„Chłonęłam jak gąbka historie od osiedlowej plotkary. Nagle los się odwrócił i sama trafiłam na języki”
„– Ale tę opowieść usłyszała pani ode mnie! – wyrzuciłam z siebie po chwili, totalnie zbita z tropu. – O czym pani mówi? – teraz ona osłupiała. – No jak to o czym? O tym wnuczku. Przecież córka podrzuciła mi go na cały tydzień! – Coś się pani pomyliło. Tamta pani z parteru mi o tym wspominała – na jej twarzy dostrzegłam zawahanie”.

- Listy do redakcji
– Czy to prawda, co mówią…? – tak zazwyczaj zwracała się do mnie, kiedy miała do przekazania jakąś nowinę. A ja, naiwna, zawsze reagowałam na te jej zaczepki.
Przerywałam to, co akurat robiłam i przysłuchiwałam się temu, co chciała mi opowiedzieć. Może i robiłam to bez entuzjazmu, z lekką odrazą i odrobiną skrępowania, ale jednak słuchałam. Ani razu nie zbyłam jej byle czym, nie poprosiłam, by dała mi spokój, nie wyraziłam swojej opinii na temat tych jej plotkarskich historyjek. Czemu tak się zachowywałam? Po pierwsze, nie chciałam zyskać w niej przeciwnika, a po drugie, te osiedlowe newsy budziły we mnie niezdrową ciekawość.
Słuchanie tych opowieści było męczące
– O czym pani mówi? – spytałam, udając obojętność.
– Proszę sobie wyobrazić, że K. sprał żonę!
– Który K.? Ten z mieszkania numer pięć?
– No a znasz jakiegoś innego K. w naszym bloku? – najgadatliwsza z sąsiadek uśmiechnęła się z przekąsem. – Ten mikrus... Kto by pomyślał, że taki kurdupel da radę przyłożyć takiej wielkiej babie?
– Pani Renatko...
– No co? Mówię jak jest. Ona jest przecież dwa razy większa od niego – zachichotała. – Ale nie mam pojęcia, czym go tak wkurzyła. W końcu to taka potulna kobitka. Łagodna jak baranek.
– Ciężko powiedzieć, co się za zamkniętymi drzwiami dzieje...
– No racja... Ponoć nie pozwalała mu pociągnąć sobie ani trochę. Wrócił z roboty już na rauszu, próbował sięgnąć po flaszkę, a ona się na niego rzuciła. No i masz, jak skończyło.
– A skąd pani ma takie informacje?
– Kochana, w tym bloku ściany są cienkie jak bibułka. Wszystko da się usłyszeć.
– Ale pani nie jest ich sąsiadką.
– Ale inni są – parsknęła śmiechem.
To było hobby sąsiadki
Opowiadanie tych wszystkich historyjek ewidentnie ją cieszyło. Zaspokajała w ten sposób swoje naturalne pragnienie, by rozpowiadać innym o sąsiedzkich koszmarach. No bo najfajniejsza ploteczka to taka, w której dobrze znana osoba wychodzi na totalnego durnia, obiboka, niechluja, łatwowierna, kantującego innych typa albo życiowego przegranego... O tak, takie smaczki to prawdziwy rarytas!
Za każdym razem, kiedy się z nią żegnałam, miałam do siebie pretensje. Że w ogóle jej słuchałam, że pozwoliłam jej się wykazać. Przecież o to jej chodziło – żeby ktoś chciał tego wysłuchiwać. A ja naiwna dawałam jej tę satysfakcję. Czego to ja się od niej nie nasłuchałam!
Podobno małżeństwo z parteru się rozwiodło, ale nadal dzielą wspólne lokum. Gość z pierwszego piętra przegrał kasę na opłaty w kasynie, a emeryt z przeciwka musiał pożegnać się z rentą przez to, że na kontrolę ZUS-u pofatygował się na rauszu. Plotkują, że licealistka z góry brała jakieś świństwa, a jej brat spotykał się z córką pewnego parlamentarzysty...
Plotek ciągle przybywało
– Pani Irenko, dotarły do pani wieści, że lokatorka z mieszkania numer pięć planuje je sprzedać? Będziemy mieć nowych sąsiadów.
– A już wiadomo, kto wprowadzi się na jej miejsce? Mam nadzieję, że to będą porządni ludzie – zaciekawiłam się.
– Ależ skąd, dopiero co ogłoszenie pojawiło się na rynku. Ale, ale… Nie zna pani najbardziej intrygującej części!
– O co chodzi tym razem?
