Reklama

Miałem pewne obawy, że moja żona nie jest mi wierna. Nagle zaczęła przykładać większą wagę do swojego wyglądu, zapisała się na siłownię, na którą do tej pory nie mogła znaleźć czasu, kupowała nową bieliznę, której nie zakładała w mojej obecności. No i nasze życie intymne właściwie przestało istnieć... Wcześniej i tak nie szaleliśmy za często w łóżku, bo oboje mieliśmy mnóstwo na głowie, ale w pewnym momencie totalnie wyłączyła opcję uprawiania ze mną miłości. Zupełnie jakbym przestał być dla niej mężczyzną. Zero czułości. Pustka. Unikała mnie, gdy próbowałem ją objąć, cmoknąć choćby w policzek. W końcu spytałem prosto z mostu:

Reklama

– Czy masz kogoś innego?

Parsknęła śmiechem.

– Co ci strzeliło do głowy? Ledwo starcza mi czasu na sen, a co dopiero na jakieś amory! Chyba że z moją poduszką!

Spławiła mnie, wyśmiała, a ja nie dysponowałem żadnymi twardymi dowodami, jedynie domysłami.

Ciągle jej nie było

Fakt, do domu nie przychodziła pachnąc męskimi perfumami i erotycznym spełnieniem, ale coraz bardziej znikała. A to praca po godzinach, a to kursy doszkalające, a to ponownie wyjazd służbowy. Zastanawiające, bo jej pensja ani drgnęła nawet o przysłowiowy grosz.

– Walczę o podwyżkę – oznajmiła, przygotowując walizkę przed następną delegacją.

– Serio musisz brać te eleganckie fatałaszki? – zdziwiłem się na widok lśniącej, imprezowej kreacji.

– No jasne. Po wykładach idzie się czasem potańczyć. Szef funduje drineczki! – chichotała. – Szkoda byłoby przepuścić okazję.

Nie chichotałem ani trochę. Ona z kolei straciła swój entuzjazm. gdy tylko skończyło się lato. Kiepsko się czuła, jej żołądek wariował, non stop odczuwała zmęczenie, była drażliwa i senna. Kompletnie nie wiedziała, o co chodzi, zwalała to na jesienną porę, wahania ciśnienia, silny wiatr czy ulewne deszcze...

– Idź do lekarza, niech ci pobiorą krew. Przynajmniej zrób podstawowe badania - ciągle jej to powtarzałem. – A nuż okaże się, że masz jakieś niedobory?

W końcu mnie posłuchała i wybrała się do przychodni.

– Wyniki morfologii mam w normie. Ale już wiem, czego mi w życiu brakuje… Twojej bliskości… - objęła mnie czule, co nie zdarzyło się od dłuższego czasu.

Znów było dobrze

Zachowywaliśmy się jak para młoda. Dlatego uważałem, że najpewniej źle oceniłem sytuację. Niemożliwe, by mnie zdradzała, a potem okazywała tyle czułości, czyż nie? Nie, to się kupy nie trzyma… Nasze relacje znów wróciły na właściwe tory, wyprostowały się ścieżki naszego związku i wszystko przypominało dawne, dobre czasy. Kiedy szliśmy na przechadzki, nasze dłonie splatały się w uścisku, a na twarzach gościły uśmiechy. Jednak każdego poranka moją małżonkę męczyły wymioty. Powtarzało się to jak w zegarku.

– Zjadłaś coś nieświeżego czy jak? – spytałem, przyznaję szczerze, z nadzieją w głosie.

– Sądzisz, że...? – jej twarz również pojaśniała.

Mieliśmy zostać rodzicami

Wynik testu nie pozostawił wątpliwości. Nasza rodzina wkrótce się powiększy! To maleństwo, o którym marzyliśmy od dawna, wreszcie pojawi się na świecie, choć ciągle przekładaliśmy tę decyzję na później, czekając na bardziej sprzyjające okoliczności, kiedy oboje dostaniemy etat, gdy będzie nas stać na przestronniejsze mieszkanie, choćby na spłatę... Ale proszę bardzo! Przeznaczenie postanowiło inaczej i samo za nas wybrało ten moment.

– Poszłam do lekarza na USG – oznajmiła mi pewnego dnia.

– Jak to, sama? – zdumiałem się.

Poczułem się zawiedziony, ponieważ ogromnie zależało mi na tym, aby ujrzeć naszą pociechę na monitorze i usłyszeć uderzenia jej małego serduszka. Zamiast tego otrzymałem jedynie zdjęcia z badania.

