„Wakacje w Chorwacja na Dzień Matki miały ucieszyć moją mamę, a sprawiły jej ból. Mogłem kupić kubek i czekoladki”
„Mama zawsze była taka dobra, ale ostatnio jakby zgasła. Próbowałem ją namówić na wyjazd. Gdziekolwiek. Do sanatorium, do ciotki, nad morze. Ale tylko kiwała głową i mówiła „może kiedyś”. Wtedy przypomniałem sobie o Chorwacji. Kupiłem bilet. Samolot, hotel, wszystko”.

- Redakcja
Zanim tata zmarł, mama codziennie parzyła mu herbatę o siedemnastej. Z miodem. Siadali wtedy razem w fotelach – on czytał gazetę, ona szydełkowała, albo tylko tak siedzieli, nie mówiąc nic. I wystarczało.
Od jego śmierci minął już ponad rok. A herbata wciąż jest o tej samej porze. Tyle że teraz mama stawia drugą filiżankę na stole. I nikt jej nie wypija. Tak samo, jak nikt nie otwiera już gazet ani nie poprawia koca na kolanach.
– Mateusz, jedz, bo wystygnie – mówi, jak co wieczór, a ja próbuję nie patrzeć na to puste miejsce po tacie.
Zawsze była taka dobra. Kiedy byłem dzieciakiem i miałem gorączkę, przykładała mi chłodny ręcznik do czoła, nucąc cicho coś, czego dziś już nawet nie pamiętam. Ale od czasu, kiedy tata odszedł – jakby zgasła. Zrobiła się cicha, przeźroczysta. Nie mówi już o sobie „Ania”, tylko „wdowa po Marku”.
Próbowałem ją namówić na wyjazd. Gdziekolwiek. Do sanatorium, do ciotki, nad morze. Ale tylko kiwała głową i mówiła „może kiedyś”.
Wtedy przypomniałem sobie o Chorwacji. O tym, jak opowiadała mi kiedyś o zapachu lawendy, o tym, jak chciałaby tam usiąść pod drzewem oliwnym i nic nie robić. Tylko patrzeć na morze.
Kupiłem bilet. Samolot, hotel, wszystko. To nie miała być ucieczka. Chciałem dać jej nadzieję.
– Serio jej to kupiłeś? – zapytała mnie Marta, koleżanka z pracy, kiedy opowiadałem jej o swoim planie. – Sama tam poleci?
– Musi. Nie może tak tkwić w tej żałobie do końca życia. Może jak zobaczy, że świat dalej istnieje, to coś się w niej obudzi.
Ale w duchu sam miałem wątpliwości. Bo co, jeśli ona nie chce już nic więcej zobaczyć?
Nie na to liczyłem
– Wszystkiego najlepszego, mamo – powiedziałem i wręczyłem jej kopertę owiniętą w cienką, fioletową wstążkę.
– Mateusz, nie trzeba było – uśmiechnęła się słabo. Ale coś w jej oczach się ożywiło. Jakby przez chwilę znowu była tą samą kobietą, która kiedyś cieszyła się z ręcznie robionej laurki.
Rozwiązała wstążkę. Rozchyliła kopertę. Wyjęła bilet, rezerwację hotelu, zdjęcie pokoju z widokiem na Adriatyk. Zamarła.
– Co to jest?
– Twój prezent na Dzień Matki. Chorwacja. Split. Zarezerwowałem ci tydzień nad morzem. Pamiętasz, jak o tym marzyłaś?
– Sama? – wyszeptała. – Mateusz, przecież…
– Chciałem, żebyś poczuła, że życie jeszcze trwa. Lawenda, oliwki, śpiew cykad. Wszystko to, o czym marzyłaś. Kiedyś.
– Ale to było… z tatą – szepnęła, głaszcząc zdjęcie pokoju. – On obiecywał, że tam mnie zabierze…
– On nie może. Ale ty możesz tam pojechać. Dla siebie.
Wstała. Powoli, jakby nie wiedziała, co robi. Stała plecami do mnie, długo. Gdy się odwróciła, jej twarz była blada, a oczy suche.
– To nie dla mnie. Nie pojadę.
– Nie chcesz, czy nie potrafisz?
– Po prostu nie mogę. Bez niego… to nie ma sensu.
– Więc nawet nie spróbujesz? Po co ja się starałem?
– Żeby ulżyć sobie, Mateusz. A ja… ja już nie potrafię udawać, że wszystko wróci.
Zamilkła. I wyszła. A ja zostałem z biletem w dłoni i roztrzaskanym sercem.