– Wcale nie chcą pozbywać się lokalu, ale są do tego zmuszeni. Komornik siedzi im na karku. Rozglądają się za czymś tańszym, bo przestali sobie radzić finansowo…
– Rany, to straszne. A z jakiego powodu komornik? Co tam się wydarzyło?
– Zabrakło im kasy na życie, więc wzięli pożyczki, a teraz muszą opuścić mieszkanie.
– Sporo tego było? – spytałam.
– Czego sporo?
– No tych pożyczek?
– Łącznie pięćdziesiąt kawałków. Sama mi o tym opowiadała. Ryczała przy tym jak dziecko. Ech, gdzie oni mieli głowę, no gdzie?
Mąż był zirytowany
Kiedy wróciłam do mieszkania, przekazałam mężowi tę przerażającą opowieść, a on natychmiast się zorientował, skąd mam te informacje.
Określał ją mianem „plotkarskiego babska” i był zaskoczony, że ludzie są aż tak naiwni, by się przed nią otwierać. Znaleźli się tacy, którzy dzielili się z nią szczegółami swojego życia... Zastanawiałam się, co ich do tego skłaniało? Prawdopodobnie każdy, kto zdecydował się na zwierzenia, żył w przeświadczeniu, że jego sekrety nie ujrzą światła dziennego. Sądził, że Renia o nim akurat nie gada. Skąd u nas bierze się takie przeświadczenie? Ciężko stwierdzić… Ciągle nam się zdaje, że górujemy nad resztą, jesteśmy nie z tej ziemi. No i ja też miałam takie wrażenie. Żyłam w błędnym przekonaniu, że się z Renatą przyjaźnimy i zachowa dla siebie to, co jej zdradzę.
Niepotrzebnie jej zaufałam
Pamiętam, jak w ciągu minionych lat dosłownie parę razy się przed nią otworzyłam. Na ogół unikałam tego jak ognia, ale zdarzało się, że wpadałam na nią, kiedy byłam w nie najlepszym stanie psychicznym – padnięta, zdenerwowana, roztrzęsiona, przybita czy zatroskana. No i w takich momentach parę razy coś jej o sobie napomknęłam, na coś ponarzekałam.
Nietrudno się zorientować, że Renia opowiadała także o moich sekretach. Ciężko sobie wyobrazić, w jaki sposób doszła do mnie informacja, że sąsiadka rozgłasza moje poufne zwierzenia wśród całej reszty mieszkańców naszej klatki schodowej.
Ta kobieta tak pogubiła się w gąszczu zmyślonych opowieści i wymyślonych historii, że przytaczała mi plotki na mój własny temat! Kompletnie się zaplątała w swoich rewelacjach, bo do mojego sekretu dopisała inną sąsiadkę.
Nie mogłam w to uwierzyć!
Wszystko zaczęło się od dyskusji na temat dzieciaków. W naszym bloku mieszka parę nowo poślubionych par, a jedna z nich jest wyjątkowo głośna. Dzieciaki z mieszkania na trzecim piętrze dają się we znaki czasami nawet tym na samym dole budynku.
– W temacie najmłodszych… – zaczęła Renia. – Słyszała pani co niedawno przydarzyło się Krystynie z szóstki?
– Nie mam pojęcia.
– Wyobraża sobie pani, że została babcią? Tak, dobrze pani słyszy. Maluch ma sześć miesięcy, a Krysia zabrała go do siebie, bez matki!
– Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. Ja również biorę wnuki do siebie.
– Wyobraża sobie pani, że wzięła dziecko na cały tydzień? Ten jej syn to jakiś totalny dewiant, mówię pani! Razem z żoną wpadli na szalony pomysł zagranicznych wakacji. Mieli czelność podrzucić brzdąca babci na cały tydzień. Wie pani, co ona przeszła?
– Nie mam pojęcia – odparłam, kompletnie zbita z tropu. Zrobiło mi się głupio, bo niedawno borykałam się z podobną sytuacją.
Również zgodziłam się zaopiekować wnuczkiem, bo moje dzieci chciały gdzieś pojechać. Nie miałam zielonego pojęcia, że Krystynę z parteru spotkała identyczna historia.
