Reklama

Pamiętam, jak kiedyś naśmiewałyśmy się z Olą z naiwności żon, które jako ostatnie dowiadują się o romansie męża. Zastanawiałyśmy się, jak można ignorować znaki na niebie i Ziemi, i odwracać wzrok, kiedy wszyscy dookoła widzą, że facet zdradza. W wieku osiemnastu lat człowiek jest pewien, że on nigdy nie popełni błędów starszych pokoleń i daje sobie przyzwolenie na mówienie z butną pewnością siebie „mnie to nigdy nie spotka”. Piętnaście lat później Ola przyjechała do mnie z walizką na kółkach i rozmazanym makijażem.

Reklama

– Maciek od roku mnie zdradza – oznajmiła tonem sugerującym spożycie alkoholu. – Wszyscy wiedzieli, rozumiesz? Nawet jego ojciec! Nikt mi nic nie powiedział!

Wprowadziła się do nas na tydzień, potem wróciła do domu, wyrzuciła z niego męża i postanowiła, że nigdy więcej nie zaufa żadnemu mężczyźnie. Chociaż mieszkałyśmy daleko od siebie, nigdy nie straciłyśmy kontaktu. Ola była świadkową na moim ślubie i matką chrzestną mojej córki. Zawsze pamiętała o urodzinach moich i Kai, a raz na rok widywałyśmy się w wakacje, kiedy jeździłam do miejscowości, gdzie kiedyś mieszkałam, spotkać się z mamą i ojczymem. Zresztą, ślub z Mikołajem też brałam w wakacje i też tam. To była szybka decyzja. Byłam w ciąży, a Mikołaj właśnie dostał kontrakt na pół roku…

– Chciałem to zrobić, jak należy, a nie byle szybko i byle jak – powiedział Mikołaj po skromnej uroczystości cywilnej. – Ale najważniejsze, że jesteś szczęśliwa. Ja też jestem! – dodał szybko na widok mojej miny.

Przecież miał być za granicą, tymczasem jego telefon jest w Polsce

Myślę, że gdyby nie ciąża i moje kategoryczne postawienie sprawy, nigdy byśmy się nie pobrali. Z naszych znajomych większość to osoby formalnie stanu wolnego, które żyją w wieloletnich, bardzo udanych związkach. Dzisiaj ślub to opcja, a nie kolej rzeczy, ale i tak zawsze cieszył mnie widok złotej obrączki na palcu. To ważne, kiedy przez połowę roku jest się praktycznie słomianą wdową. Mikołaj oczywiście wracał z trasy na okresy tygodniowe albo dwutygodniowe, ale nawet wtedy wszystko robiłam ja. Obrączka pozwalała mi czuć, że mimo to mam męża, który mnie kocha i robi wszystko, żebyśmy z córką miały jak najlepsze życie.

Kiedy Kaja skończyła pięć lat, przez chwilę myślałam, że jestem w kolejnej ciąży, i ta perspektywa mnie przeraziła. Wiedziałam, że de facto zostałabym sama z dwójką dzieci, do tego nawet nie miałam pewności, czy w dniu porodu Mikołaj nie będzie na przykład we Władywostoku albo pod Barceloną. Był kierowcą międzynarodowym, płacono mu dobrze, ale ceną za to była wieczna rozłąka. Na szczęście to był fałszywy alarm. Po latach takiego życia nasza rodzina się do niego dostosowała. Dla Kai było rzeczą normalną, że taty albo nie ma zupełnie, albo jest całymi dniami, i wtedy ma dla niej czas. Robili razem prace na plastykę, chodzili na basen, jeździli na rowerach.

Kiedy Kaja miała osiem lat, zaczął jeździć cysternami dla rosyjskiej firmy. Ponieważ mieszkaliśmy niemal pod granicą z Niemcami, było jeszcze trudniej, ale nie narzekałam. Po tej sytuacji z Olą ceniłam to, że byliśmy małżeństwem z takim stażem. Jasne, widziałam nieraz, jak tak zwane koleżanki unoszą brwi, gdy dowiadywały się, że Mikołaj jeździ w trasy, i wiedziałam, co w ten niemy sposób sugerują. Oczywiście, miałam świadomość tego, że przy parkingach dla TIR-ów kręcą się prostytutki, i że pokusy czekają na mojego męża każdego dnia, który spędzał z dala od domu. Nie, nie byłam tą naiwną żoną kierowcy międzynarodowego, która stanowczo utrzymuje, że każdy inny to może i przez lata jeżdżenia skorzystał z usług seksualnych, ale mój mąż na pewno nie i rękę dam sobie za to uciąć.

Raz powiedziałam do Oli:

– Nawet jeśli, to nie zamierzam ani go o to wypytywać, ani o tym myśleć. Tak, to okropne, jeśli mnie zdradził z tirówką, ale to też nic nie znaczy.

Dobrze, że nie jesteś naiwna – pochwaliła. – Ale masz rację, on zawsze wraca do ciebie, choćby nie wiem co.

