Reklama

Ciotka Janka była samotną, zdziwaczałą staruszką. Jej nieprzyjemny sposób bycia odstręczał od niej ludzi. Nie potrafiła utrzymać dobrych stosunków nawet z najbliższymi sąsiadami. Każdemu naraziła się jakąś kąśliwą uwagą, bo też krytykowała wszystko i wszystkich. No ale była moją ostatnią żyjącą krewną, więc bardziej z obowiązku niż z autentycznej potrzeby odwiedzałam ją od czasu do czasu. Mieszkała w czynszówce, równie starej jak ona, i równie mocno zaniedbanej. Ciotka Janka w niczym nie przypominała starszych krewnych moich koleżanek, miłych, kulturalnych i emanujących ciepłem babć i cioć.
Nie lubiłam do niej przychodzić, bo nie dość, że była zgryźliwa, to jeszcze do bólu oszczędna. Herbatę zaparzała wielokrotnie z tej samej torebki, a podawane ciasteczka czekoladowe pokrywał szary nalot.

Reklama

Tłumaczyłam sobie, że z niewielkiej emerytury nie stać jej na frykasy, ale nie pomagało to pokonać odruchu obrzydzenia, kiedy podawała mi zeschniętą drożdżówkę z wyraźnie pleśniejącymi owocami. Widząc moją minę, karciła mnie:

– Nie krzyw się. Żyłam uczciwie, więc teraz nie stać mnie na wiele rzeczy. Nie opłaca się być przyzwoitym – dodawała zawsze na koniec, i to takim tonem, jakby dopiero co dokonała tego odkrycia.

Nauczyłam się robić uniki. Kłamałam, że dopiero co jadłam, że jestem na diecie, że odkwaszam organizm i nie mogę jeść słodyczy. Czasami, powodowana wyrzutami sumienia, zanosiłam jej dużą paczkę jakichś lepszych wiktuałów. Przyjmowała, owszem, ale nigdy mnie nimi nie częstowała.

Zasłonisz wszystkie okna i otworzysz dolne drzwiczki od pieca…

Któregoś dnia ciotka nieszczęśliwie poślizgnęła się w łazience i upadła, tracąc przytomność. Lejąca się z sufitu woda zaalarmowała sąsiadów. Nawet w szpitalu zachowała swój nieprzyjemny ton… Kiedy odzyskała świadomość, zażądała, aby natychmiast mnie zawiadomić. Wezwana, pojawiłam się na oddziale. Ciotka leżała w pustej trzyosobowej sali. Wydała mi się bardzo krucha. Szybko się jednak przekonałam, że to tylko złudzenie.

Zobacz także

– Dzień dobry, ciociu. Jak się czujesz? – zapytałam, pochylając się nad nią i całując w pomarszczony policzek.

– A jak mam się czuć? – burknęła. – Nie pytaj głupio, tylko słuchaj. – Mimo osłabienia zachowała swój dawny nieprzyjemny ton. – Nie wezwałam cię tu po to, żeby gadać o samopoczuciu…

– Czegoś ci potrzeba? – spytałam niezrażona. Przywykłam nie przejmować się jej humorami. Nigdy nie była miła, a teraz przynajmniej miała powód, by narzekać. – Przynieść ci coś? Przybory toaletowe? Jakieś czasopisma? Coś do jedzenia?

– Wreszcie zaczynasz mówić z sensem – pochwaliła umiarkowanie. – Pojedziesz do mnie, wezwiesz ślusarza, zmienisz wyważone zamki – na widok moich uniesionych pytająco brwi, wyjaśniła: – Nie chcę, żeby sąsiedzi mnie okradli.

Jakby mieli co tam kraść… Ta myśl musiała się jakoś odbić na mojej twarzy, bo ciotka zgromiła mnie wzrokiem.

– Nie rób głupich min i skup się – nakazała surowo. – Jak tylko ślusarz wyjdzie, zasłonisz wszystkie okna i otworzysz dolne drzwiczki od pieca…

Rany, chyba nie tylko biodro sobie złamała, ale i na mózg jej ten upadek zaszkodził, westchnęłam w duchu.

