„Ciotka Dorota była starą jędzą, która uprzykrzała mi życie. Kiedy zachorowała, odpłaciłam się jej za wszystko”
„Ciągle tylko narzekała i pouczała innych. Mimo to moja mama mówiła, że to nie jest zła kobieta. Pod twardą skorupą, jest naprawdę miłą i serdeczną osobą. Trudno mi było w to uwierzyć”.
- Klaudia, 26 lat
Od zawsze nie znosiłam najstarszej siostry mojej mamy. Nie ma sensu tego ukrywać, nie cierpiałam jej. Od kiedy tylko pamiętam, była zawsze taka sama: chłodna, sarkastyczna, złośliwa. Pozostałe ciocie uwielbiały mnie rozpieszczać, chwalić, przytulać. A Dorota? Ona tylko mnie ganiła i pouczała: "Nie garb się! Jak trzymasz widelec! Co to za strój! Nie mów, kiedy masz pełne usta!". I tak w kółko, bez końca...
To nie uległo zmianie nawet gdy dorosłam i poszłam na studia. Nie mogła uwierzyć, że potrafię myśleć sama i nie chcę już słyszeć jej ciągłej krytyki czy rad. Przy każdej możliwej okazji rzucała we mnie złośliwe uwagi. Ale nie tylko ja byłam na celowniku. Inni członkowie rodziny również otrzymywali od niej niemiłe słowa. Doprowadziło to do sytuacji, że krewni zaczęli traktować ją jak zarazę.
Niektóre osoby nawet nie zapraszały jej na rodzinne uroczystości. Było to dość brutalne, ponieważ ciotka dość wcześnie straciła swojego męża, nie miała dzieci i była całkowicie osamotniona, ale nie mogli już dłużej znosić jej nieustannego zrzędzenia. Miałam nadzieję, że to ją czegoś nauczy, że zrozumie, że nie może ciągle obrażać wszystkich. Przecież bycie samotnym to najgorsza rzecz, która może spotkać człowieka. Nic z tego! To tylko zaostrzyło jej złośliwość. Jak tylko miała kogoś, kto ją słuchał, natychmiast narzekała, że ma straszną rodzinę, że nikt o niej nie pamięta, nie okazuje miłości. Gdy to słyszałam, to aż mną wzdrygało.
Zrozumiałam, że sama sobie zasłużyła na takie zachowanie. Wiele razy chciałam jej to powiedzieć wprost, ale zawsze zatrzymywała mnie myśl o mamie. Mama zawsze stawała w obronie siostry jak prawdziwa lwica, uważała, że w głębi duszy jest to dobrą i serdeczną kobietą, tylko nie potrafi się odnaleźć po stracie męża. Czułam współczucie dla ciotki z powodu jej straty, ale nie mogłam zrozumieć, dlaczego wyładowuje swoje frustracje na nas. Przecież to nie my byliśmy odpowiedzialni za śmierć wujka Krzyśka, tylko pijany kierowca.
Przyrzekłam sobie, że powiem jej wszystko, co myślę
Dwa lata temu moja ciotka Dorota złamała nogę. Niestety, był to tak poważny uraz, że musiała poddać się skomplikowanemu zabiegowi chirurgicznemu. Kiedy wypuszczono ją ze szpitala, stało się oczywiste, że przez jakiś czas nie będzie mogła sama zrobić zakupów czy posprzątać. Ciotka Dorota tak denerwowała wszystkich członków rodziny, że jedyną osobą chętną do pomocy była moja mama.
Zobacz także
Problem polegał na tym, że w tamtym czasie sama nie czuła się najlepiej. Obawiałam się o jej zdrowie, dlatego zdecydowałam się ją zastąpić. Wiedziała, że wcale mi się to nie uśmiecha, więc próbowała mnie do tego przekonać. Uspokajała mnie, twierdząc, że wszystko pójdzie gładko, że ciocia na pewno będzie wdzięczna za moją pomoc i wszystko potoczy się bez problemów. Słuchałam jej, potakiwałam, ale nie dałam wiary żadnemu z jej słów. Miałam przeczucie, że czeka mnie najtrudniejszy czas w moim życiu.