Nie byłam więc podejrzliwa. Wiedziałam, że żadna przydrożna prostytutka nie ma szans ukraść mi męża, ojca mojej córki i wieloletniego partnera. Gdybym wtedy wiedziała to, co odkryłam niedługo potem…

W dzisiejszych czasach zawsze winny jest telefon. Ktoś zauważa esemesa, wiadomość na komunikatorze, maila czy inny ślad elektroniczny, i zaczyna coś podejrzewać. Ja usłyszałam wiadomość głosową.

Zadzwoniłam do męża dwa dni przed jego powrotem z Rosji i jego telefon najwyraźniej był rozładowany albo wyłączony, bo włączył się komunikat głosowy.
Spodziewałam się, że będzie po rosyjsku, ale był po polsku. „Abonent czasowo niedostępny”. To było dziwne, bo oznaczało, że Mikołaj był w kraju. Ale przecież miał przekroczyć granicę dopiero za dwa dni. No i dlaczego wyłączył telefon? Nigdy tego nie robił.

Ten numer jest zapisany jako „Firma”

Dzwoniłam do niego jeszcze wielokrotnie, bez skutku. W końcu oddzwonił po czternastu godzinach. Tylko że to nie jego głos usłyszałam.

– Dzień dobry, dzwonię w imieniu męża. Miał zawał, jest w szpitalu, nie wiemy, kiedy wyjdzie. Nie może wziąć kursu do Petersburga siódmego grudnia – powiedziała jakaś kobieta tonem informacyjnym.

– Moment. Kim pani jest i dlaczego dzwoni pani z telefonu mojego męża?! – wpadłam jej w słowo.

– Nie, nie. To telefon mojego męża – kobieta była spokojna, jakby uznała, że coś mi się pomyliło. – W zasadzie partnera, bo nie mamy ślubu, ale mam upoważnienie do załatwiania jego spraw. Ten numer jest zapisany jako „Firma”. Mąż w tej chwili leży nieprzytomny na OIOM-ie, więc ja zgłaszam jego nieobecność. Dobrze się dodzwoniłam? Wiele razy odbierał połączenia z tego numeru, więc sądziłam, że…

– „Firma”? Tak ma zapisany ten kontakt…? – aż tchu mi zabrakło; poczułam się jak po jakichś twardych narkotykach.

Kobieta potwierdziła i zaczęło do mnie docierać. Zapytałam, od kiedy Mikołaj jest w Polsce, i bez oporów przyznała, że od pięciu dni. Wtedy wrócił z Rosji.

– Wrócił z Rosji pięć dni temu i miał wyjechać ponownie za dwa dni, tak? – upewniłam się, próbując nie zemdleć.

I tak dowiedziałam się, że mój mąż miał drugą rodzinę na wschodzie Polski. Nie miał żony, tylko partnerkę. Wychowywali razem dwoje dzieci. Starszych od Kai…

Nie mam pojęcia, jak się zachowam, gdy mój mąż obudzi się ze śpiączki

Kobieta mojego męża miała na imię Lidia i była z nim w związku od piętnastu lat. Ja poznałam go dziesięć lat temu, a wyszłam za niego, czy raczej zmusiłam go do ślubu, rok później. Kiedy już to uzgodniłyśmy, ona była chyba bardziej zszokowana niż ja. Nie mogła uwierzyć, że w czasie trwania ich związku Mikołaj ożenił się z inną kobietą. To nie mieściło jej się w głowie. A mnie, z kolei, to, że wszedł w relację ze mną, mając po drugiej stronie kraju dziewczynę i dwójkę małych dzieci.

Kiedy już dotarło do nas obu, że to się dzieje naprawdę, porównałyśmy daty wyjazdów Mikołaja. I wyszło nam, że doszedł do maestrii w dzieleniu czasu pomiędzy pracę i dwie swoje rodziny. Żonglował kontraktami, żeby zamydlić oczy raz mnie, raz jej, zmieniał liczbę dni wyjazdowych i wracał wcześniej albo do mnie, albo do niej.

– Boże, jaka ja byłam naiwna… – westchnęłam, czując się upokorzona i zdruzgotana. – Jak to możliwe, że niczego nie zauważyłam…? Cały czas mnie oszukiwał!

Ona czuła to samo. Trudno stwierdzić, która z nas była „tą pierwszą”, a która „tą drugą”. Z nią był wcześniej, i to ją zdradzał ze mną, ale z kolei ze mną się ożenił. To jest tak skomplikowane, że nie mogę tego objąć wyobraźnią. Lidia była wstrząśnięta, że – zgodnie z prawem – to ja mam jako jedyna prawo decydować o procedurach medycznych. Jej upoważnienia i zgody były warte mniej niż papier, na którym je wydrukowano. Musiała ustąpić mi miejsca przy łóżku mojego męża.

Reklama

Jednak kiedy przy nim siedzę i czekam, co powiedzą lekarze, nie czuję, że on jest mój. To partner kobiety, która spędziła z nim więcej lat niż ja, ojciec jej dzieci. Uświadomiłam sobie, że w ogóle go nie znam. Nie wiem, jaki jest w pracy ani w drugim domu. Nic o nim nie wiem. I nie wiem nawet, co zrobię, kiedy się obudzi…

Reklama
Reklama
Reklama