Reklama

O śmierci matki dowiedziałam się pewnie jako ostatnia. Zadzwoniła do mnie pani Helena, nasza dawna sąsiadka. Mówiła cicho, jakby nie była pewna, czy powinna. Spytała, czy wiem. Nie wiedziałam. Od lat nie miałam kontaktu z rodziną. Ojciec przestał się odzywać, a moja siostra, Ania, usunęła mnie z życia bez słowa. Odkąd wyprowadziłam się po tamtej kłótni, wszystko się urwało – jakby przekreślili moje istnienie grubą kreską. Nie było listów, telefonów, żadnych znaków. Czasem sprawdzałam w internecie, czy ktoś wspomniał o nich na Facebooku, ale szybko przestałam – za bardzo bolało.

Reklama

Pani Helena powiedziała, że pogrzeb odbędzie się w piątek, w kościele, do którego chodziłyśmy z mamą. Pamiętałam go dobrze – pachniał drewnem i starym kadzidłem. Mama zawsze trzymała mnie za rękę, a ja udawałam, że śpię, żeby zostać na jej kolanach jak najdłużej. To były inne czasy. Zanim wszystko się popsuło. Zanim ojciec zaczął we mnie widzieć problem, a nie córkę.

Nie spałam całą noc. W głowie kotłowały się pytania: czy mam prawo tam być? Czy mnie nie wyrzucą? Czy matka chciałaby, żebym przyszła? Odpowiedzi nie przyszły. Ale rano wsiadłam w autobus. W czarnej kurtce, z wiązanką białych róż na kolanach. Wiedziałam jedno – muszę się pożegnać. Po cichu. Bez scen. Po prostu być. Choć przez chwilę. Choćby nikt nie chciał mnie widzieć.

Musiałam tam być

Stanęłam z tyłu, niemal przy samym murze kościoła. Zimny wiatr wiał przez otwarte drzwi, ale nie ruszyłam się. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie zauważył. Tłum ludzi – twarze znajome i zupełnie obce – przesuwały się przede mną jak w zwolnionym tempie. Niektórzy szeptali, niektórzy milczeli, wpatrzeni w trumnę na środku. Czułam się jak intruz. A jednocześnie – jak ktoś, kto ma większe prawo tu być niż wielu z nich.

Zobaczyłam ojca. Siedział w pierwszej ławce, nieruchomy, jakby wyciosany z kamienia. Obok niego Anna – idealna córka w idealnej czerni. Spięta fryzura, zaciśnięte usta. Przez chwilę poczułam, jak serce mi zamiera. Tak wiele lat... a oni wyglądali dokładnie tak samo. Tylko starsi. Tylko jeszcze bardziej nieosiągalni.

Msza trwała, ale ja prawie jej nie słyszałam. Próbowałam przypomnieć sobie głos mamy, jej śmiech. Przychodziły do mnie obrazy – jak piekła szarlotkę, jak poprawiała mi kołdrę, jak płakała cicho w kuchni, kiedy myślała, że nikt nie słyszy. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, dlaczego płacze. Teraz już to wiem.

– To ta młodsza, Julia – szepnął ktoś za mną. – Przyszła jednak...

Udawałam, że nie słyszę. Zadarłam głowę, patrząc na sufit, by powstrzymać łzy.

Kiedy ksiądz wypowiedział ostatnie słowa i ludzie zaczęli się podnosić, wiedziałam, że zaraz ruszy kondukt. Nie miałam planu. Chciałam tylko podejść bliżej. Zobaczyć ją. Powiedzieć coś, choćby w myślach.

Nie byłam gotowa, ale wiedziałam, że nie mogę się cofnąć.

Chciała mnie wyrzucić

Czekałam, aż wszyscy się oddalą. Stałam kilka metrów od grobu, przy starym dębie. Wiatr szarpał moją kurtkę, a dłonie zmarzły mi tak, że ledwo trzymałam bukiet róż. Kiedy ostatni ludzie zaczęli się rozchodzić, ruszyłam powoli w stronę świeżo usypanej mogiły.

Trumna była już w dole, przysypana ziemią. Wokół leżały wieńce – wszystkie z podpisami od rodziny, przyjaciół, sąsiadów. Na moje kwiaty nikt nie czekał. Uklękłam przy grobie, nie zważając na mokrą ziemię.

