„Chcieliśmy wyprawić wesele w zimowej scenerii nad rzeką. Rodzina zrobiła większą awanturę, niż przy świątecznym stole”
„Wisienką na torcie okazały się piękne zaproszenia w morskim stylu, które nasza przyjaciółka zajmująca się grafiką przygotowała dla nas jako prezent i które następnie wysłaliśmy do wszystkich zaproszonych”.
Nie mogę znieść, jak rodzina wtrąca się w nasze decyzje i próbuje je krytykować! Postawiliśmy sprawę jasno i definitywnie. Zamiast planowanego weekendowego wyjazdu, ja i mój partner zostaliśmy w domu, gdzie godzinami dyskutowaliśmy o naszej sytuacji. Bywały chwile, że się kłóciliśmy, ale zdarzało się też, że lądowaliśmy w sypialni, żeby się pogodzić. Robiliśmy notatki, spisywaliśmy różne opcje. Koniec końców doszliśmy do jednego wniosku – nie wracamy do kraju.
Wyjechaliśmy za kasą
Nie da się wiecznie uciekać od trudnych wyborów, a nasze niezdecydowanie i ciągłe rozterki stawały się nie do zniesienia. Po utracie pracy Ksawery wyjechał szukać zatrudnienia w Szkocji – musieliśmy jakoś opłacić nasze zobowiązania. Kiedy odwiedziłam go po półrocznej rozłące, zrozumiałam, że taki układ nie ma przyszłości – dwoje ludzi na różnych krańcach Europy… A że mój zawód pielęgniarki jest ceniony wszędzie na świecie, decyzja sama się nasunęła.
Przez cztery lata po spłaceniu długów ciężko pracowaliśmy, odkładając pieniądze na wymarzony powrót do kraju. Ale tej zimy, gdy pojechaliśmy do Polski na Święta, zorientowaliśmy się, że przeprowadzka na stałe już nas nie kręci.
W ciągu roku mamy zwykle dwie okazje, każdą trwającą około tygodnia, czasem ciut dłużej, kiedy możemy w pełni nacieszyć się naszą polskością. Co ciekawe, nasze szkockie grono znajomych jest już liczniejsze niż to pozostawione w kraju. Najlepsze jest to, że ci ludzie naprawdę nas akceptują.
Myśleliśmy o powrocie
– Przemyśl to dokładnie, Roksana – powiedziała moja teściowa w trakcie gotowania kapusty, gdy zdecydowałam się szczerze z nią porozmawiać. – Ten kraj to jeden wielki paradoks, a uwierz mi, jako psychiatra widzę to bardzo wyraźnie. Z jednej strony ciągle słyszymy o wielkich osiągnięciach, a z drugiej wszystko wygląda jak statek, który zaraz pójdzie na dno – dodała z wyraźnym przygnębieniem.
Rodzina mocno naciskała na ślub. Tata Ksawerego próbował przemówić nam do rozsądku i powstrzymać przed pochopną decyzją. Natomiast moja matka ciągle zadawała to samo pytanie: „No i co z tą ceremonią? Czemu tak długo z tym zwlekacie?!”.
Babcia Hela boi się, że nie dożyje naszego wielkiego dnia, wszystkie moje kuzynostwa z sąsiedniej wsi, choć młodsze, już dawno stanęły na ślubnym kobiercu. Tata natomiast obawia się, że mój wybranek w końcu da nogę, może jeszcze zostawi mnie w ciąży… Więc przez cały weekend razem z Ksawerym dokładnie omówiliśmy każdy szczegół, żeby zamknąć temat raz na zawsze.
Koszty nas przerosły
Wyprawiamy wesele w Polsce z rozmachem, a potem pożegnamy się ze wszystkimi. Wrócimy do Szkocji, gdzie poszukamy lepszej pracy i większego lokum do wynajęcia. No i postaramy się o dziecko. Ksawery tak się ekscytuje rolą przyszłego ojca, że prawie spodziewam się zobaczyć u niego rosnący brzuszek. Jasne, na razie to tylko nasze zamierzenia, ale od razu poczuliśmy się jakby lżejsi. W końcu przed nami rysuje się zupełnie nowy rozdział życia!
Styczeń to miesiąc, który wybraliśmy na naszą ceremonię ślubną. Zaczęliśmy się zastanawiać nad organizacją całej imprezy. Przecież skoro mieliśmy wydać taką górę pieniędzy, które z mozołem odkładaliśmy na tę jedyną noc, to chcieliśmy, żeby wszystko wyszło ekstra. Daliśmy sobie spokój z pomysłami wynajęcia limuzyny czy innymi dziwnymi zabawami jak turlanie jajek po spodniach.