Mama była nieszczęśliwa
Minęły trzy dni od tamtej rozmowy. Mama unikała mnie wzrokiem. Bilet leżał nietknięty na komodzie, jakby sam jego widok przyprawiał ją o ból.
Wieczorem zrobiłem herbatę i usiadłem naprzeciw niej przy kuchennym stole. Miała przed sobą książkę, ale jej nie czytała. Przekładała strony jakby z przyzwyczajenia.
– Mamo, wszystko w porządku? – zapytałem cicho.
Spojrzała na mnie niechętnie. Skinęła głową.
– Wiem, że nie chodzi tylko o wyjazd. Co cię tak naprawdę powstrzymuje?
Westchnęła ciężko.
– Mateusz… ja się boję.
– Czego?
– Samotności – odpowiedziała bez wahania. – Tam, w nowym miejscu… Nikogo nie znam. Bez niego wszystko wydaje się obce. A poza tym... – zamilkła.
– Tak?
– Jak mam tam być szczęśliwa? Przecież to miał być nasz wspólny plan. Marek mówił: „Jeszcze trochę i lecimy”. Mieliśmy siedzieć razem w cieniu oliwek. A teraz miałabym jechać sama? Jakby to wszystko nie miało znaczenia?
– Miało. I ma. Ale jego już nie ma. A ty jesteś. I zasługujesz na to, żeby zobaczyć coś więcej niż tylko te cztery ściany.
– Ja nie potrafię być szczęśliwa bez niego – wyszeptała.
Zamilkłem. Nie miałem odpowiedzi. Tylko ten głęboki smutek, który czułem też w sobie. Może nie taki sam – ale równie ciężki.
– Może kiedyś, Mateusz. Ale jeszcze nie teraz – powiedziała po dłuższej chwili, jakby to zamykało rozmowę.
I znów zapadła cisza. A herbata, jak zwykle, ostygła.
Byłem na nią wściekły
Kiedy wróciłem z pracy, od razu coś mnie tknęło. Pod drzwiami stała walizka. Niewielka, bordowa, taka, jaką kiedyś miała Grażyna, nasza sąsiadka. Drzwi do mieszkania były uchylone. Wszedłem cicho.
Z kuchni dobiegał śmiech. Rzadki, niemal zapomniany dźwięk – śmiech mojej mamy.
– O, Mateusz! – zawołała Grażyna, z kubkiem kawy w ręku. – Wpadłam tylko na chwilę, wiesz, pogadać o tym wyjeździe.
– Jakim wyjeździe? – zapytałem, czując, że coś we mnie zamarza.
– Do Chorwacji – powiedziała mama, patrząc na mnie, jakby to było zupełnie normalne. – Oddałam jej bilet. Skoro ja nie mogę, to niech ona chociaż zobaczy to wszystko…
– Co?! – nie wytrzymałem. – To miał być Twój wyjazd! Twój prezent!
– Mateusz, proszę… – zaczęła, ale ja już czułem, jak rośnie we mnie złość.
– Czy ty w ogóle wiesz, jak to wygląda?! Jakbyś nic nie rozumiała! Jakbyś… jakbyś mnie zlekceważyła.
– Nie o to chodzi – powiedziała cicho. – Ja po prostu… nie dam rady. A Grażyna zawsze chciała… pomyślałam, że jej się przyda.
Spojrzałem na Grażynę, która nagle spoważniała.
– Ja nie wiedziałam, że to miał być prezent od ciebie, Mateusz…
Nie odpowiedziałem. Poszedłem do swojego pokoju, zostawiając je z niedopitą kawą. Bilet do Chorwacji – mój gest – został oddany jak zbędny prezent.
Próbowałem ją zrozumieć
Nie rozmawialiśmy ze sobą od tamtego popołudnia. Ja chodziłem po domu jak duch, ona – jak cień. Aż któregoś wieczoru zapukała do mojego pokoju. Cicho, niepewnie. Jak wtedy, gdy miałem dziesięć lat i schowałem się pod łóżko po pierwszej poważnej kłótni z tatą.
– Mogę? – zapytała.
Skinąłem głową. Usiadła na krześle. Długo milczała, aż w końcu powiedziała:
– Wiem, że cię zawiodłam.
– Nie o to chodzi, mamo – westchnąłem. – Po prostu… ja naprawdę chciałem ci coś dać. Coś więcej niż kwiaty na Dzień Matki.
– Wiem – szepnęła. – I właśnie dlatego tak boli. Bo to było ważne. A ja to odrzuciłam.
– Bo nie chcesz wyjechać?