Nie myliłam się. Moja ciotka wcale nie stała się bardziej łagodna, była zła i sarkastyczna jak zwykle. Kiedy tylko zjawiałam się w jej domu, zaczynała marudzić i narzekać. Robiła miny na widok zakupów, nie podobało jej się gotowane jedzenie, miała zastrzeżenia do sprzątania. Nie jest więc zaskoczeniem, że starałam się robić wszystko jak najprędzej, aby tylko szybko stamtąd wyjść. Oczywiście, to też jej nie odpowiadało.
Krzykiem wyrażała swoje pretensje, że zawsze jestem dla niej niedostępna, nie chcę z nią gadać. Do tego przez większość czasu nie opuszczała łóżka. Doktor zalecał, żeby jak najczęściej wstawała, próbowała się przemieszczać za pomocą kul. Ale to do niej nie docierało. Kiedy przypominałam jej o radach lekarza, dostawała szału.
Wykrzykiwała, że chcę ją dobić, że tak jak wszyscy inni tylko czekam na to, kiedy pożegna się z tym światem. Po dwóch tygodniach miałam już tego dosyć. Postanowiłam, że jeśli następnego dnia znowu zacznie się do mnie przyczepiać, to dostanie taki opieprz, że zapomni jak ma na imię. Nie zamierzałam dłużej siedzieć cicho i znosić jej bezczelności. Nawet ze względu na mamę.
Kiedy kolejnego dnia szłam do ciotki, byłam bojowo nastawiona. W głowie tworzyłam sobie mowę, którą jej wygłoszę. Gdy skierowałam się w stronę ścieżki prowadzącej do bloku, zauważyłam w krzakach małego, rudawego kota. Leżał i wydawał ledwo słyszalne miauczenie. Był tak wychudzony i zaniedbany, że aż poczułam, jak moje serce się kurczy z żalu. Nie mogłam tak po prostu zostawić go na pastwę losu, więc ostrożnie go podniosłam i schowałam pod płaszcz. Pomyślałam, że szybko porozmawiam z ciotką Dorotą, a potem zdecyduję, co z nim zrobić.
Ciotka jak zawsze powitała mnie narzekaniem i zrzędzeniem. Zanim minęła minuta, już poczułam, jak rośnie mi ciśnienie i boli głowa. Jednak kiedy podeszłam bliżej, nagle przestała mówić i zaczęła mnie dokładnie obserwować.
– Czy to tylko moje wrażenie, czy coś ci się porusza pod kurtką? – w końcu zapytała.
Przestraszyłam się tak, że aż podskoczyłam. Wszystkie te nerwy, które wywołała na samym początku, sprawiły, że zapomniałam o tym, co mam pod pachą. Szybko rozsunęłam zamek i wydobyłam małego kota.
– To nic poważnego, tylko mały, bezdomny kot. Leżał na chodniku, więc postanowiłam go zabrać – wyjaśniłam.
Myślałam, że moja ciotka zrobi mi awanturę. Zacznie krzyczeć o to, że przynoszę do domu jakiegoś brudnego futrzaka, który na pewno zarazi ją czymś i nakaz mi natychmiast go wynieść. Ale zamiast tego, jej surowa mina nagle się rozjaśniła.
– Och, jaki on jest uroczy i piękny. Daj mi go tu natychmiast – poklepała na kołdrę.
Zdziwiona, ułożyłam kociaka na łóżku. Mały patrzył na ciotkę, delikatnie miauczał, a następnie przysunął się do niej. Ona natomiast przygarnęła go jak małe dziecko. Przyglądałam się temu, zafascynowana.
– Wydaje mi się, że polubił ciocię – wymamrotałam.
– Oczywiście, od razu widać, że potrafi ocenić człowieka. Na imię dam mu Rudzik – odpowiedziała z uśmiechem.
– Czy ciocia chce go zatrzymać? – zapytałam zaskoczona.
– Dlaczego jesteś taka zdziwiona? Przecież mówiłaś, że nie ma domu!