– Mamo – szepnęłam, głos drżał mi jak liść na wietrze – przepraszam, że nie zdążyłam.

Wtedy usłyszałam szybkie kroki. Podniosłam głowę. To była Anna.

– Co ty tu robisz? – zapytała ostro, jakby przyłapała mnie na kradzieży.

– Przyszłam się pożegnać – odpowiedziałam, próbując mówić spokojnie.

Nie masz prawa tu być – wysyczała. – Tata nie chce cię widzieć. Ja też nie.

– To nie jego pogrzeb.

– Ale jej też nie widywałaś, kiedy jeszcze żyła. Zostawiłaś ją, pamiętasz?

Zacisnęłam pięści.

– To nie ja ją zostawiłam. To wy mnie wyrzuciliście.

– Bo ciągle stwarzałaś problemy. Krzyczałaś, pyskowałaś, robiłaś sceny. Mama przez ciebie płakała!

– A może płakała, bo nikt nie chciał jej słuchać?!

Milczała przez chwilę. Potem podeszła, wyrwała mi bukiet z rąk i rzuciła go na bok.

– Zabierz to. I odejdź.

Poczułam, jak ziemia pod kolanami nagle stała się zimniejsza, jakby chciała mnie wchłonąć. Ale nie wstałam. Nie teraz. Nie po tych słowach.

Wróciły wspomnienia

Zostałam na cmentarzu długo po tym, jak wszyscy odeszli. Siedziałam na wilgotnej ławce pod krzakiem tui, patrząc na świeżą mogiłę. W myślach wracałam do naszego ostatniego spotkania. Mama wtedy stała przy kuchennym blacie, obierała ziemniaki. Nie spojrzała na mnie ani razu, jakby nie miała już siły na kolejną rozmowę.

– Nie chcę, żebyś znowu się kłóciła z ojcem – powiedziała cicho. – Już nie mam na to zdrowia.

Ale on mnie niszczy, mamo. Widzisz to, prawda?

Nie odpowiedziała. Wytarła ręce w ścierkę i wyszła z kuchni. Zostałam sama.

Potem była ta ostatnia rozmowa z ojcem. Stał w progu, z krzyżem w ręku.

– Jak chcesz żyć po swojemu, to sobie żyj. Ale nie w moim domu.

– To nie dom, to więzienie.

– W takim razie znajdź sobie inne miejsce.

I trzasnęły drzwi.

Wróciłam do rzeczywistości, gdy usłyszałam znajome głosy. Schyliłam się, nie chciałam, żeby ktoś na mnie patrzył. Rozpoznawałam ton ojca – suchy, nieznoszący sprzeciwu.

– Myślisz, że przyjedzie na stypę? – spytała Anna.

– Nie obchodzi mnie to – odpowiedział. – Nie jest już częścią tej rodziny.

– Może mama by chciała...

– Maria się pogodziła z tym, że Julia to porażka. Z czasem przestała o niej wspominać.

Poczułam, jak serce wyrywa mi się z klatki. Oddychałam płytko, jakby każde ich słowo wbijało się we mnie jak szpila.

Nawet teraz, po śmierci matki, nie miałam prawa istnieć w ich świecie.

Nie chcieli mnie widzieć

Nie planowałam tego. Miałam zniknąć, odejść, zanim ktoś zauważy. Ale po tych słowach coś we mnie pękło. Wyszłam zza krzaka, szłam w ich stronę, zanim zdążyłam się zastanowić.

– Naprawdę tak łatwo wam to przychodzi? – zapytałam, stając naprzeciw ojca.

Zamarli. Anna zrobiła krok w tył, ojciec nie drgnął.

– Julia – powiedział cicho. – Nie rób scen.

– Sceny? Mówisz o scenach? Przez lata udawaliście, że nie istnieję! Nawet na pogrzebie mamy nie mogę się pojawić jak człowiek?!

Ojciec spojrzał na mnie z chłodem, którego nie zapomnę nigdy.

Ty sama odeszłaś.

– Bo nie chciałam milczeć, gdy mnie krzywdziliście.

– Miałaś wszystko. Dom, jedzenie, szkołę. A ciągle tylko pretensje.

– A miłość? Ciepło? Cokolwiek, co przypomina rodzinę?

Milczał. Patrzył na mnie, jakby widział kogoś obcego.