– Jakie to było dla niej piekło! Ten maluch tak rozpaczliwie pragnął mieć mamę blisko siebie, że zarywał nockę za nocką. Łkał i zawodził, nawet jak go na ręce brali, to nic nie pomagało. Babcia przez cały tydzień musiała się z nim mocować... – trajkotała jak najęta, zupełnie ignorując moją zniesmaczoną minę. – Ci ludzie, wie pani, byli już tak zdesperowani, że po zmroku ładowali berbecia do samochodu i jeździli wokół budynku, licząc, że może w końcu zaśnie w foteliku. Współczuję babce, mówię pani! Ale z drugiej strony sama jest sobie winna, po co się w to pchała. Kto to słyszał, żeby takiego brzdąca na pół roku samego zostawiać i ruszać w świat! Za coś takiego powinny być kary. Opieka społeczna powinna reagować i pozbawiać praw rodzicielskich za takie numery...
Wszystko pomyliła
Zakończyła relacjonować i oczekiwała mojej reakcji. Mimo to mi przez kilka chwil nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Byłam cała purpurowa ze wstydu, rozwścieczona i zdezorientowana. Kompletnie nie potrafiłam wymyślić, jak mam zareagować, co jej odpowiedzieć. Przecież tak naprawdę ta opowieść tyczyła się mojej osoby, a nie sąsiadki z innego piętra. To właśnie ja zwierzyłam się z niej Renacie jakieś trzy miesiące temu, po następnej zarwanej nocy.
Powiedziałam jej o tych sprawach w zaufaniu, pod wpływem chwili, a ona co? Rozgadała o moim kłopocie na prawo i lewo. Robiła to z taką swobodą i beztroską, że pomyliła mnie z inną kobietą z bloku. Jaką trzeba być paplą, jak bardzo nie panować nad swoim językiem, żeby poplątać główne postacie w tych swoich historiach!
– Ale tę opowieść usłyszała pani ode mnie! – wyrzuciłam z siebie po chwili, totalnie zbita z tropu.
– O czym pani mówi? – teraz ona osłupiała.
– No jak to o czym? O tym wnuczku. Przecież córka podrzuciła mi go na cały tydzień!
– Coś się pani pomyliło. Tamta pani z parteru mi o tym wspominała – na jej twarzy dostrzegłam zawahanie.
– Jak to? To my z mężem jeździliśmy z dzieckiem po nocy. Mówiłam pani o całej sytuacji tu, pod klatką, bo ledwo mogłam spojrzeć na świat, taka byłam wykończona i poddenerwowana.
– Faktycznie, pamiętam, lecz ta sąsiadka z parteru również... Lokatorka z szóstego piętra także zabrała swojego wnuczka...
Upierała się przy swojej wersji
Ależ byłam wściekła na nią.
– Niech mi pani powie, pani Reniu! Doprawdy wstyd! Jeszcze wtedy służyła mi pani radą... Twierdziła pani, że to nie ja zawiniłam, że kierowały mną dobre intencje, chęć pomocy córce. Zapewniała mnie pani, że wnukowi nic się nie stanie, a dzieci potrzebowały chwili wytchnienia.
– I tak właśnie było. Ale u pani to zupełnie inna sytuacja. Ja mówiłam o tej mieszkance z szóstego... – upierała się bez większego przekonania, obstając przy swojej interpretacji wydarzeń.
– Żegnam. Powinnam się tego po pani spodziewać. Byłam naiwna, że dałam się tak omamić.
Dopiero po czasie – przyznaję, że trochę za późno – dotarło do mnie, że padłam ofiarą jej paskudnych, plotkarskich zabaw. Byłam tak lekkomyślna, że dawałam jej posłuch i na tyle łatwowierna, że zwierzałam się jej ze swojego życia.
Ech, co ja poradzę, że tak wyszło...
Mój nastrój jeszcze bardziej się pogorszył i to nie tylko z powodu tego, że ta kobieta urządziła sobie na mój temat sesję plotkarską, oceniła i nieźle mnie wyszydziła. Dołował mnie również fakt, że niejednokrotnie robiłyśmy to samo w duecie – obgadywanie innych, wystawianie opinii i kpiny to był nasz wspólny konik...
Od tamtej pory podjęłam decyzję, że koniec z pogaduszkami z tą babą z sąsiedztwa. I słowa dotrzymuję. Owszem, jak wypada, to jej „dzień dobry" rzucę – ale nic poza tym. Zachowuję się, jakby ta kobitka w ogóle nie istniała. Zdaję sobie sprawę, że ona nadal rozpowszechnia na mój temat różne zmyślone opowiastki, plecie trzy po trzy, ale przynajmniej mam tę satysfakcję, że nie jestem w to zaangażowana. Niemniej jednak, wciąż odczuwam zażenowanie na myśl o tym, jak długo przysłuchiwałam się tym wszystkim złośliwym ploteczkom.
Irena, 60 lat