„Chcieliśmy kupić dom, ale ten budynek budził we mnie lęk. Na co komu tyle krzyży, różańców?”
„Między pralnią a kotłownią znajdowało się wejście do jeszcze jednego pomieszczenia, ale było niedostępne. Zostało zamurowane, a między cegły ktoś powciskał święte obrazki. Różańce wisiały na ścianach i leżały przed progiem zamurowanej komórki”.

- Małgorzata, 45 lat
Był ciepły, słoneczny dzień. Piłam kawę na naszym świeżo wykończonym tarasie. Na stoliku przede mną leżała kolorowa prasa, a dzieci bawiły się w ogródku z Miłoszem. Cieszyłam się szczęściem rodzinnym i do głowy by mi nie przyszło, że coś może naruszyć mój spokój.
Uczucie błogości zniknęło, gdy spojrzałam na pierwszą stronę lokalnej gazety. Na zdjęciu był dom, który oglądaliśmy z Miłoszem kilka miesięcy temu. Przebiegłam tekst wzrokiem. Z artykułu wynikało, że mieszkańcy nieruchomości zostali ranni w wyniku poparzeń, których przyczyna pozostaje niejasna. Strażacy nie znaleźli żadnych podejrzanych substancji chemicznych, a jedna z dziewczynek na pytanie, kto ją zranił, majaczyła coś o diable. Cała rodzina trafiła do szpitala. Zrobiło mi się słabo.
Minęło już kilka miesięcy, a mnie na samo wspomnienie tamtego piekielnego domu przeszły ciarki. Od razu wyczułam, że coś z nim jest nie tak…
Gdy Amelka skończyła dwa lata, uznaliśmy z mężem, że pora pomyśleć o wyprowadzce z naszych czterdziestu dwóch metrów. Dzieci rosły i ciasne dwa pokoje przestały nam wystarczać. Przeglądałam ogłoszenia i ten wiekowy dom – wymagający renowacji, co mi nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie – przykuł moją uwagę. Moja babcia mawiała, że stare domy mają swoją duszę i historię.
Agentka próbowała nas zniechęcić
Z ciekawością oglądałam zdjęcia i oczyma wyobraźni widziałam to miejsce w czasach jego świetności. Posiadłość miała potencjał – dwie kondygnacje, spory taras, położona za miastem, otoczona dużą działką. Cena była wyjątkowo atrakcyjna, co niespecjalnie mnie zdziwiło, bo budynek nadawał się do generalnego remontu. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do biura nieruchomości.
– Chce pani obejrzeć… ten dom? Właśnie ten? – w głosie agentki wyczułam wahanie. – Nie musi się pani spieszyć, szybko się nie sprzeda. Poza tym… Wie pani, tam jest grzyb, kilku skłóconych właścicieli, będzie problem… Muszę jeszcze uprzedzić, że działka jest pochyła, więc po deszczu tam stoi woda.
Czy ona próbuje mnie zniechęcić? Chyba powinna zachwalać dom swoich klientów, a nie od niego odstraszać? Jakby wcale nie chciała go sprzedać. Powiedziałam, że pomyślę i oddzwonię. Czekaliśmy z Miłoszem jeszcze dwa tygodnie, ale ponieważ w naszej okolicy nie było żadnych sensownych ofert, zdecydowaliśmy, że obejrzymy tamten dom.
– Skoro pani sobie życzy… – agentka zgodziła się z wyraźną niechęcią.
Pożaliłam się potem mężowi, że baba zachowuje się, jakby pokazanie nam tej posiadłości było dla niej karą.
– Może ma dużo pracy i małą prowizję akurat za ten dom. – Miłosz próbował racjonalnie wytłumaczyć to niezrozumiałe zachowanie agentki.
Wzruszyłam ramionami.
– Tak czy siak – dziwne.
