dziadka, że do tego nie dopuszczę – Gacek nie będzie z nami spał, nawet jak mu łeb pęknie od kombinowania. Sylwia stroiła miny, ale chyba zdawała sobie sprawę z mojej determinacji i nie stawiała sprawy na ostrzu noża. I jakoś się ułożyło, na tyle, byśmy mogli spokojnie koegzystować.

A gdzie Gacuś?

Ostatnio w poniedziałki i czwartki pracuję w domu, nawet mi się to podoba, a Sylwii jeszcze bardziej, bo zgodziłem się w te dni gotować obiady i ma coś ciepłego zaraz po powrocie. Wczoraj zaplanowałem omlet hiszpański z brokułami i ciąłem właśnie ziemniaki na frytki, gdy usłyszałem walenie w drzwi, a zaraz potem hałasy na klatce.

Proszę opuścić mieszkanie! – wrzasnął na mnie jakiś wielki chłop, ledwo otwarłem. – Na ostatnim piętrze jest pożar.

– Ale jak… Co mam wziąć?

– Panie, bierz pan d... w troki i nic więcej – poradził sąsiad z naprzeciwka. – Jak walnie instalacja gazowa, nie będzie co zbierać!

Cofnąłem się po kurtkę, obrzuciłem spanikowanym wzrokiem mieszkanie i zobaczyłem nowe gry przyniesione godzinę wcześniej przez kuriera. Złapałem je w rękę, w drugą truflę czekoladową z talerzyka i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi.

Sąsiedzi stali na dole, gapiąc się na akcję strażacką, która się właśnie rozpoczynała. Z okna na górze waliły kłęby ciemnego dymu.

– Tam są w środku ludzie? – zapytała jakaś nastolatka leniwie żująca gumę.

– Nie, ta pani wyszła do sklepu i zostawiła włączone żelazko – odpowiedział jej staruszek o kulach. – Stoi tam przy ławce.

Rany boskie! – ktoś złapał mnie za rękaw. – Co tu się dzieje?

Ze zdziwieniem zobaczyłem Sylwię. Podobno ktoś zadzwonił do niej do pracy i zaraz przyjechała.

– Pożar – wyjaśniłem.

– A gdzie Gacuś? – zapytała, rozglądając się wokół. – Tylko nie mów, że zostawiłeś go gdzieś w transporterku!

Gacuś? Transporter? Jasna cholera!

Kogo woli: mnie czy futrzaka?

– Zapomniałem o nim – przyznałem. – Strasznie szybko się wszystko rozegrało, kochanie… Nie zdążyłem…

– Ale gry wziąłeś! – wyrwała mi z ręki płyty. – Pięknie! Masz natychmiast wracać po kota! I to już, inaczej koniec z nami, słyszysz?

Całkiem jej odbiło. Zaczęła tak szaleć, że zakasowaliśmy nawet akcję ratunkową i nowoczesne sikawki – teraz wszyscy patrzyli na nas.

– Nikt nigdzie nie pójdzie – zastrzegł strażak przechodzący obok, patrząc na mnie ze współczuciem. – Teren jest zamknięty.

– Morderca! – Sylwia wrzasnęła mi prosto w twarz. – Potwór!

Reklama

Ostatecznie pożar został ugaszony i po kilku godzinach mogliśmy wrócić do mieszkania. Sylwia złapała kota i zamknęła się z nim w pokoju, a ja siedzę i myślę: czy naprawdę była gotowa zaryzykować moim życiem dla futrzaka, czy jest ważniejszy ode mnie? Jedna chwila nieuwagi i wszystkie plany obróciły się w popiół… Czy jest dla nas jeszcze jakaś nadzieja? Czy będziemy umieli sobie wybaczyć? Co za cholerne kocisko, jakby siedziało na wierzchu, a nie chowało się pod meblami, nigdy by do tego nie doszło!

Reklama
Reklama
Reklama