„Ciągnęło mnie do grzechu, ale zrezygnowałem w ostatniej chwili. Nagroda, jaka mnie za to spotkała, wielu się nie spodoba”
„Jasne, wiedziałem dobrze, jak skomplikowana była cała ta sytuacja i jak wiele różnych rzeczy się ze sobą łączyło. Ale i tak za wszelką cenę starałem się wymyślić jakieś inne wyjście, które uratowałoby relację braci i moje”.
- Listy do redakcji
Trochę się zdziwiłem, gdy do naszej agencji detektywistycznej zadzwonił szef dużej firmy z branży spożywczej. Po rozmowie z moją asystentką dowiedziałem się, że chce się spotkać gdzieś na mieście, bo sprawa jest delikatna. Zaproponowałem knajpkę z japońską kuchnią, gdzie mamy stałą zniżkę – efekt pomocy, jakiej udzieliliśmy żonie właściciela. Oczywiście, moja niezawodna asystentka najpierw sprawdziła, czy biznesmen przepada za sushi. Co do moich upodobań kulinarnych – doskonale wiedziała, że jestem fanem tej kuchni.
Mając chwilę wolnego, wspólnie ze znajomym zdecydowaliśmy się sprawdzić w sieci informacje na temat tej firmy. Byliśmy się w szoku – przedsiębiorstwo okazało się być potęgą w lokalnej branży i wiodącym producentem dodatków do żywności. Najbardziej zaciekawiło nas to, że wszystko zaczęło się od niewielkiej, rodzinnej działalności. Rozwinęli się bez pomocy zagranicznych inwestorów, choć współpracują z wieloma partnerami z innych krajów, realizując dla nich dochodowe zlecenia przetwórcze. Głowiłem się, dlaczego właściciel tak znaczącej firmy miałby potrzebować usług detektywa?
Przybyłem do zarezerwowanej sali restauracyjnej tuż przed spotkaniem. Zamieniłem kilka słów z kelnerami i po chwili zjawił się dyrektor przedsiębiorstwa, który mocno uścisnął mi rękę na powitanie. Najpierw zamówiliśmy napoje i jedzenie, a kiedy sushi znalazło się już na stole, mój rozmówca postanowił poruszyć główny temat.
Zaczął swoją historię nietypowo
– Czy wie pan, że pańskiego ojca i mojego łączyła znajomość? – zapytał.
Pokręciłem głową ze zdziwieniem, a on kontynuował:
– Studiowali razem. Potem mój ojciec rozpoczął własną działalność, a pański pomagał mu w wyborze odpowiedniego sprzętu do firmy.
– Czy to jakoś wiąże się z celem naszego spotkania? – zapytałem wprost.
– Właściwie nie... Po prostu szukałem sposobu, żeby zacząć, bo cała ta historia jest dość... delikatna...
– Ludzie przychodzący do mojej kancelarii zazwyczaj mają właśnie takie wrażliwe sprawy – odparłem z lekką przesadą w głosie. – Rozumiem potrzebę zachowania tajemnicy i tak dalej, ale proszę się nie martwić – wszystkie wstępne dokumenty zawierają klauzulę o zachowaniu poufności.
– Żadne dokumenty nie są mi potrzebne – oznajmił poważnym tonem. – Podpisywać też niczego nie zamierzam. Po prostu liczę na to, że ta sprawa zostanie tylko między panem a mną...
– Jak w gronie najbliższych? – mrugnąłem znacząco, co wywołało na jego twarzy grymas niezadowolenia.
– Tak, dokładnie tak... – powiedział z nutą melancholii.
Nie miał żadnych praw, żeby go zwolnić
Firma powstała jako jedna z pierwszych prywatnych inicjatyw w tej okolicy. Założycielem był ojciec dzisiejszego właściciela, który wtedy był jeszcze dzieckiem. Rozwój przedsiębiorstwa miał swoje wzloty i upadki, ale generalnie firma cały czas zmierzała w dobrą stronę.
Po nagłej śmierci, właściciel firmy pozostawił swoją działalność pod opieką dwóch synów. Jako że wychowywał ich sam po stracie żony, świetnie rozumiał ich charaktery i precyzyjnie rozplanował podział obowiązków między nimi.
Co zaskakujące, to młodszy brat, z którym właśnie przeprowadzam rozmowę, dostał najważniejsze stanowisko i został szefem całej firmy. Miał prawo podejmować wszystkie kluczowe decyzje, ale z jednym wyjątkiem – zgodnie z wolą ojca nie mógł nigdy zwolnić swojego starszego brata, któremu przypadła mniej wymagająca rola szefa zaopatrzenia.
Młody zarządca kipiał entuzjazmem i kreatywnością. Dzięki jego działaniom mała, rodzinna firma nabrała rozpędu i jeszcze mocniej stanęła na nogach. Nawiązał sporo zagranicznej współpracy, co zaowocowało trzykrotnym wzrostem dochodów. Po modernizacji parku maszynowego praktycznie cała ich produkcja trafiała do innych krajów, a komponenty z ich fabryki wykorzystywały czołowe międzynarodowe koncerny. Wszystko układało się świetnie, pojawił się jednak pewien problem...