– Pod warstwą popiołu znajdziesz kopertę – kontynuowała szeptem, choć w pokoju byłyśmy tylko we dwie. – Wyjmiesz ją i przywieziesz tutaj. Tylko tak, żeby nikt cię nie widział. No, jedź i zrób, co kazałam. I zaraz wracaj. Nie trać czasu na jakieś głupie zakupy! – dodała głośniej.

Cóż, nie będę się kłócić z nią w jej stanie.

Zdumiona zajrzałam do środka i oniemiałam. Trzymałam w dłoni małą fortunę

Zrobiłam, jak kazała. Znajomy ślusarz, pan Miecio, akurat miał czas, więc od razu pojechał ze mną do mieszkania ciotki. Sprawnie wymienił zamek na nowy, wręczył mi klucze, zainkasował należność i polecając swoje usługi na przyszłość, pożegnał się wylewnie.

Przystąpiłam do realizacji drugiej części polecenia. Nie zawracałam sobie głowy zasłanianiem okien – przez pokryte kurzem szyby i tak niewiele można było zobaczyć. Otworzyłam drzwiczki pieca, i ku mojemu zdziwieniu, pod warstwą popiołu wymacałam dość gruby pakiet owinięty foliową reklamówką. Z lekkim obrzydzeniem wyciągnęłam znalezisko i zdmuchnąwszy zeń warstwę pyłu, obejrzałam pobieżnie. Przez zabrudzoną folię dostrzegłam jedynie pożółkłe gazety. Ciotuni odbija na całego, pomyślałam. Byłam ciekawa, jakież to „skarby” ukryła w piecu, ale powstrzymałam się od sprawdzenia, by nie narazić się na kolejne wymówki i utyskiwania. Wrzuciłam pakiet do płóciennej torby i zamknęłam drzwi.

– Jak się czuje pani Janina? – za moimi plecami rozległ się donośny głos sąsiadki z naprzeciwka. Chyba obserwowała poczynania ślusarza i moje przez wizjer, bo idealnie trafiła w moment, kiedy opuszczałam mieszkanie.

– Odzyskała świadomość – odparłam.

– Aha! – skwitowała i wycofała się.

Trochę mnie to zdziwiło. Żadnego „wpadnę do niej” albo chociaż „proszę pozdrowić”? Cóż, widocznie ciotuchna solidnie zalazła sąsiadom za skórę.

– Masz? – zapytała ciotka, ledwo stanęłam w progu sali.

Kiwnęłam głową.

– Nikt cię nie widział? Nie śledził? – dopytywała gorączkowo, a gdy zaprzeczyłam, zadysponowała: – Daj mi to i wyjdź na chwilę.

Traktowała mnie jak osobistą służącą. Miałam tego dość! To jej komenderowanie mną było doprawdy irytujące. Nawet nie raczyła zapytać, czy mam czas i ochotę. O podziękowaniu za przysługę już nie wspominając.

– Wejdź – dobiegło mnie z wnętrza salki.

Zła na samą siebie, zastosowałam się jednak do polecenia.

– Masz – wetknęła mi jakieś zawiniątko, chyba wyjęte z pakietu, który przywiozłam, bo zalatywało popiołem. – To na mój pogrzeb – wyjaśniła.

Zdumiona zajrzałam do środka i oniemiałam. Trzymałam w dłoni małą fortunę, na oko ze dwadzieścia tysięcy w banknotach dwustuzłotowych.

– Ależ ciociu…

– Żadne „ależ ciociu” – zagrzmiała. – Daję ci, żebyś miała za co godnie mnie pochować. A jeśli tego nie zrobisz, będę cię straszyła po śmierci – zagroziła.

Wystarczająco straszyłaś mnie za życia, pomyślałam, wspominając szare ciastka, i herbatę koloru i smaku siana. Ale głośno powiedziałam:

– Jak sobie życzysz, ciociu.

Co nie zmienia faktu, że nie wierzyłam w rychłe zejście ciotki. Była nie do zdarcia.

Ciotka chyba miała jakieś przeczucie

Wracając do domu, zastanawiałam się, skąd ciotka ma tyle kasy. Widać wzorem innych starych, chorobliwie oszczędnych ludzi odmawiała sobie wszystkiego, zbierając do skarpety pieniądze na czarną godzinę. Nie chciałam mieć przy sobie takiej gotówki, więc po drodze wstąpiłam do banku i wpłaciłam ją na swoje konto; tam była bezpieczna.

