„Chciałem zwierzyć się koledze ze swoich problemów. On potraktował mnie jak nawiedzonego głupka”
„Krzysiek zdębiał. Już miał wybuchnąć śmiechem, kiedy światło zgasło. W półmroku widziałem jego głupią minę i rozdziawione usta. Wstałem i podszedłem do włącznika”.

- Marek, 43 lata
Zawsze byłem człowiekiem poukładanym. Lubię porządek. We wszystkim: czy to na półce w kuchennej szafce, czy to w pracy, czy w życiu osobistym, a nawet w sztuce. Przecież nawet improwizacja muzyczna jest efektem pewnego porządku, konsekwencją ustalonego następstwa dźwięków. Jasne!
Wielu ludzi uważało i uważa mnie z tego powodu za dziwaka, ale wcale mnie to nie martwi: wolę mieć niewielu przyjaciół, ale takich, którzy akceptują moje drobne szajby. Najbliższym z tego grona jest Krzysiek, architekt, miłośnik biegania i sudoku. Często się spotykaliśmy, rozmawialiśmy, dyskutowaliśmy, a nawet kłóciliśmy się o różne duperele, ale szanowaliśmy się i lubiliśmy wzajemne zamiłowanie do poukładanego życia.
Mój kumpel mocno się zdziwił
To był lipiec. Krzysztof był już po trzytygodniowym urlopie i jak w każdy wtorek przyszedł do mnie z piwem na kilka partyjek wista. Drzwi jak zwykle były otwarte i jak zwykle przyjaciel najpierw zapukał, zanim nacisnął klamkę. Stolik przykryty zielonym kocem czekał już na naszą tradycyjną rozgrywkę. Dwie talie kart i notes leżały w rogu stołu. Na pomocniku stał kubek ze słonymi paluszkami i dwie smukłe szklanki.
Pssst – Krzysztof otworzył butelkę i nalał złoty płyn. Stuknęliśmy się szklaneczkami i rozpoczęliśmy grę. Jak zwykle przez pierwszy kwadrans delektowaliśmy się piwem i umysłowymi zmaganiami karciarzy. Wreszcie nie wytrzymałem i zapytałem przyjaciela o to, co dręczyło mnie przez ostatnie dni.
– Krzysztofie, czy ty wierzysz w… – zawahałem się. – W duchy, świat alternatywny i takie tam historie?
Znad stołu spojrzały na mnie wielkie oczy, a potem rozległ się śmiech.
– Szklane kule, przepowiednie, wróżby, klątwy, pioruny, czarownice i wampiry? – kumpel nawet nie próbował zachować powagi. – Oczywiście! Na filmach. Marek, znasz mnie tyle lat i wiesz, że jedyna magia, na którą wyrażam zgodę to magia świąt…
– Nie żartuj. Naprawdę uważasz, że to wszystko to tylko starodawne bajania? A przepowiednie Nostradamusa i innych?
– To wszystko lipa… Każda z tych przepowiedni jest naciągana jak skarpeta na stopę, a po bliższym zbadaniu okazuje się, że to banały i wszystko daje się racjonalnie wyjaśnić. Zresztą, jesteś historykiem i doskonale wiesz, że tak jest.
– A nieznane, obce formy życia… – powiedziałem cicho, biorąc lewę. – Też ich nie ma i niemożliwe, by istniały?
Patrzył na mnie poważnie, ale nie było mowy, by zgodził się z moimi sugestiami.
– Czy ty się naoglądałeś jakichś fantastycznych seriali klasy B? A może cichaczem wybrałeś się w ubiegłym tygodniu na wycieczkę do Roswell i strefy 51? Masz jakieś złe sny?
Poczułem się urażony. Przecież nie jestem umysłowo chory.
Opowiedziałem mu, o co chodzi
Po chwili milczenia postanowiłem wyłożyć kawę na ławę.
– Nie bądź taki uszczypliwy, Krzysiu – zastopowałem przyjaciela. – Po prostu ciekaw jestem, co sądzisz w tej kwestii. Protekcjonalny ton naprawdę nie jest potrzebny. Tym bardziej że naprawdę zdarzają się czasem rzeczy, które trudno wytłumaczyć w sposób naukowy. Sam kiedyś opowiadałeś, że twoja mama miewała sny, które się sprawdzały.
„Mam cię!” – pomyślałem, kiedy Krzysztof niechętnie przyznał mi rację.
– To prawda, matka była jakimś niewytłumaczalnym fenomenem. A możesz mi powiedzieć konkretnie, o jakie zjawiska czy inne cuda ci chodzi?
Uspokoiłem się, bo Krzysztof przestał drwić, a zaczął normalnie rozmawiać.
– Wiesz, każdy z nas ma swoje nawyki, przyzwyczajenia i nie ma w tym nic złego. Pewnie ty też wieszasz klucze zawsze na tym samym haczyku, ustawiasz swoje kosmetyki w tym samym miejscu, układasz w określony sposób gacie czy skarpetki, prawda?
– Jasne, to oczywiste. I bardzo nie lubię, kiedy ktoś mi zakłóca ten mój ustalony ład. A moja pani Swietłana, choć przychodzi do mnie od sześciu lat, kompletnie nie przywiązuje do tego wagi i zawsze po sprzątaniu trzy dni się wściekam, że coś diabli wzięli.
– Wiem, mam tak samo. Ale nie chodzi mi o przestawienie doniczki lub dezodorantu przez sprzątaczkę.
– A o co?