Jednak kiedy coraz więcej o tym myśleliśmy, tym bardziej traciliśmy zapał, szczególnie gdy patrzyliśmy na topniejące oszczędności w naszym budżecie.
Sytuacja wyglądała tak do czasu, gdy odwiedzili nas kumple z Edynburga na weekendowy pobyt. Momentalnie pokazali nam, gdzie popełniamy błąd w myśleniu. Wyjaśnili, że niepotrzebnie stresujemy się przyjęciem dla rodziny, podczas gdy ta zabawa powinna być przede wszystkim dla nas. W końcu to my się pobieramy, to nasze oszczędności i to właśnie my mamy stworzyć sobie wspomnienia, które będziemy pamiętać przez całe życie.
Podnieśli larum
Pomysł wesela na statku pojawił się niespodziewanie, a gdy przekształcił się w plan zabawy na barce, całkowicie nas zauroczył. Kiedy już zobaczyliśmy w głowie tę wyjątkową scenografię, nie potrafiliśmy myśleć o żadnym innym miejscu. Podobno tak to już jest – gdy wpadniesz na właściwy pomysł, sprawy same zaczynają się układać.
Po znalezieniu odpowiedniego usługodawcy i ustaleniu terminu większość przygotowań zamknęliśmy w zaledwie dwa miesiące. Wisienką na torcie okazały się piękne zaproszenia w morskim stylu, które nasza przyjaciółka zajmująca się grafiką przygotowała dla nas jako prezent i które następnie wysłaliśmy do wszystkich zaproszonych.
Choć rodzicielka była pełna obaw o reakcję babci na nietypową koncepcję, starsza pani przyjęła pomysł z entuzjazmem. Stwierdziła nawet, że to wyjątkowo romantyczna propozycja. Niestety, problemy pojawiły się z całkiem innej strony.
– Z tego co widzę, napisaliście tylko o mnie i moim mężu – ciotka wyjaśniła swoje wątpliwości. – A co z moimi dziećmi?
– Zastanów się co robiłyby twoje dwulatki podczas takiej imprezy? – odpowiedział wymijająco Ksawery. – Zwłaszcza że bawimy się na statku. W nocy.
– No ale wesele to przecież święto rodzinne – zaprotestowała. – Chcesz mi powiedzieć, że moje dzieci nie są rodziną?
W sumie nawet przez myśl nam nie przeszło zapraszanie dzieci na wesele. Bo i po co? Co miałyby robić wśród rozbawionych dorosłych, którzy piją i bawią się do rana? Ktoś ma z tym problem? No trudno, może zostać w domu.
Była obrażona
Ale widać ciotka Jolka porządnie narozrabiała, bo niedługo później odezwała się do nas kuzynka z tą samą sprawą. No i oczywiście zaraz potem telefon od mojej mamy, która podobno wszystkiego dowiedziała się od rodziców Ksawerego.
– Myślisz tylko o swoich zachciankach – marudziła. – Wszyscy biorą śluby w normalnych miejscach, w pałacach albo restauracjach, a wy musicie być tacy oryginalni. Kto to widział, żeby na statku i to zimą!
Przecież to żadne wielkie szaleństwo. Gdybyśmy chcieli wesela bez mięsnych dań albo całkiem bez alkoholu, to rozumiałabym te narzekania. Ale co złego w tym, że nie zapraszamy dzieci?
– Mamo, to przecież nasz wyjątkowy dzień – starałam się spokojnie wytłumaczyć. – Po prostu chcemy go zorganizować zgodnie z naszą wizją.
– Ale od zawsze na wesela zaprasza się też dzieci!
– A nie słyszałaś może o tym, że para młoda ma prawo urządzić swoje wesele po swojemu? – Powoli traciłam cierpliwość.
Sprawa dograna i już wysłaliśmy zaproszenia do gości. Jeśli komuś odpowiada taka forma, to świetnie, a jeśli nie – trudno, jego wybór. Oczywiście od razu pojawiły się komentarze, że nawet swoje własne wesele planuję tak, by zrobić innym na przekór. No ale nie zamierzam teraz wszystkiego przewracać do góry nogami tylko przez to, że ktoś ma pretensje.
Roksana, 29 lat