Okazało się, że ciotka chyba miała jakieś przeczucie, bo po chwilowej poprawie jej stan się nagle pogorszył i po kilku dniach zmarła. Zator w płucach. Zgodnie z obietnicą wyprawiłam jej porządny pogrzeb, na który przyszło parę osób z sąsiedztwa. Żadna z nich nie wyglądała na przejętą, a kilka sprawiało wrażenie wręcz zadowolonych. Właściwie trudno im się dziwić. Biorąc pod uwagę charakterek ciotki, pewnie poczuli ulgę, że nie będzie im już dokuczać.

Niedługo po pogrzebie zgłosiła się do mnie kancelaria notarialna z prośbą o kontakt. Kiedy się tam dodzwoniłam i podałam swoje nazwisko, usłyszałam, że mam się stawić na odczytanie testamentu ciotki Janiny. Robiło się coraz ciekawiej. Ciotka Janka i testament? I co mi niby zapisała? Oby nie długi, rozmyślałam, wspinając się na drugie piętro eleganckiej kamienicy zajmowanej w całości przez kancelarie adwokackie, radcowskie i notarialne. Wąska spódnica ciemnej garsonki nie ułatwiała mi wędrówki.

Testament okazał się krótki i głosił mniej więcej, że wszystko, co ciotka posiadała, zapisała mnie, swojej siostrzenicy.

– Wszystko, czyli co? – zapytałam podejrzliwie nobliwego notariusza.

– Tego moja klientka nie wyjaśniła. Zapewne chodziło jej o to, że wszystko, co zgromadziła, należy do pani. U mnie nie zdeponowała niczego poza swą ostatnią wolą – zabrzmiało to, jakby miał żal do zmarłej, ale zaraz dodał: – Jest tu także klauzula, że ma się pani osobiście zająć likwidacją jej mieszkania, a nie zlecać pracy osobom trzecim czy firmom zewnętrznym.

No to ładnie mnie urządziłaś, ciociu. Byłam zła, bo w domu ciotki panował taki bajzel, że szkoda gadać. Tygodnia nie starczy, by się z nim uporać. No ale ostatnie życzenie ciotki Janki było niejako święte, więc nie miałam wyboru.

Już nazajutrz – bo po co odwlekać to, co nieprzyjemne a nieuniknione – ubrana w najgorsze ciuchy i uzbrojona w dwie rolki worków na śmieci, wkroczyłam do mieszkania ciotki. Zaczęłam od opróżniania półek meblościanki, dosłownie zapchanej zakurzonymi bibelotami. Właśnie rozprawiałam się ze stojącą na najwyższej półce kolekcją koszmarnych kubków do wód mineralnych, ozdobionych widokami różnych kurortów, kiedy w jednym z nich coś zabrzęczało. Wytrząsnęłam owo „coś” i zdębiałam. Była to misternej roboty złota bransoletka ozdobiona ciemnoniebieskimi kamieniami. Szafiry? Skąd u ciotki takie precjoza?

To był dopiero początek niespodzianek…

W innych kubkach chowały się pierścionki, wisiorki, obrączki. Wszystko ze złota. Odłożyłam biżuterię do jednej ze szkatułek, którą wcześniej opróżniłam z jakiegoś plastikowego badziewia, i zabrałam się za półki z książkami i czasopismami. Literatura była marna, jakieś kieszonkowe wydania romansów i kryminałów z lat osiemdziesiątych. Od razu dostałam ataku kichania, tyle w nich było kurzu. Kichając jak szalona, strąciłam kilka tomów, z których wypadły zielonkawe banknoty. Ja cię kręcę… Dolary…

Stało się jasne, czemu ciotka nalegała, żebym robiła porządki osobiście. Wiedziała, że nawet po śmierci jej wredna charyzma będzie działać, i nie ośmielę się odmówić. A nie chciała tu obcych, bo najwyraźniej miała sporo sekretów. Między kartkami innych książek i broszur także poupychała pieniądze w różnych walutach i nominałach. Co oznaczało, że będę musiała każdą pozycję dokładnie przekartkować. Robota posuwała się żółwim tempem, ale i tak była to najlepiej opłacona praca, jaką zdarzyło mi się kiedykolwiek wykonywać. W ciągu godziny uzbierałam dwa pokaźne pliki banknotów.