Czułam dziwny lęk
Na zdjęciach oferta wydawała się wręcz idealna. Oczywiście dom wymagał remontu, a ogród uporządkowania, ale dzięki temu będziemy mogli wszystko urządzić po swojemu. Pojechaliśmy z mężem obejrzeć, jak mi się wtedy wydawało, nasz przyszły dom. Byłam pewna, że na żywo posiadłość zrobi na mnie tak samo dobre wrażenie. Niestety, fotografie fałszowały faktyczny stan budynku. Dom wyglądał ponuro, bo tuż nad nim wisiała ciemna chmura. Dokładnie i tylko nad nim - ledwie kilka metrów dalej niebo było błękitne. Agentka nieruchomości przywitała się z nami chłodno, po czym zaczęła pokazywać zapuszczony ogród.
– Dziewczynki miałyby tu dużo miejsca, jak ogarniemy ten gąszcz, zobacz, ile tu tego narosło – stwierdziłam, patrząc na pokaźny obszar chaszczów za domem.
– A, przepraszam... Macie państwo dzieci? – spytała agentka takim tonem, jakby to była jakaś zbrodnia.
– Tak, dwie córki – odparł mój mąż.
Kobieta westchnęła przeciągle i ruszyła w stronę domu. Szłam za nią i z każdym krokiem czułam się bardziej niekomfortowo. Serce mi waliło, jak po wejściu na dziesiąte piętro, na rękach pojawiła się gęsia skórka, a nogi zrobiły miękkie jak z waty. I ten niesamowity niepokój, nie wiadomo skąd, dlaczego, ale tak silny, że bliski paniki. Wsparłam się na ramieniu męża, bo bałam się, że upadnę albo zrobię w tył zwrot.
– Dobrze się czujesz? – Miłosz spojrzał na mnie z troską.
– Jakoś mi duszno...
Byłam przerażona
Po przekroczeniu progu domu poczułam się jeszcze gorzej. Każda cząstka mojego ciała krzyczała: „uciekaj stąd!”. Nie jestem – jak niektórzy – osobą, która wierzy w przeczucia. Nie miewam proroczych snów ani nie widuję duchów. Jednak z jakiegoś powodu tamtego dnia ktoś lub coś dawało mi ostrzeżenia. Metafizyczny alarm niemal zwalał mnie z nóg. Widać ten dom miał tak złą aurę, że nawet ja to wyczułam. Z drugiej strony, czemu mój mąż zdawał się odporny? Czyżby szósty zmysł posiadały tylko dzieci i kobiety?
– To pani Maria, obecne wynajmuje dom – agentka wskazała na drobną postać stojącą w przedpokoju.
Mimo półmroku panującego w holu i pewnej odległości dostrzegłam duży, gruby różaniec wiszący na szyi kobiety. Rozglądałam się po wnętrzu, podczas gdy agentka i lokatorka szeptały między sobą, zupełnie nas ignorując.
– W sumie miałaś rację. Totalny brak profesjonalizmu – podsumował Miłosz.
Weszliśmy do pierwszego pokoju. Na suficie i ścianach faktycznie był grzyb. Ale coś innego zwróciło moją uwagę. Znowu dewocjonalia. Wszędzie wisiały krzyże, różańce oraz obrazy przedstawiające świętych.
– Pani Maria to jakaś dewotka – mruknął kpiąco Miłosz, ale nie wyglądał na zrażonego tym, co widzi.
Dla mnie wszystkie pomieszczenia sprawiały nieprzyjazne i koszmarne wręcz wrażenie. Mroczne, duszne, przytłaczające. Mimo wysokich sufitów, jakby w kątach, zakamarkach, cieniach czaiło się coś złego i nieprzewidywalnego. Obejrzeliśmy parter i górę, została tylko piwnica, z kotłownią i pralnią, do której schodziło się betonowymi schodami.
– Nie wiem, czy chcę tam iść… – zaparłam się, przytrzymując męża.
– To niech pani zostanie. Zresztą pan też nie musi się fatygować, tam nie ma nic ciekawego – agentka stanęła w progu, zastawiając sobą drzwi.
