„Choć wyglądał jak Apollo i Romeo w jednym, okazał się moim błędem. Nie będę jego Julią, choćby mnie błagał na kolanach”
„– Cześć, Oliwia, prawda? Maks. Przede mną stał facet jak z reklamy perfum. Przystojny, nonszalancki, z tym ironicznym błyskiem w oku. Problem w tym, że ja nie miałam na imię Oliwia. Nie wiedział jeszcze, że przez pomyłkę właśnie wpakował się w historię, z której nie da się tak łatwo wypisać”.

- Redakcja
Nigdy nie zapomnę tego dnia. Nie dlatego, że wydarzyło się coś spektakularnego. Właściwie przeciwnie – był to jeden z tych szarych, nijakich wtorków, kiedy człowiek po prostu żyje, ale bez większego sensu. Miałam spotkać się z Natalią na kawie w mojej ulubionej miejscówce na Żoliborzu. Żadnych randek, żadnych oczekiwań, po prostu rozmowa z kimś, kto jeszcze nie ma mnie dość.
Po Bartku mam alergię na facetów. On mnie nauczył, że zakochanie się to najlepszy sposób na stracenie godności. Po nim zostało mi tylko skrzynkowe wino, cynizm i apka randkowa, którą zainstalowałam tylko po to, by mieć o czym żartować z Natalią. W kawiarni czekałam już dobre piętnaście minut, gdy usłyszałam:
– Cześć, Oliwia, prawda? Jestem Maks.
Podniosłam wzrok. Przede mną stał facet jak z reklamy perfum – nonszalancki, przystojny, z tym ironicznym błyskiem w oku. Problem w tym, że ja nie miałam na imię Oliwia.
– Nie, ale usiądź, to może ci to jakoś wybaczę – powiedziałam z uniesioną brwią.
Nie wiedział jeszcze, że przez pomyłkę właśnie wpakował się w historię, z której nie da się tak łatwo wypisać.
Nie byłam Oliwią
– Nie jesteś Oliwią, ale serio – cieszę się, że się pomyliłem – powiedział Maks, siadając przede mną z uśmiechem tak pewnym siebie, że miałam ochotę chlusnąć mu kawą w twarz. Albo z nim od razu zatańczyć. Sama już nie wiedziałam, co wolę pierwsze.
– To najbardziej pokręcony tekst na podryw, jaki słyszałam – odparłam, opierając się na łokciu. – I najbardziej skuteczny, bo jak widać, dalej siedzisz.
Maks roześmiał się. Złożył ręce jak do modlitwy.
– Daj mi, chociaż pięć minut, zanim uznasz, że jestem totalnym idiotą.
Spojrzałam na telefon. Natalia napisała, że się spóźni. Potem, że utknęła w pracy. A potem już nic. Pięć minut z nieznajomym wydawało się całkiem rozsądną alternatywą. Zamówiliśmy dwie kawy. Ja – czarną, jak oczywiście moja dusza. On – latte, co od razu skomentowałam:
– Latte? Serio? Nie za słodko jak na twardziela?
– Tylko wyglądam jak macho. W środku jestem miękki jak pianka do cappuccino – odpowiedział, mrugając.
Rozmowa potoczyła się sama. Mówiłam o pracy copywriterki, o idiotycznych briefach od klientów i o tym, jak pisałam tekst o szczoteczce do zębów, używając słowa „emocje”. On się śmiał, kiwał głową, ale unikał szczegółów o sobie. Wspomniał, że „robi coś kreatywnego”, ale nie chciał mówić więcej. Zaintrygował mnie. Ale ja nie lubię, gdy ktoś zostaje w cieniu. Natalia już się nie pojawiła. A ja, ku własnemu zaskoczeniu, zostałam. Z Maksem. Z jego milczeniem, uśmiechem i tym czymś, co nie dawało mi spokoju.
Nie mówił nic o sobie
Drugie spotkanie odbyło się zupełnie świadomie. Nie było żadnej pomyłki, żadnej „Oliwii”, tylko ja i on. Umówiliśmy się w tej samej kawiarni, jakbyśmy oboje bali się, że zmiana miejsca mogłaby zniszczyć to coś, co niepostrzeżenie zaczęło się między nami tlić. Byłam podekscytowana i... wkurzona na siebie. Przecież miałam nie wpuszczać do swojego życia żadnych Maksów, Tomków ani innych mężczyzn z ironicznym spojrzeniem i niewyjaśnioną przeszłością. A on nadal był tajemnicą. Gdy zapytałam go o pracę, powiedział tylko:
– Trochę piszę, trochę projektuję, czasem doradzam.
– Czyli nie masz stałej pracy – podsumowałam z uśmiechem.
– Mam. Po prostu nie potrzebuję biurka, żeby ją wykonywać.
Zacisnęłam dłonie na kubku z kawą.
– Masz jakieś sekrety, czy po prostu nie umiesz mówić o sobie?
Spojrzał na mnie poważnie.
– Może nie wszystko jest do mówienia od razu.
Zamknęłam się. Znałam ten ton. Tak samo mówił Bartek. Zaczynało się od „nie wszystko teraz”, a kończyło na „to nie twoja sprawa”. Wróciłam do domu z głową pełną jego półsłówek. Leżałam na łóżku i gapiłam się w sufit.
– Znowu ktoś, kto milczy. Znowu ja, która w to brnie – powiedziałam sama do siebie, czując w gardle znajome ukłucie.
Ale było już za późno. Za bardzo chciałam wiedzieć, co się kryje za tym jego uśmiechem i opanowaniem.
Zobaczyłam go z inną
To był przypadek. Serio. Nie śledziłam go, nie sprawdzałam jego sociali. Po prostu wpadłam do tamtej kawiarni, bo miałam czas do spotkania z klientem. I wtedy go zobaczyłam. Siedział przy tym samym stoliku, z którego mnie kiedyś błędnie wziął za swoją randkę. Ale tym razem to była ona. Prawdziwa. Oliwia. Domyśliłam się. Wysoka, długie rude włosy, uśmiech z tych, co mówią „jestem pewna siebie i wiem, że ci się podobam”. Ubrana w coś, co wyglądało jak nonszalancka elegancja za trzy moje pensje. I Maks – pochylony, uważny, z tym samym uśmiechem, który miał dla mnie. Stanęłam z boku, ukryta za filarem. Słyszałam ich fragmenty rozmowy.
– Więc spotkałeś się z kimś innym, bo mnie pomyliłeś? – jej głos był chłodny, kontrolowany.
– Nie planowałem tego. Ale to skomplikowane – odpowiedział Maks, głosem, którego już nie rozpoznawałam.
I wtedy to usłyszałam.
– Poznanie tamtej dziewczyny... to był przypadek, który nie powinien się zdarzyć – dodał cicho.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Nie złość. Nie zazdrość. Tylko to bolesne ukłucie, że znowu dałam się nabrać. Byłam pomyłką. Dosłownie. Nie podeszłam do nich. Wyszłam. Bez słowa. Bo co miałabym powiedzieć? „Cześć, to ja – błąd w systemie”?
Nie będę z kimś takim
Czekałam, aż się odezwie. Miał dwa dni. Nie napisał. Nie zadzwonił. Jakby tamto nasze „coś” było tylko chwilową aberracją. Przypadkiem, który nie powinien się zdarzyć. Jego słowa wciąż dźwięczały mi w uszach. W końcu to ja napisałam, że musimy pogadać. Odpisał niemal od razu. Umówiliśmy się. Spotkaliśmy się znowu – w tej samej kawiarni. Bo gdzie indziej można kończyć pomyłki?
– Julia... – zaczął, ale mu przerwałam.
– Nie jestem pomyłką, Maks. Ale ty jesteś moją.
Zamarł. Nie próbował nawet się uśmiechać. Może i dobrze.
– To nie tak miało być – powiedział cicho. – Nie planowałem tego, co się stało. Naprawdę nie.
– Wiem. Bo wszystko, co ważne, facetom zawsze się „nie planuje”. Zawsze przypadek, zaskoczenie, chaos. A potem dziewczyny mają to posprzątać.
Wzruszył ramionami. Nie miał siły się bronić. Albo nie chciał.
– Może się pomyliłem na początku, ale nie później – powiedział.
– Za późno. Ja już się nie uczę na błędach. Ja je kasuję.
Wstałam. W jego oczach zobaczyłam cień czegoś – może żalu, może rezygnacji. Ale nie miłość. I nie decyzję. Bo Maks nie wybierał. A ja nie chciałam być opcją do rozważenia. Wyszłam. Nie obejrzałam się. Może liczył, że wrócę. Ale to już nie była moja historia.
Uczymy się kochać na błędach
Siedziałam u Natalii na kanapie z kubkiem herbaty, która dawno wystygła. Gapiłam się w przestrzeń, a ona krążyła wokół mnie z jakąś sałatką, chipsami, winem. Chciała mnie pocieszyć. Doceniałam to. Ale nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Jak ubrać w słowa tę mieszaninę wstydu, złości i... zawodu samą sobą.
– Może nie był zły. Może po prostu nie był gotowy – powiedziała cicho.
– A ja nie jestem terapią. Nie leczę mężczyzn z ich chaosu.
Spojrzała na mnie uważnie.
– Chyba sama nie wiesz, czy mówisz o Maksie... czy o Bartku.
Zamilkłam. Trafiła. To nie Maks złamał mi serce. On tylko zdjął z niego plaster, który przykleiłam zbyt szybko po tamtym pierwszym złamaniu. Maks był odbiciem. Lustrem. Pokazał mi, ile jeszcze zostało do przepracowania.
– Wiesz, co mnie wkurza najbardziej? Że nie potrafię się już zakochać bez obaw. Bez tej wiecznej analizy. Bez wewnętrznego komentatora, który mówi „spokojnie, to i tak się schrzani”.
– Ale może to nie komentator. Może to intuicja.
– Albo trauma.
Natalia podała mi wino.
– To nie trauma. To po prostu życie. Nikt nie uczy nas kochać mądrze. Uczymy się na błędach.
Julia, 33 lata
Czytaj także:
- „Pojechałam na borówki na Mazury i straciłam głowę. Ale macho z plantacji nie tylko mój koszyczek zapełniał owocami”
- „Zapisałem się do kółka różańcowego, by zagłuszyć samotność. Na stare lata wymodliłem sobie jeszcze gorące uczucie”
- „Mój brat sprzedał w tajemnicy działkę, którą dostaliśmy w spadku po dziadku. I teraz nie mam już ani ziemi, ani brata”