– No i tu się zaczyna… metafizyka – uśmiechnąłem się tajemniczo i łyknąłem chłodnego piwa. – Może się oczywiście zdarzyć, że sam coś przełożę, schowam lub umieszczę w miejscu innym niż zwykle. To przypadki, bo jak dobrze wiesz, nawet obudzony o 3:15 będę wiedział, gdzie jest korkociąg lub klapki na basen. Tymczasem coraz więcej przedmiotów zaczęło u mnie „wędrować”.
– Co masz na myśli? – zapytał zaintrygowany.
– Spójrz na ten zegar – wskazałem ręką kominkowy czasomierz stojący na regale z książkami. – Od zawsze stał z lewej strony i nagle, sam nie wiem jakim cudem ani dlaczego, stoi z prawej. Ba! To nie wszystko! Na początku natychmiast przestawiałem zegarek na jego miejsce, ale po kilku dniach zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem tak nie jest lepiej… Rozumiesz? Jakbym niespodziewanie zmienił zdanie i wieloletnie przyzwyczajenie. A to przecież niemożliwe!
W półmroku widziałem jego głupią minę
– Na podstawie ustawienia jednego bibelotu dochodzisz do dziwnych wniosków. Ot, po prostu – odwidziało ci się.
– Upraszczasz, Krzysztof. Tak się działo również z innymi sprawami. Zacząłem się czuć, jakbym nie był we własnym domu, nie ja decydował o tym, co się dzieje…
– Przecież można zwariować! – wykrzyknął mój przyjaciel.
– Właśnie! Do momentu, kiedy przestało mi to wszystko przeszkadzać…
– Jak to możliwe? Przecież nie da się zmienić samego siebie! Nie ty ani nie ja.
– A jednak…
– No, to co zrobiłeś?
– Krzysztof, a czy trzeba coś robić? – mówiłem wyjątkowo spokojnie. – Może po prostu warto żyć ze świadomością, że jest obok nas coś lub ktoś i nie wszystko musimy widzieć i rozumieć. Czy naprawdę przeszkadzałoby ci, gdybyś miał – powiedzmy – niewidzialnego sublokatora? Drobne kompromisy na pewno by ci nie zaszkodziły…
Przyjaciel patrzył teraz na mnie bardzo poważnie.
– Nie gniewaj się, Marek, ale mam wrażenie, że tracisz kontakt z rzeczywistością. Rozumiem, że masz jakieś nowe przemyślenia i refleksje, że możesz czuć się lekko samotny. Ale czym innym są filozoficzne rozważania na temat bytów, a czym innym odrzucanie realiów i wiara w coś, czego nie można dotknąć, sprawdzić, zmierzyć. Masz jakieś kłopoty? Może powinieneś pogadać ze specjalistą?
Może to do niego przemówi
Teraz to się naprawdę wściekłem. Traktowanie mnie jak wariata nijak nie pomagało rozmowie. Postanowiłem zrobić wrażenie na Krzysztofie. Rozsiadłem się wygodnie w fotelu i teatralnym głosem zawołałem:
– Niech się stanie ciemność!
Krzysiek zdębiał. Już miał wybuchnąć śmiechem, kiedy światło zgasło. W półmroku widziałem jego głupią minę i rozdziawione usta. Wstałem i podszedłem do włącznika. Pstryk – żyrandol znowu oświetlał pokój.
– No, wspaniała sztuczka, Mareczku – Krzysztof demonstracyjnie zaklaskał w dłonie. – Wspa-nia-ła! Brawo. I czego to niby miało dowieść?
– Na pewno nie tego, że jestem czarownikiem… – odparłem.
– Żart ci się udał, ale doprawdy nie wiem, czego miałby dowieść?
– Może tego, że naprawdę są rzeczy, których nie da się zmierzyć i zważyć. I wiesz, co ci powiem? Jesteś tak zapatrzony w swoją wiedzę i doświadczenie, że nie dopuszczasz nawet myśli, że może być inaczej. Rozumiem cię, też taki byłem. A potem otworzyłem umysł… Ciekaw jestem, co musiałoby się zdarzyć, żebyś uwierzył, albo choćby dopuścił myśl, że na przykład jest tu teraz ktoś z nami?
– Marek, prowokujesz mnie? – zapytał Krzysiek. – Nie zmieni mojego zdania ani wyginanie łyżeczek, ani lewitowanie. A może to jakiś eksperyment psychologiczny? Może sprawdzasz, jak daleko trzeba się posunąć, żeby kogoś ukształtowanego i pewnego swoich racji wyprowadzić z równowagi? Nie podoba mi się ta zabawa.
Krzysztof wstał z groźnym wyrazem twarzy. Był tak wzburzony, że bałem się przez chwilę, iż mnie uderzy. Nic takiego się jednak nie stało.
– Nie miałem żadnych złych zamiarów – powiedziałem cicho. – Chciałem ci tylko coś powiedzieć o sobie, zwierzyć się, ale…
– Nie odwracaj kota ogonem, Marek – odparł ostro. – Pójdę już. Trzymaj się…
Poczułem się, jak idiota
Naprawdę chciałem powiedzieć mu coś o sobie. Usiadłem i patrzyłem, jak szklanki i butelki wędrują do kuchni. Po chwili karty złożyły się w równe słupki i schowały się do drewnianej kasetki, a koc zjechał ze stołu i schował się w szufladzie komody.
– Dziękuję – powiedziałem w stronę biurka, na którym rozbłysnął nagle ekran monitora. – Może opowiem mu o tobie za tydzień albo za dwa? Może wtedy uwierzy. Przecież ja też przyzwyczajałem się do ciebie dobrych kilka miesięcy…
Patrzyłem na ekran i wcale nie zdziwiło mnie, gdy pojawiło się na nim słowo „nie”, a w głowie usłyszałem cichy śmiech.