Akurat dzisiaj mieli wolny termin… – wytłumaczyła, a następnie mocno mnie objęła i pogładziła czule. – Gdy będzie kolejne badanie, pójdziemy we dwoje.

Kolejne badania również zrobiła w pojedynkę. Śmiała się, że maluch będzie słusznej postury, gdyż jej brzuszek ekspresowo się powiększał. Rzeczywiście, już w dwunastym tygodniu ciąży był wyraźnie zaokrąglony, mimo że podobno przy pierwszym dziecku często nic nie widać nawet do połowy ciąży. No cóż, artykuły bazowały na uśrednionych danych. Może nasza pociecha będzie wyjątkowa? Kto wie. Ale z drugiej strony, jak wynikało z opisów badań, dziecko nie było ani za małe, ani za duże. Po prostu idealne. Idealne, bo nasze, przemknęło mi przez myśl. A zaczęło kopać już na początku szesnastego tygodnia ciąży. Istny Lewandowski junior, normalnie!

– Lekarka powiedziała, że wszystko gra. Bryka, bo tak mu pasuje. Ponoć sporo zależy od tego, jak to wygląda w środku i jak maluch się ułożył... Dla mnie najważniejsze, żeby był zdrowy. A dla ciebie nie?

– No jasne, że tak!

Byłem w szoku

Gdzieś około tygodnia po tym wydarzeniu, grzebiąc w szufladach w poszukiwaniu pewnej rzeczy, wpadłem na folder ukryty za stosem ręczników. Nie mogłem skojarzyć, co to za teczka, nie przypominałem sobie, abyśmy przechowywali jakiekolwiek papiery w takim dziwnym miejscu. Zajrzałem do środka… i dosłownie zakręciło mi się w głowie. W środku były wyniki badań naszego dziecka oraz mojej żony. Morfologia, badanie moczu, poziom cukru… A do tego USG wykonane tydzień wcześniej, które jasno pokazywało, że Ania jest w siódmym miesiącu ciąży, a nie pod koniec czwartego, jak usiłowała mnie przekonać.

Natrafiłem też na zdjęcie z badania USG. To samo, które Anka pokazała mi na samym początku. Połączone spinaczem z kartką papieru, zawierającą opis i datę o prawie trzy miesiące wcześniejszą od tej, którą mi podała. Opadłem bezsilnie na sofę, wpatrując się w niezbity dowód na to, że jak ostatni głupek cieszyłem się z dziecka, które nie było moje. W czasie, gdy zostało poczęte, nawet ze sobą nie współżyliśmy. Nie miałem prawa być jego ojcem.

Zastanawiam się, co by się stało, gdyby Ania przyszła do mnie tamtego dnia i otworzyła się przede mną, wyjawiwszy całą prawdę, szczerze niczym podczas spowiedzi. Być może zdołałbym jej przebaczyć, a nawet obdarzyć uczuciem to maleństwo, które w niej rosło, tylko z tego powodu, że to ona była jego mamą. Ale nie – ona przez całe miesiące karmiła mnie kłamstwami! Z pełną premedytacją wrabiała mnie w tę ciążę.

Schowałem dokumenty tam, gdzie je wcześniej znalazłem i udawałem, że nie znam prawdy. Obmyślę inny plan. Pragnąłem odwetu. Chciałem, żeby ona również cierpiała, czuła się poniżona, dotknięta do żywego, skrzywdzona. Dokładnie tak, jak ja się poczułem.

Urządziłem imprezę dla Ani z okazji jej urodzin. Nic specjalnego, tylko najbliżsi i paru znajomych, ale i tak przyszło trochę ludzi. Atmosfera była świetna, wszyscy wypytywali o maluszka, jakie imię wybraliśmy, czy zdecydowaliśmy się już na jakiś konkretny wózek, a może spodziewamy się bliźniaków, bo brzuch taki duży…

Chciałem się zemścić

Ania trzymała szklankę z wodą, do której wrzuciła listki mięty i plasterki cytryny. Chichotała i wygłupiała się ze wszystkimi, zerkając na mnie porozumiewawczo i przesyłając buziaki. Sielanka jakich mało. Jeszcze kilka dni temu, jako skończony głupek i naiwniak, dałbym się nabrać, że darzy mnie uczuciem. Zdmuchnęła świeczki na urodzinowym torcie i nadszedł czas na wręczanie prezentów. Odpakowywała podarunki od gości, nie szczędząc pochwał i podziękowań. W końcu dotarła do paczki ode mnie. Promieniejąc radością, rozdarła papier, uniosła wieczko i… uśmiech momentalnie zniknął z jej twarzy.