– Owszem, ale... Taki zwierzę potrzebuje opieki, troski, a ciocia jest chora... Ciocia nie da rady – tłumaczyłam. Na samą myśl, że rudzielec miałby z nią przebywać na stałe, czułam dreszcze. Kto by zdołał wytrzymać z taką marudą? Ciotka jednak nie zamierzała się poddać.
– Kot będzie u mnie. Nie ma już o czym dalej mówić! Nie martw się, poradzę sobie. Ty za to przestań narzekać, leć do weterynarza i kup mu coś smacznego do jedzenia. Bo pewnie nawet nie pomyślałaś o karmie w saszetkach. Gdzie ty masz głowę... Zawsze ci mówiłam, że twoja mama nie nauczyła cię, jak żyć jak dorosły... – zaczęła znowu marudzić.
Kot ją polubił, bo... wie, jacy są ludzie
Zamierzałam powiedzieć, że dopiero co znalazłam kota i jeszcze nie zdążyłam kupić dla niego jedzenia, ale olałam to. Bez dyskusji poszłam do weterynarza. Oprócz jedzenia dla kota, kupiłam jeszcze pigułki na odrobaczenie, środek na pchły, kuwetę i kocie żwirki. Kiedy wróciłam, moja ciotka była w kuchni i dobierała miski dla Rudzika, a on leżał u jej stóp. Kiedy pokazałam jej co kupiłam, spojrzała na mnie z aprobatą.
– No patrz, umiesz jednak używać głowy. Może nie jest z tobą tak źle, jak przypuszczałam, może się myliłam – powiedziała.
Byłam w szoku. Pierwszy raz usłyszałam od niej coś miłego.
– Wszystko z ciocią w porządku? – zdołałam zapytać.
– Cudownie. Schowaj to, co musisz do lodówki i znikaj. Nie ma tutaj więcej pracy – odpowiedziała z uśmiechem, a później, jak gdyby nigdy nic, zajęła się karmieniem swojego kota.
Zaskoczenie było tak wielkie, że kompletnie wyleciała mi z głowy mowa, którą miałam wygłosić. Ale tego popołudnia nawet nie miałam powodów do narzekania na ciocię Dorotę. Przecież tylko przez moment narzekała, a potem była naprawdę miła. Gdy wróciłam do domu, żałowałam, że nie nagrałam tego na dyktafon, na pamiątkę. Nie myślałam bowiem, że taka sytuacja może się zdarzyć ponownie.
Kim ona się stała?
Kolejne dni przyniosły wiele niespodzianek. Mały kociak całkowicie zmienił postawę mojej ciotki Doroty. Przywitała mnie z uśmiechem, bez zbędnych komentarzy ustawiała zakupy, jadła to, co dla niej ugotowałam, a potem natychmiast zaczynała opowiadać o Rudziku. Mówiła, jak bardzo jest mądry, jak uroczo dba o swoją higienę, jak przytula się do niej, wspólnie z nią ogląda telewizję i jak pomaga jej wrócić do formy.
Była przekonana, że to za sprawą tego, że jej mały kotek siada na jej bolącej nodze, ból prawie zniknął i może się podnieść z łóżka. Pokochała go do szaleństwa. A ponieważ on odwzajemniał jej uczucia i pokazywał to na każdym kroku, wybaczała mu wszystkie psoty. Kiedy pewnego dnia wdrapał się na szafkę i stłukł jej ulubiony wazon, a ona nawet nie mrugnęła okiem, nie wytrzymałam.
– Nie mogę uwierzyć w to, co widzę! Gdybym ja zrobiła coś takiego, to by ciocia nie zostawiła na mnie suchej nitki. A ten futrzak może robić wszystko, co chce – powiedziałam.
– Tobie też by teraz przeszło – odpowiedziała.
– Nie jestem przekonana – odpowiedziałam, kręcąc głową.
– Wiem, że była ze mnie stara, marudna jędza. I naprawdę cię denerwowałam. Ale staram się zmienić. Zobaczysz, kiedyś mnie polubisz.
– No tak, z pewnością cioci na tym zależy...
– Tak, dokładnie tak. Wcześniej nie wierzyłam, że mogę być dla kogoś ważna. Ale dzięki Rudziakowi zrozumiałam, że jest to możliwe. Bo jeżeli on mnie polubił, to oznacza, że inni też mogą – uśmiechnęła się niepewnie.