Postanowiłam zrobić sobie krótką przerwę. Dwie wysokie biblioteczki już opróżniłam, a na wyniesienie czekało dwanaście czarnych worów. Parzyłam właśnie przyniesioną z domu kawę – po turecku, bo ciotka, ta bogata sknera, nie miała ekspresu – kiedy zabrzęczał dzwonek u drzwi. Na progu stała niepozorna kobiecina. Wydawała się zaskoczona moim widokiem.

– Dzień dobry – zagaiłam. – Pani w jakiej sprawie?

– Ja? – stropiła się. – Ja do pani Janeczki…

– Nie ma – odpowiedziałam krótko. – Jestem jej siostrzenicą. Mogę jakoś pomóc?

– Przyniosłam ratę długu – wyjaśniła, nieśmiało i lękliwie spuszczając oczy. – Dziś upływa termin…

– Proszę do środka – uznałam, że rozmowa na taki temat nie powinna się toczyć przy otwartych drzwiach.

Zaproponowałam gościowi kawę i usiadłyśmy przy stole. Początkowo kobieta, wciąż dziwnie wystraszona, niewiele mówiła, wciskała mi tylko pieniądze i prosiła o pokwitowanie. Dopiero na wiadomość, że ciotka nie żyje, a ja sprzątam jej mieszkanie, odetchnęła jakby z ulgą, ale zaraz jej twarz znów przybrała lękliwy wyraz.

– I co teraz? – zapytała. – Ja nie jestem w stanie płacić pani więcej…

– Zaraz, zaraz, od początku. Za co i ile płaciła pani ciotce?

– Dwieście złotych miesięcznie – wymamrotała.

– Ale dlaczego? Pożyczała pani u niej na procent?

W głowie się nie mieściło. Ciotka Janka parała się lichwą!

Kobieta pokręciła przecząco głową. Prawda okazała się dużo gorsza.

– Nie… Ona… Ja… Mój syn… – chyba nie wiedziała, jak zacząć swoją opowieść, ale wreszcie wzięła się w garść na tyle, że powiedziała, nie patrząc mi w oczy: – Ona żądała tych pieniędzy za milczenie.

Kobieta zgodziła się zapłacić jej dziesięć tysięcy za milczenie. Nie wierzę! Aż się we mnie zagotowało z oburzenia i odrazy. Ciotka była szantażystką! Serwowanie starych, zapleśniałych drożdżówek to przy tym pikuś. Szantażowanie ludzi tłumaczyłoby, skąd u niej kasa i biżuteria, ale kompletnie nie wyjaśniało, czemu to robiła. Siłą narzuciłam sobie spokój.

– Dlaczego pani jej płaciła? – zapytałam łagodnie.

– Mój syn potrącił pieszego na pasach i uciekł – wyszeptała. – Tamten człowiek przeżył, mój syn nie jest mordercą, ale wyrok zniszczyłby mu karierę. Pani Janka to widziała i zażądała pieniędzy za to, że nie pójdzie na policję.

– Kiedy to było?

– Pół roku temu. Miałam jej zapłacić dziesięć tysięcy, ale zgodziła się przyjmować w ratach.

Proszę, jaka z cioci była wyrozumiała, miła szantażystka! Chwilę milczałyśmy obie. Ona w obawie, co dalej zrobię z tą wiadomością, ja, bo nie miałam bladego pojęcia, co z tym zrobić. Wreszcie ona odezwała się pierwsza:

– Co teraz? Mogę płacić tak jak dotychczas? – zapytała cicho kobieta.

– Nic pani nie będzie płacić! – zdenerwowałam się taką sugestią i to rozjaśniło mi w głowie. – Proszę – wyszarpnęłam z kasetki, do której odkładałam znalezione w książkach pieniądze, tysiąc dwieście złotych. – To zwrot tego, co już pani do tej pory zapłaciła. I proszę nigdy więcej tu nie przychodzić. A co do syna… Niech sam zgłosi się na policję. Prawda może zniszczyć mu karierę, ale ta tajemnica może zniszczyć mu życie. Niech mądrze wybierze.

Nie chciałam, żeby sekret ciotki zniszczył mi życie

Kobieta patrzyła na mnie zdezorientowana, nie wiedząc, czy brać pieniądze i znikać, czy też domagać się jakichś wyjaśnień.