– Hej, a cóż to takiego? No dawaj, chcę zobaczyć. Zaraz, zaraz, to jakiś dziwny podarunek, nie? – zewsząd dobiegały zaciekawione komentarze.

W środku pudełka znajdowała się dokumentacja medyczna wraz ze zdjęciami USG. Popatrzyła na mnie przerażona. A więc zdawała sobie sprawę, że już wiem.

– Owszem, to wyniki badań Ani w ciąży. Pokazują one jednoznacznie, że dziecko ma już prawie osiem miesięcy, a nie pięć, jak nam wciskała kit. Daty na papierach mówią same za siebie. Nie mogę być tatą tego dziecka, bo w okresie, kiedy zostało poczęte, moja żona całe dnie spędzała poza domem – ciągle jakieś kursy, konferencje, podróże służbowe… Nie miała wtedy głowy, a tym bardziej chęci, żeby kochać się z własnym facetem. No więc ta ciąża nie ma ze mną nic wspólnego.

– Miałaś w planach wydanie na świat czterokilogramowego wcześniaka? – zwróciłem się bezpośrednio do Ani, która tkwiła przy stole niczym posąg z oczami pełnymi łez.

To był koniec

Wszyscy słuchali w osłupieniu zaskakującego wyznania.

Jeżeli mijam się z prawdą, to przywal mi w mordę. Przeproszę cię na klęczkach i będę przepraszam do końca moich dni.

Stałem tam, czekając na jej słowa. Gdzieś w środku tliła się nadzieja, że jednak nie mam racji.

– Aniu, dlaczego to zrobiłaś?! – głos, jakim odezwała się teściowa, ledwo słyszalny i przesiąknięty cierpieniem, chwycił mnie za serce.

Opuściłem mieszkanie, trzymając w dłoni od dawna przygotowany bagaż. Nie miałem ochoty wysłuchiwać mocno opóźnionych tłumaczeń ani przyglądać się kłótni bliskich. Moje dotychczasowe życie, które jeszcze niedawno uważałem za perfekcyjne, runęło jak domek z kart. Mieszkanie, żona, dziecko, krewni… nieskomplikowane elementy codziennej radości. Dla mnie bezpowrotnie zmarnowanej.

Stałem się pośmiewiskiem

Zastanawiam się, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym nie trafił na tę teczkę. Jak wyglądałaby moja przyszłość, gdyby prawda wyszła na jaw dopiero za jakiś czas – dwa, pięć albo nawet dwadzieścia lat? Czy miałbym w sobie tyle siły, żeby tak po prostu się spakować i wyjść, jak zrobiłem to teraz? Zostawić dziecko, które zdążyłoby się już urodzić, które obdarzyłbym ojcowską miłością i które wychowałbym jak swoje własne? Nie mam pojęcia. Jedno wiem na pewno – im później dowiedziałbym się prawdy, tym większy byłby to dla mnie cios. Chyba wolałbym w ogóle się nie dowiadywać. Żyłbym sobie w błogiej nieświadomości i byłbym po prostu szczęśliwy. Niestety, sekrety mają to do siebie, że prędzej czy później i tak wychodzą na światło dzienne, zupełnie jak trupy wypadające z szafy. Wtedy cierpielibyśmy oboje – ja i dziecko, które uważałoby mnie za tatę.

No i proszę, oto, kim się stałem – pośmiewiskiem dla innych. Zdradzony facet, naiwny rogacz, o włos od przypisania mi dzieciaka kochasia. Ano właśnie. To moja opowieść, która jeszcze się nie skończyła. Powolutku dźwigam się z kolan. Rozwód już ogarnąłem. Teraz tylko został mi jeszcze podział tego, czego się wspólnie dorobiliśmy.

Jej i dziecku zostawię mieszkanie. To wszystko, co mogę zrobić w ramach dobrej woli dla eks i jej bachora. Mały nie ma wpływu na to, jaką ma matkę. Ona też nie ma łatwo, ludzie gadają o niej za plecami. Tak to już jest, zbiera się to, co się zasiało. Sama wychowuje dzieciaka, bez faceta. Moi byli teściowie nadal mają do niej pretensje, ciągle się wstydzą za jej postępowanie. Nie rozumieją, jak mogła zdradzić takiego porządnego gościa jak ja. Ale wnuczek to wnuczek.

Reklama

Mikołaj, 36 lat

Reklama
Reklama
Reklama