Był nie fair wobec firmy
Starszy brat właściciela firmy czuł się pokrzywdzony tym, że nie został prezesem. Mimo że miał lekką pracę, dobre zarobki i niewiele obowiązków, to brakowało mu możliwości rządzenia innymi. Próbował przejąć stery w dziale marketingu, gdzie czasem udawało mu się coś wtrącić, ale kiedy jego brat zatrudnił zewnętrzną agencję PR i oddał jej wszystkie zadania, stracił nawet tę namiastkę kontroli. Nie podobało mu się również to, że dział zaopatrzenia funkcjonował bez jego nadzoru i „cennych” wskazówek. W końcu postanowił działać na własną rękę i rozpoczął samodzielne rozmowy z dostawcami. I tak właśnie zrobił.
– Z tego co wiem, a mam na to dowody, mój brat bierze łapówki od dostawców. W zamian kupujemy od nich produkty niższej jakości po zawyżonych cenach – powiedział ze smutkiem prezes.
– Chwileczkę, coś tu nie pasuje... Czyli pański brat, który jest szefem w zakładzie stworzonym przez waszego tatę, celowo działa na szkodę rodzinnego biznesu?
– On chyba nie czuje się z tą firmą związany – odpowiedział przygnębiony prezes. – Niech pan jednak zrozumie, tata dobrze to przemyślał. Darek kompletnie nie sprawdziłby się jako prezes. Jest zbyt władczy, brakuje mu odpowiednich umiejętności, jest strasznie uparty... Jednak mimo wszystko to mój starszy brat. Ojciec nie tylko zabronił mi go zwalniać, ale szczerze mówiąc, sam też nie chcę tego robić.
– To znaczy firma jest na minusie? – spytałem wprost, ale w odpowiedzi tylko przytaknął.
– Pieniądze to nie jest główny problem – stwierdził, czym mnie zaskoczył. – Najgorsze jest to, że standard naszych produktów leci w dół, no i klienci przestają nam ufać. Zrobiła się z tego naprawdę nieciekawa historia...
– To czego właściwie pan ode mnie chce?
– Dyskrecja to dla mnie podstawa. Bardzo mi zależy, żeby mój brat nie zorientował się, że wiem o jego poczynaniach. Nie szukam więcej dowodów, bo te, które mam w tej chwili w zupełności mi wystarczają. Ale proszę rzucić na to okiem. W dokumentach są rachunki za składniki, na przykład za cukier. Dołączyłem też propozycje od konkurencji, które oferują znacznie lepsze ceny. Na dodatek mamy tu raport technologów, który kwestionuje jakość dostarczanych nam komponentów. Proszę poświęcić moment na przeanalizowanie tych papierów, dzięki temu będzie pan miał jaśniejszy obraz sytuacji...
– Co będzie łatwiejsze? – spytałem.
– Wywarcie presji na moim bracie, żeby sam zrezygnował...
Miałem lepszy pomysł
Do tej pory w mojej praktyce zawodowej ani razu nie musiałem nikogo do niczego przymuszać i szczerze mówiąc, taki pomysł kompletnie mi nie pasował. Jasne, rozumiałem całą złożoność tej historii, skomplikowane powiązania i wszystkie detale. Jednak cały czas szukałem innego sposobu, lepszego rozwiązania. W końcu wpadłem na dobry pomysł. Po piętnastu minutach szef sięgnął po sake, chcąc pokazać, jak bardzo docenia zaproponowanie bardziej eleganckich metod działania. Takich, które nie wymagały aż tak drastycznych kroków.
W kolejnym tygodniu zdarzyły się trzy ważne rzeczy. Pierwsza z nich dotyczyła wiadomości, którą otrzymał szef – okazało się, że znaczący kontrahent z zagranicy zażyczył sobie przeprowadzenia audytu. Kontrolerzy mieli sprawdzić przede wszystkim dział zakupów pod kątem materiałów wykorzystywanych w procesie wytwórczym.
Sytuacja z bratem prezesa rozwiązała się sama, gdyż akurat w tym czasie poszedł on na zwolnienie chorobowe, tłumacząc to potrzebą wykonania pewnych testów medycznych. Co więcej, sam zdecydował się na hospitalizację.
Inicjatywa zmiany zatrudnienia wyszła właśnie ze mnie, choć lekarz uznał, że z czystym sumieniem może zasugerować pacjentowi takie wyjście z problemów zdrowotnych. Wszystko szczęśliwie się złożyło, bo agencja reklamowa, która była najważniejszym partnerem biznesowym firmy, akurat szukała kogoś z głową na karku do objęcia stanowiska szefa do kontaktów z klientami. To miejsce zaoferowali właśnie bratu szefa, który uznał to za wyjątkowo szczęśliwy zbieg okoliczności. Postawił bratu porządną flaszkę i zapytał, czy mógłby dostać dwa lata płatnego urlopu na poratowanie zdrowia i postawienie na nogi – jak to określił – podupadającej agencji reklamowej, z którą czuł silną więź.
Dyrektor z udawanym ciężkim sercem zgodził się na ten pomysł, nie wspominając nawet o tym, że wykupił część udziałów w tej agencji i zawarł z nimi świetny kontrakt na pełną obsługę marketingową, który miał przynosić korzyści obu firmom. Na dodatek zarekomendował ich usługi kilku znajomym biznesmenom, za co właściciel agencji był mu ogromnie zobowiązany. Uznał, że przyjęcie do pracy brata dyrektora to niewielki kompromis, biorąc pod uwagę pieniądze, które dostał za sprzedane udziały i obiecujące perspektywy współpracy na przyszłość. W efekcie moje rozwiązanie uszczęśliwiło wszystkie strony.
Mariusz, 38 lat