– Proszę iść! – podniosłam głos. – Ciotka Janka nie żyje, a ja nie zamierzam kontynuować jej… procederu.

Kiedy wyszła, zaczęłam intensywnie rozmyślać. Takich ofiar jak ta nieszczęsna kobieta musiało być znacznie więcej, biorąc pod uwagę rozmiar zgromadzonego przez ciotkę bogactwa. Gdzieś w tym bajzlu zapewne znajduje się archiwum. Muszę je odnaleźć.

Ze zdwojoną energią zaczęłam przeszukiwać cały dom. Niestety, zamiast na archiwum trafiłam jedynie na kolejne schowki, gdzie ciotka chomikowała wyłudzone szantażem dobra. Czułam się zagubiona. Sytuacja mnie przerosła. No bo co miałam zrobić? Iść na policję? Głupio donosić na własną ciotkę, poza tym nie byłam pewna, czy to właściwa droga. Tego brakuje, żebym próbując naprawić krzywdę, zaszkodziła ludziom, którzy ciotce płacili. Z drugiej strony anioły nie płacą za ukrywanie swoich grzechów. Tak czy siak, jakoś rozwiązać ten problem musiałam, bo inaczej to mnie zniszczy życie obrzydliwa tajemnica ciotki.

Przez kolejne dni nadal opróżniałam mieszkanie. W tym czasie zgłosiły się jeszcze dwie osoby z haraczem. Jakiś facet, który płacił za to, żeby ciotka nie doniosła jego żonie o kochance, i kobieta, która handlowała papierosami bez akcyzy. Porządki w mieszkaniu, zważywszy na ogrom pracy, posuwały się błyskawicznie. W końcu pozostały w nim już tylko sprzęty, a ja nadal nie trafiłam na ślad archiwum. Przecież musi gdzieś tu być!

Odnalazłam je w najmniej spodziewanym miejscu – pod siedziskami krzeseł. Sześć grubych, szarych kopert zawierających oświadczenia ofiar, ich adresy, zdjęcia, dokumenty. Okazało się, że ciotka uprawiała swój proceder od lat. Kaliber przestępstw był różny, ale najczęściej chodziło o grzeszki związane ze sferą moralną i obyczajową. Kryminalnych było niewiele.

Kiedy już zdałam do administracji mieszkanie ciotki, ogarnęło mnie zniechęcenie. Byłam wyczerpana fizycznie i emocjonalnie. Z trudem radziłam sobie z faktem, że moja ciotka była regularną szantażystką. Wciąż zastanawiałam się dlaczego? Przecież nawet nie korzystała z tych pieniędzy. Więc, o co jej chodziło? Lubiła zastraszać ludzi? Lubiła mieć nad nimi władzę? I w jaki sposób docierała do danych o popełnionych wykroczeniach, które potem bez skrupułów wykorzystywała? Nie mogła przecież być świadkiem każdego z nich. Słuchała plotek, a potem sprawdzała, które kryją w sobie ziarno prawdy?

Męczyło mnie też dużo ważniejsze pytanie. Co zrobić z tak nagromadzonym majątkiem, no i z szantażowanymi ludźmi? Ostatecznie, skoro znałam dane, adresy, spróbowałam skontaktować się z ofiarami. Niektórzy zdążyli się wyprowadzić, inni już umarli. Tym, których udało mi się namierzyć, oddałam pieniądze i biżuterię.

Mimo tych wszystkich działań nadal nie czułam się usatysfakcjonowana. Sporo pieniędzy i precjozów zostało, a nie chciałam z nich korzystać. Czułabym się współwinna. Używając ich do własnych celów, stałabym się podobna do ciotki. Za nic w świecie! Zamieszczenie w dwóch największych miejscowych dziennikach dużego anonsu, iż „osoby związane z panią Janiną B. proszone są o kontakt na adres znany redakcji”, nic nie dało.

Reklama

W końcu, nie znalazłszy lepszego rozwiązania, większość pieniędzy przekazałam jako darowiznę na hospicja. Za resztę zamówiłam szereg mszy za duszę ciotki. Myślę, że tam, gdzie teraz przebywa, bardzo potrzebuje modlitwy.

Reklama
Reklama
Reklama