– Chciałbym jednak zobaczyć wszystko – upierał się mój mąż.
Już nie chciałam tu mieszkać
Poszłam za nim, wczepiona w jego ramię, niemal w nie wrośnięta. Poszłam, choć znowu ogarnęło mnie to potworne uczucie niejasnego zagrożenia. Jakby w piwnicy czyhało na nas coś bardzo złego. Coś, co chce zrobić nam krzywdę. A to, co zobaczyłam, nie rozwiało moich lęków. Przeciwnie. Między pralnią a kotłownią znajdowało się wejście do jeszcze jednego pomieszczenia, ale było niedostępne. Zostało zamurowane, a między cegły ktoś powciskał święte obrazki. Różańce wisiały na ścianach i leżały przed progiem zamurowanej komórki.
Nie miałam żadnych wątpliwości, że to zapora. W tym miejscu znajdowało się epicentrum zła promieniującego na cały dom. – Mój Boże… Co się tu stało? Rozumiesz coś z tego? – szepnęłam. Zerknęłam na męża. Nawet jego to znalezisko zbiło z tropu.
– Nie zostanę tu ani sekundy dłużej!
Oderwałam się od ramienia męża i wbiegłam po schodach na górę. Agentka nieruchomości nie próbowała mnie zatrzymać. Chyba była przyzwyczajona do podobnych reakcji.
Uspokoiłam się dopiero na zewnątrz, poza murami tego okropnego miejsca. Stanęłam na podjeździe, chowając się za naszym autem. Odetchnęłam z ulgą, pełną piersią. Zniknął ten okropny niepokój. Tylko czarna chmura, wisząca nad mrocznym domem, przypominała mi o doświadczonych wewnątrz emocjach
– Gosia, w porządku?
– Miłosz zjawił się obok mnie.
– Słabo ci się zrobiło?
– Powiedzmy – mruknęłam. – A ty nie czułeś się tam dziwnie, nieprzyjemnie? Bo, sorry, ale ja tam więcej nie wejdę, a na pewno tu nie zamieszkam, i to z dziećmi. Zapomnij!
– Hm, nie będę się upierał… Okazja czy nie, też czułem się nieswojo – przyznał.
Po tygodniu zapomnieliśmy o sprawie, a ja znowu byłam niewrażliwa na wszelkie pozazmysłowe sygnały. Wkrótce kupiliśmy inny dom, nie tak duży, ale przytulny i przyjazny.
W głowie mi się to nie mieściło
Dopiero dziś, gdy wzięłam do ręki gazetę, wszystko do mnie wróciło. Zerknęłam jeszcze raz na tekst artykułu. Najmłodsza dziewczynka utrzymywała, że to diabeł chciał ich spalić. Rodzice ponoć widzieli czarną postać, której stopy nie dotykały ziemi. Wyłoniła się z piwnicy… No tak. Pewnie chcieli zrobić remont i naruszyli tamtą ścianę – pomyślałam. Kiedyś uznałabym taki artykuł za bzdurę, szukanie sensacji na siłę, tekst w sam raz na sezon ogórkowy nadchodzącego długiego weekendu. Nie tym razem. Teraz już byłam ostrożniejsza w ferowaniu wyroków. Pod wpływem impulsu zadzwoniłam do tamtej agentki nieruchomości.
– Nie chciała pani sprzedawać tego domu, więc czemu nam go pani pokazywała?! – rzuciłam, bez przedstawiania się, bez dzień dobry, trochę bez sensu, ale byłam wściekła, bo przecież to my moglibyśmy być tą poparzoną rodziną.
Chwila ciszy i wrogi, lodowaty głos, którego nigdy wcześniej nie słyszałam:
– Ślepi i głusi. Na to, co każdy zwierzak wyczuje. Chciwi, głupi i uparci. Dostali, o co się prosili. Jest grzech, jest…
Rzuciłam przerażona telefonem. Nic z tego nie rozumiałam i w tym momencie chciałam jak najszybciej zapomnieć o tym domu.