„Ciasto z czereśniami to pestka dla mojej mamy. Na zaręczyny to ja miałam je upiec, ale wyszła z tego niezła awantura”
„A pośrodku stało ciasto z czereśniami. Dumne, błyszczące, jakby za chwilę miało odegrać główną rolę w jakimś kulinarnym show.
Siedziałam między Kubą a ciocią Janiną, nie myśląc o tym, że jestem tylko gościem na własnych zaręczynach. Czereśniowy placek wyglądał pięknie. A potem się zaczęło”.

- Redakcja
Nigdy nie marzyłam o wystawnym przyjęciu zaręczynowym. Wystarczyłby mi obiad z rodziną, tort i może świeczki, które ktoś zapali z rozpędu. Ale mama uznała, że nie ma mowy – „To musi być z klasą, Klaudia”. Bożena, jak zwykle, wzięła sprawy w swoje ręce. Ojciec kiwał głową i pytał tylko, gdzie są widelczyki. Kuba, mój narzeczony, też niewiele mówił – wolał się nie narażać. Ja miałam upiec ciasto. Zapomniałam. Mama westchnęła, wyjęła fartuch i powiedziała: „Nie szkodzi. Zrobię to za ciebie. Jak zawsze”.
Ciotka wywołała awanturę
Stół uginał się pod półmiskami. Sałatka jarzynowa, śledzie, pasztet z żurawiną, obowiązkowo jajka faszerowane. A na środku – ciasto z czereśniami. Dumne, błyszczące, jakby za chwilę miało odegrać główną rolę w jakimś kulinarnym show. Mama je udekorowała, jakby miało wystąpić w „MasterChefie”. Siedziałam między Kubą a ciocią Janiną, starając się nie myśleć o tym, że jestem tylko gościem na własnych zaręczynach.
– Ooo, czereśniowy placek! – zawołała Janina, sięgając po nóż. – Bożeno, to ty?
– A jakże – odpowiedziała mama, zerkając na mnie porozumiewawczo. – Domowy. Klaudia miała tyle na głowie, że…
I wtedy to się stało.
– Aaa! – wrzasnęła Janina, wypuszczając widelec. – Złamałam ząb! Co to jest?! Pestka?!
Cisza. Nawet dzieci przestały się bawić pod stołem. Wszyscy patrzyli na ciocię, która wyciągała z ust coś między pestką a kawałkiem wstydu.
– Przeoczyć coś takiego?! – jęknęła. – To skandal! Jak można coś takiego komuś podać?!
Mama zerwała się z miejsca, twarz miała bladą.
– O Boże, przepraszam. To moja wina. Musiałam przeoczyć jedną czereśnię…
Czułam, jak żołądek zawiązuje mi się w supeł. To ja miałam upiec to ciasto. Ale zawaliłam. Znowu. I mama, w swojej wiecznej roli ratowniczki, wzięła to na siebie. A teraz... stała, przepraszając za coś, co przecież mogło zdarzyć się każdemu.
– Nie szkodzi – wyszeptałam, ale nikt mnie nie słyszał.
Narastało we mnie napięcie
– Typowe dla tej rodziny – syknęła Janina, osuszając oczy serwetką. – Z zewnątrz pięknie, a w środku… same pestki!
Wiedziałam, że chodzi jej nie tylko o ciasto. Ciocia Janina miała talent do wkładania kija w mrowisko. Mama próbowała załagodzić sytuację, nalewając kompot do kieliszków.
– Nie przesadzajmy, Janka. Każdemu może się zdarzyć.
– Każdemu? – prychnęła ciocia. – A może nie każdemu, tylko tobie? Wszystko zawsze musisz robić po swojemu.
Kuba ścisnął moją dłoń pod stołem. Poczułam, jak narasta we mnie potężna fala, którą trzymałam w ryzach przez lata. Złość. Żal. Upokorzenie.
– Mamo, powiedz im prawdę – powiedziałam nagle, nie patrząc na nią.
Wszystkie spojrzenia skierowały się teraz na mnie.
– Klaudia, proszę cię…
– Nie. Wystarczy – uniosłam głos. – Ja miałam upiec to ciasto. Zapomniałam. Jak zwykle. I ty, jak zwykle, zrobiłaś to za mnie. A teraz obrywasz za coś, za co nie powinnaś.
Cisza była jak po uderzeniu pioruna. Ciocia Janina otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Mama stała nieruchomo, z dłonią na dzbanku.
– Chciałam tylko… żeby było dobrze – wyszeptała.
Spojrzałam na nią. Taka silna, a jednak teraz wyglądała jakby była z cukru. Krucha. Bezbronna.
– Ale nie jest dobrze, mamo – odpowiedziałam. – Nie jest od dawna.
Powiedzenie tego głośno było jak rozerwanie zapieczętowanego listu. Zbyt długo udawaliśmy, że nie ma problemu.
To mnie przytłaczało
W kuchni pachniało ciastem i wstydem. Mama krzątała się przy zlewie, udając, że zmywa. W rzeczywistości tylko przelewała wodę z jednej miski do drugiej. Weszłam powoli, zamykając za sobą drzwi. Chciałam, żebyśmy były tylko we dwie. Bez świadków.
– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytałam cicho.
Nie spojrzała na mnie, nadal myła te same sztućce, jakby szukała w nich sensu.
– Bo cię kocham. Bo wiedziałam, że się załamiesz, jak ciocia zacznie swoje gadanie.
– Nie potrzebuję ochrony – podeszłam bliżej. – Potrzebuję zaufania. Żebyś pozwoliła mi popełniać błędy.
Wreszcie spojrzała na mnie. Oczy miała mokre.
– Zawsze wszystko zostawiasz na ostatnią chwilę. Gdybym ja się nie wtrącała…
– To może bym się w końcu nauczyła! – przerwałam jej ostro. – A tak? Nawet jak zawalę, to i tak ktoś mnie wyręczy. Ty. Zawsze ty.
Mama usiadła na stołku, opierając czoło o dłoń.
– Myślałam, że robię dobrze.
– Wiem – powiedziałam łagodniej. – Ale to mnie... przytłacza. Jakbyś nie wierzyła, że mogę coś zrobić sama.
– Wierzę – odparła po chwili. – Tylko się boję. Zawsze się bałam, że coś cię przerośnie.
Usiadłam naprzeciwko niej. Pierwszy raz w życiu nie uciekłam przed tą rozmową. Milczenie między nami nie było już pełne goryczy. Raczej… zrozumienia. Niepełnego, nie od razu. Ale pierwszego.
Wszystko się we mnie rozpadło
Wyszłam z domu, jakbym uciekała z płonącego budynku. Wciągnęłam powietrze do płuc, ale i tak czułam, że się duszę. Przeszłam kilka ulic, aż dotarłam do placu z ławkami. Usiadłam i wsłuchałam się w dźwięki miasta. Dzieci śmiały się na huśtawkach, ktoś rozmawiał przez telefon, pies szczekał na przejeżdżający rower. A ja – czułam się, jakby wszystko we mnie się rozpadło.
Nagle obok mnie pojawił się Kuba. Nie zapytałam, skąd wiedział, gdzie mnie szukać. On po prostu wiedział.
– Hej – usiadł obok. – Nie uciekaj.
– Nie uciekam – odpowiedziałam cicho. – Po prostu… nie mogłam tam dłużej siedzieć. To ciasto to była tylko kropla.
– Która przelała?
– Całe morze – westchnęłam. – Wiesz, że mama zrobiła to z troski. Ale to mnie zabija. Że wszystko zawsze musi być po jej myśli. Nawet moje porażki.
Kuba skinął głową.
– Może i dobrze, że to się stało.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
– Co?
– Może musiało się wylać. Żeby coś się zmieniło. Ty... pierwszy raz powiedziałaś jej to wszystko. Może też się boisz, ale robisz krok. I to jest ważne.
– Tylko że teraz wszystko wygląda jak po wybuchu. Nie wiem, czy da się to posprzątać.
– Da się – powiedział spokojnie. – Ale może nie od razu. I może nie tak, jak myślisz.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Jego ręka otuliła moją. Nie było w tym żadnego wielkiego gestu. Po prostu – był obok. A ja przestałam się trząść.