– Odpowiedz mi na jedno pytanie – powiedziałam, głos mi się łamał – czy naprawdę nigdy mnie nie kochałeś?

To pytanie wisiało w powietrzu dłuższą chwilę. Widziałam, jak coś miga mu w oczach. Ale nie padło żadne słowo.

Po prostu się odwrócił. Ruszył powoli w stronę bramy, nie oglądając się za siebie.

Zostałam sama z Anną, która nie powiedziała już nic. Patrzyła tylko, jak ojciec się oddala. Potem odwróciła się i poszła za nim.

A ja stałam tam, z sercem roztrzaskanym na milion kawałków, które już chyba nigdy nie da się poskładać.

Tajemniczy list

Zamierzałam wrócić od razu na przystanek, ale wtedy z tłumu wychyliła się znajoma twarz. Ciotka Elżbieta. Starsza, zgarbiona, ale oczy miała te same – ciepłe, nieco zmęczone. Podeszła do mnie szybko, obejrzała się za siebie, jakby się bała, że ktoś ją zobaczy.

– Julka... – powiedziała miękko. – Chodź na chwilkę.

Poszłam za nią w stronę bocznej alejki. Wyjęła coś z torebki – złożoną kartkę, lekko pożółkłą.

– Twoja mama... trzymała to przy łóżku. Pisała, ale nie wysłała. Bała się. Albo nie zdążyła. Nie wiem. Ale powinnaś to przeczytać.

Podała mi liścik z drżeniem w dłoniach.

– Dziękuję – szepnęłam, nie wiedząc, co więcej mogę powiedzieć.

Odeszłam powoli, kierując się na przystanek. Usiadłam na zimnej ławce i rozłożyłam list. Pismo mamy – znajome, lekko pochylone, drobne litery.

Julciu,
Nie umiem wszystkiego napisać, bo wciąż czuję, że nie mam prawa. Ale wiedz, że zawsze o tobie myślałam. Nie miałam siły się sprzeciwić ojcu. Wiem, że cię skrzywdziliśmy. Wiem, że nie byłam taką matką, jaką powinnaś mieć. Ale kochałam cię. Nadal kocham. Gdybym mogła cofnąć czas... może odważyłabym się więcej. Ale teraz zostały mi tylko myśli o tobie. I zdjęcie, które trzymam przy łóżku. Twoje zdjęcie. Wybacz mi, jeśli potrafisz.

Płakałam, nie dbając o to, że ktoś patrzy. W tym momencie nie było już nikogo – tylko ja i słowa, na które czekałam całe życie.

Jednak byłam kochana

Autobus ruszył powoli, zostawiając za sobą znajome ulice. Siedziałam przy oknie, ściskając list w kieszeni kurtki jak talizman. W oczach miałam łzy, ale nie były to już te same łzy co rano. Teraz czułam coś w rodzaju ulgi.

Nie miałam złudzeń. Ojciec nigdy mnie nie zaakceptuje. Anna zawsze będzie widzieć we mnie problem. Tego nie zmieni nawet śmierć. Ale list matki – tych kilka kartek, zapisanych drżącą ręką – były jak furtka do innego świata. Świata, w którym byłam kochana. Może w ukryciu, może w ciszy, ale jednak.

Wsunęłam dłonie głębiej do kieszeni i zamknęłam oczy. Pozwoliłam sobie na żałobę – prawdziwą, własną, nie tą narzuconą przez konwenanse.

Żegnaj, mamo – wyszeptałam bezgłośnie.

Zrozumiałam, że czasem nie da się odzyskać tego, co się straciło. Nie wszystko można naprawić. Ale można coś domknąć. Nadać sens temu, co było.

Nie wracałam z pogrzebu jako córka przyjęta z powrotem do rodziny. Wracałam jako ktoś, kto w końcu zrozumiał, że czasem miłość nie wygląda tak, jak powinna. Czasem jest cicha, spóźniona, nieśmiała. Ale wciąż prawdziwa.

Autobus sunął przez znajome krajobrazy, coraz dalej od grobu, od ojca, od przeszłości. A ja – po raz pierwszy od lat – poczułam, że nie jestem już tamtą zagubioną dziewczynką.

Byłam kobietą, która się pożegnała. Która w końcu znalazła odpowiedź.

Julia, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama