„Cieszyłam się na wizytę u przyszłych teściów na Roztoczu. Gdy dojechaliśmy, nie mogłam uwierzyć, jak można tak żyć”
„Na stole stała miska z czymś, co kiedyś mogło być sałatką jarzynową, teraz jednak przypominało eksperyment biologiczny. Błoto wdeptane w linoleum tworzyło nieregularny wzór, jakby ktoś postanowił zrobić w tym miejscu warsztat ogrodniczy”.

- Redakcja
Maj – samo to słowo pachnie lasem, ciepłym wiatrem i wolnością. Od tygodni wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądał nasz wyjazd na Roztocze. Wiktor powtarzał, że jego rodzinne strony to raj na ziemi – spokój, cisza, dom wśród pól, babciny rosół i zapach drewna w kuchni. Brzmiało jak z bajki. A ja w bajki chciałam wierzyć.
Nie mogłam się doczekać
Pakowałam się z ekscytacją. Wybrałam najładniejsze swetry, takie na wieczory przy kominku, kupiłam nawet świeże kwiaty w doniczce – prezent dla jego mamy. Zwinęłam starannie ciasto cytrynowe w folię, dodałam butelkę wina i słoik mojej domowej konfitury. Czułam się jak bohaterka „Przepisu na życie”, tylko bardziej zakochana. Wiktor obiecywał, że będzie cudownie.
– Zobaczysz, Monia, będziesz zachwycona. Babcia już szykuje poduchy, mama piecze sernik. Tylko weź coś wygodnego, bo może być chłodno wieczorem – ostrzegał mnie troskliwie.
Nie przeszkadzało mi to. Byłam gotowa na wszystko, byle tylko było prawdziwie. Autentycznie. Wiejsko-romantycznie. Wierzyłam, że to będzie nasz mały test przed przyszłością – przed zaręczynami, wspólnym życiem. Chciałam zobaczyć, skąd pochodzi mój mężczyzna. Dotknąć jego korzeni. Poczuć, że jestem częścią jego świata.
Zatrzymaliśmy się przed starym, drewnianym domem. Roztoczański krajobraz wokół naprawdę był piękny – zielono, przestrzennie, zapach wilgotnej ziemi po deszczu unosił się w powietrzu, a gdzieś w oddali słychać było klangor żurawi. Ale wystarczyło, że Wiktor otworzył skrzypiące drzwi wejściowe, a wszystko to przestało mieć znaczenie.
O mało nie padłam
Zrobiłam pierwszy krok do środka i zamarłam. Zapach stęchlizny uderzył mnie w twarz z taką siłą, że odruchowo się cofnęłam. Mieszanka wilgoci, kurzu i czegoś nieokreślonego, co przypominało spleśniały chleb, wypełniała cały korytarz. Wiktor, jak gdyby nigdy nic, przeszedł obok mnie, zrzucając buty.
– Chodź, zaraz ci pokażę pokój – rzucił z uśmiechem, nie zauważając, że nawet nie ruszyłam się z miejsca.
Zacisnęłam zęby i weszłam dalej. W kuchni piętrzyły się brudne naczynia. Zlew był pełen, a na stole stała miska z czymś, co kiedyś mogło być sałatką jarzynową, teraz jednak przypominało eksperyment biologiczny. Podłoga kleiła się do moich trampek, błoto wdeptane w linoleum tworzyło nieregularny wzór, jakby ktoś postanowił zrobić w tym miejscu warsztat ogrodniczy. Lodówka otworzyła się z trudem i już wtedy wiedziałam, że lepiej do niej nie zaglądać.
– Wiktor… – odezwałam się cicho, nie wiedząc, od czego zacząć.
– Co jest? – spojrzał na mnie zdziwiony. – U nas tak zawsze, trzeba się przyzwyczaić.
Zatkało mnie
Próbowałam znaleźć jakiekolwiek słowa, ale nie mogłam uwierzyć, że on naprawdę uważa to za normalne. Przez moment pomyślałam, że może to jakiś żart, że może za chwilę się roześmieje i powie, że to dom sąsiadów, a jego rodzina mieszka obok.
Ale nie. Poprowadził mnie dalej. Pokój, który miał być nasz, był mały, z pochyłą podłogą, dywanem, który pamiętał chyba czasy Gierka, i łóżkiem z kołdrą, która pachniała starym magazynem. Tapeta odchodziła od ściany, a za meblami zalegały kłęby kurzu.
– Naprawdę chcesz, żebym tu spała? – zapytałam, próbując zachować spokój.
– No przecież mówiłem, że to stary dom. Ale za to klimat ma! – zaśmiał się.
Poczułam, jak coś we mnie się napina. Nie umiałam jeszcze tego nazwać, ale coś zaczęło pękać. Spojrzałam na niego – spokojnego, zadowolonego, nieświadomego. A potem spojrzałam na swoje torby, na te wszystkie ładne rzeczy, które starannie zapakowałam, żeby zrobić dobre wrażenie. Stały teraz w kącie, jakby znalazły się tu przez pomyłkę. Zamiast czuć się jak narzeczona, czułam się jak ktoś nie na miejscu. A to był dopiero początek.
Byłam przerażona
Kolacja miała być rodzinnym momentem, ale zamiast ciepła i śmiechu czułam tylko napięcie. Babcia Wiktora była serdeczna, opowiadała o dawnych czasach, jego mama co chwilę dokładała ziemniaków, a ojciec milczał, popijając herbatę z kubka z wyblakłym napisem „Złota Rączka”. Ja za to liczyłam minuty do końca. W powietrzu wciąż unosił się zapach wilgoci, a ja zaczynałam mieć coraz mocniejszy ból głowy.
Gdy położyliśmy się spać, od razu poczułam chłód. Pościel była wilgotna, jakby nie wyschła po praniu albo po prostu wchłonęła cały ten domowy zaduch. Wiktor wsunął się pod kołdrę bez słowa, jakby wszystko było w normie.
– Wiktor, nie da się tu spać – szepnęłam.
– Śpij, Monia. Jak się zmęczysz, to zaśniesz, nie marudź – mruknął i odwrócił się plecami.
Zostałam sama, leżąc w kurtce, skulona, z czołem przy zimnej poduszce. W nocy obudził mnie dziwny dźwięk – jakby szuranie. Nasłuchiwałam w ciszy, nie mogąc się ruszyć. Poczułam narastający niepokój. Z każdą godziną coraz mniej byłam pewna, czy chcę tu być. I coraz bardziej czułam, że coś się we mnie łamie.
Dla nich to norma
Nie mogłam już udawać, że wszystko gra. Rano siedziałam przy stole z kubkiem herbaty, której nawet nie miałam ochoty pić. Wiktor rozmawiał z ojcem o jakichś naprawach stodoły, jakby ostatnia noc była zupełnie normalna. W końcu nie wytrzymałam.
– Możemy porozmawiać? – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Wyszliśmy na podwórko, między rozsypujące się drewutnie i krzywe płoty. Spojrzałam mu w oczy, zdeterminowana.
– Wiktor, ja nie dam rady tak żyć. Ten dom… To wszystko. To nie jest kwestia przyzwyczajenia. Jest brudno, zimno, odpychająco. Czuję się tu jak intruz.
– Przesadzasz – skrzywił się. – Serio, Monika, myślałem, że jesteś bardziej otwarta. Mieszczuchy to wszystko muszą mieć na błysk, co?
– Nie chodzi o błysk! Chodzi o podstawowe rzeczy, o szacunek. Ty naprawdę nie widzisz, że ten dom nie nadaje się do przyjmowania gości?
– Mój dom, moje zasady. Tu się wychowałem, tu jest dobrze. To nie hotel pięciogwiazdkowy. Jak ci się nie podoba, nikt cię nie trzyma.
Zabolało mnie to
Ostatni dzień spędziłam w ciszy. Nie chciałam się już kłócić, nie miałam siły. Chodziłam po obejściu, unikałam wzroku jego matki, która jakby przeczuwała, że coś jest nie tak, ale nie zapytała. Babcia tylko raz pogłaskała mnie po ramieniu i podała kubek z ziołami. Nie odezwałam się wtedy ani słowem.
Liczyłam godziny do wyjazdu, do miasta, do mojego mieszkania, które może nie miało duszy Roztocza, ale było czyste, pachnące, bezpieczne. Pożegnanie było oszczędne. Uśmiechnęłam się uprzejmie, podziękowałam za gościnę, choć miałam ochotę tylko wyjść i już nigdy nie wracać.
Wiktor odwiózł mnie na przystanek. W aucie milczeliśmy. Ani jednej próby rozmowy, jakbyśmy oboje wiedzieli, że już za późno.
Po powrocie do mieszkania od razu pobiegłąm pod prysznic. Miałam wrażenie, że wilgoć z tamtego domu przylgnęła do mnie, że siedzi pod moją skórą. Telefon Wiktora dzwonił wieczorem, ale nie odebrałam. Potem przyszło kilka wiadomości, których nawet nie przeczytałam. W nocy nie spałam. Czułam mdłości. Patrzyłam w sufit i jedyne, co widziałam, to ciemne ściany tamtego pokoju i wilgotną pościel.
Monika, 30 lat
Czytaj także:
- „Po ślubie, zamiast gratulacji, usłyszałam absurdalną plotkę o moim mężu. Okazało się, że nie byłam gotowa na prawdę”
- „Chciałam zacząć od nowa, ale los sobie ze mnie zakpił. Mój były chłopak wymyślił sposób, by uprzykrzyć mi życie”
- „Moje wesele zmieniło się w bazar pełen przekupek. Ten festiwal pretensji mógł skończyć się tylko w jeden sposób”