– Nie, Mateusz. Bo nie wiem, jak to będzie dalej. Życie z twoim tatą było całym moim światem. Kiedy go zabrakło… – zawahała się – to tak, jakby zabrakło gruntu pod nogami. Jakby wszystko, co planowaliśmy, stało się już tylko wspomnieniem.
– A ja? Ja nie jestem częścią twojego świata?
Spojrzała na mnie z bólem.
– Jesteś. I dlatego chciałam być wobec ciebie szczera. Bałam się, że jak tam polecę, to coś się we mnie rozpadnie. Że nie udźwignę tych wspomnień, tej samotności. Ale może… może właśnie to powinnam zrobić. Może powinnam pojechać. Nie wiem.
– Cokolwiek zdecydujesz – powiedziałem cicho – ja cię nie zostawię.
Wtedy się rozpłakała. Po raz pierwszy od roku. I pierwszy raz od dawna – przytuliła mnie mocno.
W końcu to do mnie dotarło
Zobaczyłem ją na klatce schodowej. Grażyna taszczyła walizkę i wyglądała na wyraźnie skrępowaną, jakby sama nie wierzyła w to, co się właśnie dzieje.
– Hej – rzuciłem chłodno, choć starałem się, by nie brzmiało to jak oskarżenie.
– Mateusz… – zaczęła. – Posłuchaj, ja nie chcę między wami mieszać. Twoja mama tylko zaproponowała, ja się zgodziłam. Ale teraz już nie jestem pewna, czy powinnam…
– To nie o ciebie chodzi – przerwałem. – Tylko o to, ile mnie to wszystko kosztowało.
– Wiem. Ale ona naprawdę wciąż bardzo cierpi. To nie, że tak po prostu… zrezygnowała.
Spojrzałem w bok. Miałem ochotę powiedzieć coś gorzkiego, coś, co odcięłoby temat. Ale zamiast tego zapytałem:
– Powiedziała ci dlaczego?
– Powiedziała, że boi się tam jechać. Że to miało być ich wspólne marzenie. I że teraz… bez niego nie da rady.
Zamilkliśmy. Stała z ręką na walizce, jakby nie wiedziała, czy iść, czy wrócić.
– Ona nie odrzuciła ciebie ani twojego prezentu – powiedziała po chwili cicho. – Ona po prostu jeszcze nie pożegnała Marka.
Poczułem, jakby ktoś rozjaśnił mój umysł. Może pierwszy raz od śmierci taty naprawdę to zrozumiałem.
– Dziękuję, Grażyna. Za szczerość.
Skinęła głową i ruszyła w dół schodów. A ja zostałem z myślą, że żałoba nie ma harmonogramu. I że czasem miłość objawia się w tym, że dajemy komuś czas.
To było najważniejsze
Następnego dnia po pracy przyniosłem jej doniczkę z lawendą. Maleńką, pachnącą, jeszcze nie całkiem rozwiniętą. Postawiłem ją cicho na kuchennym stole i usiadłem naprzeciw.
Mama spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
– To…?
– Chorwacja w wersji mini – uśmiechnąłem się lekko. – Pomyślałem, że skoro nie możesz tam pojechać, to może odrobina tamtego świata przyjdzie do ciebie.
Wzięła doniczkę do rąk. Przesunęła palcami po liściach, przytknęła ją do twarzy. Zamknęła oczy.
– Pachnie tak, jak sobie wyobrażałam… – powiedziała cicho. – Piękna. Jak tam.
Nie powiedzieliśmy nic więcej. Nie trzeba było.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, tylko zapach lawendy unosił się w powietrzu, jak wspomnienie czegoś, co mogło się wydarzyć, ale jeszcze nie nadszedł czas.
Zrozumiałem, że nie mogę jej popędzać. Nie mogę zabierać jej żałoby ani przyspieszać procesu, którego sam nie rozumiem. Ona musi dotrzeć do tego sama. Najpierw do siebie, a później może do Splitu. A ja mogę być obok.
Nie wiem, czy kiedykolwiek tam pojedziemy. Może za rok. Może za dziesięć. A może nigdy. Ale dzisiaj – byliśmy razem. A czasem to jest więcej niż wszystkie bilety tego świata.
Czytaj także:
- „Po stracie pracy byłam na skraju bankructwa. Jeden pomysł zmienił mnie z dłużniczki w bizneswoman”
- „Według teściowej posiadówka w ogrodzie to najlepszy przepis na chrzest. Dla mnie to muchy, komary i brudne gary”
- „Żyjemy na kocią łapę i według teściowej nie jesteśmy prawdziwą rodziną. Nie uszanowała nawet chrztu własnej wnuczki”