Reklama

Działkę pod lasem mamy „od zawsze”. Byłam małą dziewczynką, kiedy już jeździliśmy tam na wakacje i dłuższe weekendy. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego, do kogo należy ziemia i drewniany domek. Nic mnie to zresztą nie obchodziło. Małego człowieka interesował jedynie fakt, że w długie i ciepłe letnie dni było tam bardzo fajnie. Bawiłam się z rodzeństwem i kuzynami, a im więcej nas zjechało, tym lepiej, bo mogliśmy wtedy dzielić się na drużyny, urządzać bitwy i podchody. Skakać do jeziora z pomostu i robić sobie „tajną bazę” w gęstych krzakach.

Reklama

Wtedy żyliśmy w zgodzie, ale przecież nic nie może trwać wiecznie, kiedy w grę zaczynają wchodzić pieniądze. A ludzie często uważają, że coś im się należy tylko dlatego, że dotąd zawsze tego używali...

Uratowałam tę ziemię przed sprzedażą obcym

Dwadzieścia pięć lat temu wyszłam za mąż za dobrze sytuowanego faceta. Jacek miał swoją firmę przeprowadzkową, którą prowadził wcześniej jego ojciec. Była więc znana w mieście i ludzie chętnie korzystali z jej usług. Ba, znaleźli się nawet tacy, co to chwalili się, że z naszą pomocą przeprowadzają się już kolejny raz!

Na fali powodzenia podjęliśmy z mężem decyzję, aby firmę powiększyć o filie w innych miastach. Wtedy wydawało się to wprost doskonałym pomysłem. Sama Jacka do tego namówiłam, argumentując, że jako księgowa mogę mu pomóc to wszystko prowadzić. Nasze dzieci chodziły już wtedy do podstawówki, nie było więc potrzeby, abym przez cały czas siedziała z nimi w domu. Rozpierała mnie energia, chciałam dokonać czegoś zawodowo i rozwój rodzinnego biznesu wydawał się świetnym przedsięwzięciem.

Moja decyzja okazała się słuszna i przez pierwsze lata wszystko szło nam jak z płatka. Filie działały wspaniale,
a my zarabialiśmy naprawdę godziwie. Nigdy nie musiałam martwić się o pieniądze, ale wtedy, w najlepszych czasach, mieliśmy wyjątkowo duże „nadwyżki”, które warto było w coś zainwestować.

Zobacz także

Traf chciał, że na rodzinną „wokandę” wpłynęła akurat sprawa działki pod lasem. Moi rodzice, starsi już wówczas ludzie, powiedzieli mi, że najprawdopodobniej będzie trzeba z niej zrezygnować. Tłumaczyli, że prawny właściciel (o którym dotąd nigdy nie wspominali), ma wobec niej pewne plany…

Ziemia nigdy nie była nasza, kochanie – tłumaczyli rodzice. – Pamiętasz chyba, że należy do dalekiego kuzyna, tego co ma to nieduże gospodarstwo na końcu wsi, w którym kupujemy zawsze mleko. Żeni teraz wnuka i twierdzi, że nie ma pieniędzy na weselisko i dom dla młodych, który by chciał im postawić. Dlatego chce sprzedać tę ziemię…

Podjęłam spontaniczną decyzję

Zaraz zaraz... Nie bardzo zrozumiałam. To znaczy, że ziemia jest jego... A domek? Wydawało mi się, że chyba był wspólny. A może coś mi się pokręciło. Spytałam więc o to rodziców.

– Domek stawialiśmy wszyscy, rodzinnie – odparła mama. – Ty pewnie tego nie pamiętasz, bo byłaś jeszcze za mała, ale na budowie pracował i tata, i wujek Wiesiek, a także wujek Romek... Każdy się jakoś przyłożył do powstania tego letniska.

– No, to skoro wszystko zostało stworzone kolektywnie, to może teraz każdy się złoży na działkę i razem ją wykupimy? – zaproponowałam rozsądne wyjście.

Gdyby to było takie proste... – rodzice pokręcili głowami. – Ale wiesz, jak to jest... Każdy twierdzi, że nie ma teraz pieniędzy i woli zrezygnować z domku, niż się dokładać do wspólnej inwestycji.

Widziałam żal w oczach rodziców, bo przecież oni kochali to miejsce i chyba jeździli tam najczęściej z całej rodziny. Tata zawsze bardzo dbał o mały drewniany domek, konserwował go, spędzając podczas wakacji więcej czasu z piłą i pędzlem do malowania, niż z wędką. Dlatego podjęłam spontaniczną decyzję.