Mamy talent do dramatów
Dom był cichy, jakby wszyscy zapadli się pod ziemię. Tylko z kuchni sączyło się światło. Podeszłam niepewnie i zajrzałam przez uchylone drzwi. Mama siedziała przy stole, zapatrzona w talerzyk z niedojedzonym kawałkiem ciasta. Łyżeczka tkwiła w nim jak zawieszony gest.
Weszłam, nie mówiąc nic. Usiadłam naprzeciwko niej.
– Nie chcę, żebyśmy się nienawidziły – powiedziałam w końcu.
– Ja też nie – odparła cicho. – Chciałam, żebyś miała idealny dzień. Ale chyba… za bardzo chciałam.
– A ja chciałam zrobić wszystko sama. Pokazać, że potrafię. Ale się nie udało. I zamiast porażki... wyszła kłótnia.
Uśmiechnęła się blado.
– Mamy talent do dramatów w tej rodzinie.
– Nie chcę już być dzieckiem, którego trzeba pilnować – powiedziałam. – Nie chcę, żeby moje życie miało smak ciasta z pestkami.
Mama parsknęła przez łzy.
– Kiepska metafora.
– Ale trafna, prawda?
– Może czas pozwolić ci piec po swojemu – powiedziała. – Nawet jeśli spalisz spód.
Zamilkłyśmy. Spojrzałyśmy na ciasto. Nadal było ładne. Nawet z tą jedną głupią pestką. Jakby miało w sobie lekcję, której żadna z nas nie chciała, ale obie potrzebowałyśmy.
– Chcesz kawałek? – zapytała.
– Tylko jeśli jest jeszcze jakaś pestka – odpowiedziałam z przymrużeniem oka.
Nie odpowiedziała, tylko pociągnęła mnie do uścisku. Takiego prawdziwego. Pachniała cynamonem i troską. Pachniała domem. Ale teraz ten dom zaczynał być trochę bardziej mój.
Będę gospodynią swojego życia
Nie wiem, czy wszystko będzie dobrze. Może to jeszcze potrwa, zanim naprawdę się pozbieramy. Może trzeba będzie wypowiedzieć jeszcze wiele słów, które siedzą w nas od lat. Ale coś się zmieniło. Może pękło coś, co powinno było już dawno. Jak ta pestka w cieście – niewidoczna, ale twarda. I bolesna, gdy na nią trafisz.
Po spotkaniu nikt już nie wracał do incydentu. Ciocia Janina wyjechała obrażona, ale szczerze mówiąc, nie było mi jej żal. Może i dobrze, że trafiła na tę pestkę. Może i ona musiała coś przełknąć. Reszta rodziny kręciła się między kuchnią a pokojem, jakby niepewna, czy ma się cieszyć, czy milczeć. Ja czułam ulgę. Nie taką spektakularną. Raczej cichą, jakby ktoś wreszcie otworzył okno w dusznym pokoju. Miałam prawo się pomylić. Miałam prawo powiedzieć „zapomniałam”. I miałam prawo chcieć to naprawić po swojemu.
Wiem jedno – kolejne ciasto na ważną okazję upiekę sama. Może mi nie wyrosnąć. Może będzie za suche. Albo znów trafi się jakaś pestka. Ale wtedy... będę wiedziała, że to moja pestka. Mój błąd. Mój kawałek dorosłości. A mama? Mama może usiąść obok i zjeść, co zrobiłam. Bez poprawiania. Bez przejmowania sterów. Po prostu – jako gość.
Bo w końcu to ja jestem gospodynią swojego życia.
Klaudia, 25 lat
Czytaj także:
- „Teściowa przyniosła mi pękaty worek zielonej fasolki szparagowej. Myślałam, że to prezent, ale byłam w wielkim błędzie”
- „Gdy szwagier przyniósł mi rabarbar, na chwilę straciłam głowę. Na kanapie nie omawialiśmy przepisu na ciasto”
- „Moja córka odeszła od męża, bo coś się wypaliło. Nie pozwolę na takie fanaberie, w końcu przysięgała przed Bogiem”