Prawie spadłam z krzesła z powodu tego, co usłyszałam. Moja ciotka Dorota przyznawała się do swoich błędów i złego postępowania? Chciała naprawić relacje ze swoją rodziną? Szczerze mówiąc, spodziewałam się wcześniej końca świata niż takiego zwrotu akcji.
Przez niemal trzy miesiące zajmowałam się ciotką Dorotą. W tym czasie zaczęłam ją naprawdę lubić. Okazało się, że moja mama miała rację – pod twardą skorupą Dorota to naprawdę dobra i ciepła osoba. Była tylko trochę zagubiona i smutna przez nieszczęście, które ją spotkało. Kiedy już odzyskała zdrowie, zasugerowałam jej, żeby zaprosiła na obiad całą naszą rodzinę. Chciałam, żeby wszyscy poznali Dorotę po transformacji.
– Ale po co... I tak nie wpadną – była niepewna.
– Wpadną, na sto procent wpadną. Z ciekawości. Wspominałam im niedawno, że coś się trochę zmieniło. Będą chcieli to sprawdzić – odrzekłam.
– Czy mówiąc "coś", miałaś na myśli tylko Rudzika? – zażartowała.
– No tak, tylko Rudzika – śmiałam się szczerze. Obydwie wiedziałyśmy, że nie chodzi mi o kota, tylko o zmianę, która zaszła w niej.
Cała rodzina, tak jak przypuszczałam, zjawiła się w pełnym składzie. Moja ciotka zaserwowała naprawdę smaczne potrawy. Przez pierwsze trzydzieści minut jednak niewiele znikło z talerzy, ponieważ goście z szoku po prostu upuszczali widelce. Nie mogli uwierzyć, że są u Doroty na wizycie. Ciotka nie narzekała, nie zrzędziła, nie dawała pouczeń. Była bardzo serdeczna i uprzejma. Pytała, co u kogo słychać, namawiała do jedzenia, dolewała wino do kieliszków. Atmosfera była naprawdę przyjemna.
– O matko, co ty z nią zrobiłaś? Jak do tego doszło? – powiedziała do mnie zaskoczona kuzynka.
– To nie moja wina, to on jest za to odpowiedzialny. Spytaj go – wskazałam na Rudzika, który siedział w rogu.
Kot zupełnie nie zwracał na nas uwagi. Coś za oknem przykuło jego wzrok. Nagle wygiął się jak struna, a potem błyskawicznie wskoczył na parapet, przy tym niszcząc firankę.
– Oj, to się zrobi awantura. Ona tego nie przeboleje – szepnęła Iwona, zaczynając przyglądać się swojej cioci. Reszta osób przy stole naśladowała ją. Ciocia jednak nie zmieniła nawet wyrazu twarzy. Podeszła do kota i delikatnie go poklepała po sierści.
– Masz rację, kotku, ta zasłonka jest już zużyta i nieładna. Jutro kupimy nową – oznajmiła z miłością.
Wszyscy patrzyli, nie mogąc uwierzyć
Tamten obiad, który odmienił życie ciotki Doroty, sprawił, że znowu stała się częścią rodziny. Nikt jej już nie unika, a ona z radością uczestniczy we wszystkich rodzinnych spotkaniach. Zawsze ma ze sobą Rudzika, bo nie jest w stanie od niego odejść nawet na sekundę.
Musimy przyznać, że nasz kotek zachowuje się wzorcowo. Nie psuje niczego, nie drapie, nie jest dla nikogo kłopotem. Wyleguje się zwinięty w kłębuszek na swoim ulubionym miejscu. Reaguje tylko wtedy, gdy ciotka się zapomni i ze swoim starym nawykiem zacznie narzekać. Wskakuje jej wtedy na kolana i przygląda się jej intensywnie. Jakby chciał powiedzieć: "No co, znowu zaczynasz? Daj spokój!". Wtedy ciocia przestaje mówić, a z jej twarzy znika grymas i pojawia się przepraszający uśmiech.