– W takim razie my z Jackiem kupimy tę działkę! – zaproponowałam.

– Naprawdę, moglibyście to zrobić? – rodzice byli wniebowzięci.

Owszem, wtedy nie był to dla nas jakiś oszałamiający wydatek. Nawet po tym jak kuzyn, widząc, że bardzo nam zależy na kupnie, podniósł nieco cenę za ziemię. W końcu zaprosił mnie potem z całą rodziną na wesele tego swojego wnuka i wybawiliśmy się na nim za wszystkie czasy.

Do remontu trzeba było zatrudnić specjalistów

Po kupieniu przeze mnie ziemi na działce pod lasem nic się nie zmieniło. Mimo że w notarialnym akcie własności widniało moje nazwisko, nadal przyjeżdżał tam kto chciał i kiedy chciał. Wszyscy krewni mieli własne klucze i nawet jeśli czasami wpadali na siebie i w domku robiło się ciasno, to zawsze jakoś potrafiliśmy rozwiązać ten problem, jak za dawnych dobrych czasów. Dmuchane materace i dzieciaki śpiące pokotem na podłodze to był standard.

Oczywiście, rodzina powiększyła się o kolejne pokolenie i chętnych do wypoczynku na łonie natury było coraz więcej. Chociaż bynajmniej nie do tego, aby coś remontować. Ale dopóki mój tata biegał z młotkiem, wszystko było w porządku i domek wyglądał w miarę solidnie.

Niestety, mój ojciec nie stawał się coraz młodszy i powoli opuszczały go siły. Teraz coraz chętniej siedział z wędką nad jeziorem, niż wchodził na drabinę, aby naprawiać przeciekający dach, czy inną usterkę. Zresztą ani ja, ani mama nigdy byśmy mu na to nie pozwoliły. Szczególnie, że ostatnio miewał kłopoty z błędnikiem.

Konserwacja domku zaczęła więc wymagać wynajmowania fachowców, których ktoś musiał opłacać i wiecznie pilnować. Krewni się do tego nie kwapili. Wręcz przeciwnie, słyszałam głosy, że te naprawy to tylko hałas i obcy ludzie na działce. Raz zasugerowano nawet rodzicom, że przecież mogę robić naprawy poza sezonem, a nie w środku lata.

– I jak miałabym wtedy pilnować robotników? Siedzieć zimą w nieogrzewanym domku? – wkurzałam się.

Ale tak naprawdę nie to spowodowało moją decyzję o sprzedaży działki, tylko kłopoty finansowe i fakt, że akurat moja rodzina zaczęła z niej najmniej korzystać, chociaż ponosiła wszelkie koszta.

Sytuacja zmieniła się diametralnie

Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami i w naszym wypadku tak się dokładnie stało. Rodzinna firma przeprowadzkowa już od jakiegoś czasu kulała. Niestety, gigant jakim się stała, był trudny do opanowania. W innych miastach wygryźli nas coraz silniejsi lokalni przedsiębiorcy, a i w naszym wyrosła nam pod bokiem potężna konkurencja.

Kiedy doszło do wymiany starego taboru, po raz pierwszy musieliśmy wziąć z mężem kredyt na nowe samochody. Jego spłacanie nie było wcale łatwe i często spędzało nam sen z powiek.

W dodatku tata zaniemógł na serce, przeszedł zawał. Na szczęście, niezbyt rozległy, ale lekarz kazał mu się oszczędzać, zapisując mu rozmaite drogie leki. Mama z kolei miała kłopoty z żołądkiem i swoje lekarstwa oraz specjalną dietę. Starałam się pomagać im finansowo, jak tylko mogłam.

Już w ubiegłe lato doszliśmy z Jackiem do wniosku, że właściwie działka pod lasem nie jest już nam potrzebna. Rodzice tam nie jeżdżą, bo w ich wieku to za duży kłopot i zbyt spartańskie warunki. My nie znajdujemy na takie wakacje czasu, natomiast nasze dorosłe już dziewczynki mają swoje sprawy, swoich przyjaciół i też za działką nie przepadają.

– Może i pojechałybyśmy tam, urządziły jakąś imprezę dla znajomych, albo coś... – westchnęła młodsza córka. – Problem w tym, że tam wiecznie jest mnóstwo ludzi. Z nikim nie można się dogadać, żeby akurat nie przyjeżdżał, kiedy my tam będziemy. A pijany kuzyn Tomek to masakra! No i on pierwszy przyleci, kiedy tylko usłyszy słowo: balanga i alkohol!

– Przecież nie pozmieniam nagle zamków w domku, żeby nikt nie miał do niego klucza – próbowałam jakoś tłumaczyć tę niekomfortową sytuację. – Zresztą, jak znam rodzinkę, to nowy zamek wyłamią…

Jednak prawdziwym gwoździem do trumny okazała się kolejna zepsuta ciężarówka do przeprowadzek, na którą naprawdę ledwie wysupłaliśmy pieniądze.

– Sprzedajemy! – podjęłam decyzję.

Nie zapłacimy ci ani grosza

W tym samym tygodniu daliśmy ogłoszenie w lokalnych gazetach. Wieść o tym natychmiast rozeszła się pocztą pantoflową i w rodzinie rozpętało się piekło! Moja komórka wprost urywała się od telefonów od oburzonych krewnych, że wyprzedaję „rodzinny majątek” i oni mi na to nie pozwolą. Przypominanie, że jestem jedyną właścicielką działki, na której stoi domek, na co mam dowód w postaci aktu notarialnego, nic nie dało.

– Ale domek jest wspólny! – zakrzyczano mnie. – Nie możesz go nam zabrać!

– To sobie go weźcie i zabierzcie z mojej ziemi! – odparowałam wściekła.

Akurat na tej marnej drewnianej chałupie ani trochę mi nie zależało. W ogłoszeniu napisałam „działka” i miałam zamiar sprzedać działkę, a nie siedlisko. Słuchając utyskiwań, że jestem potworem, który nie szanuje własnej rodziny i odbiera jej możliwość wypoczynku, zaproponowałam nawet, żeby w takim razie wszyscy, jak jeden mąż, złożyli się na tę działkę i wtedy wpiszemy do aktu notarialnego wszystkich krewnych. I co usłyszałam? Zgadnijcie!

– Nie zapłacimy ci ani grosza! – darli się jeden przez drugiego. – Mamy prawo tam przyjeżdżać, bo zawsze to robiliśmy! A ty jeszcze wtedy z pieluchą biegałaś!

„Ale już nie biegam” – pomyślałam wściekła. Dosłownie szlag mnie trafiał, kiedy słyszałam takie teksty. Żeby chociaż jeszcze któryś dorzucił się na remonty…
W jednej chwili postanowiłam, że za nic w świecie się nie poddam! Nie pozwolę z siebie robić sponsora.

– Działkę sprzedamy pierwszemu lepszemu, a jak chcą, to niech idą się ze mną sądzić! – powiedziałam mężowi.

Dowiedziałam się u prawnika, że domek należy do właściciela gruntu, czyli do mnie, więc mam prawo sprzedać działkę razem z nim. A jak krewni chcą za niego pieniądze, to muszą udowodnić, że wzbogaciłam się na sprzedaży tego domku nieprawnie, bo należy on do nich.

Procesy z najbliższymi? Skoro nie ma wyjścia...

– Niech spróbują coś takiego udowodnić – wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się złośliwie. – Jeśli jakimś cudem im się uda, możemy ich spłacić.

Staram się w tym wszystkim zachować zimną krew, ale wierzcie mi – nie jest łatwo. Nigdy nie lubiłam kłótni, a moja rodzina nie potrafi rozmawiać spokojnie i nie słucha moich argumentów.

– Oni chcą siłą wymusić na nas, żeby było tak jak dotychczas! Chcą sobie za darmo korzystać z działki i domku, nie martwiąc się o nic, a my mamy ponosić wszelkie koszta! – żaliłam się Jackowi.

– Kochanie, postępujemy słusznie – starał się mnie uspokoić. – Wcześniej czy później musiało dojść do tego, że ustalimy swoje reguły. Rodzina się rozrasta, „właścicieli” coraz więcej, rachunki rosną, bo to i energia, i woda, i wywóz szamba, a płacić nie ma komu. Kiedyś trzeba było powiedzieć: stop!

– No tak… – westchnęłam ciężko.

– W sumie mogliśmy się domyślić, że to się nie spodoba rodzinie. Ale co zrobić?

Niestety. Być może czekają mnie procesy z tymi, z którymi dotychczas piłam kawę, a wcześniej łaziłam po drzewach. Ale to nie moja wina! Nie mogę przecież wiecznie dawać się wykorzystywać. Mam już kupca na moją działkę i sprzedam ją w tym miesiącu! Począwszy od wiosny rodzina będzie sobie musiała spędzać wolny czas gdzie indziej.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama