„Ciotka latami powtarzała, że jej mąż zaginął. Nie potrafiła przyjąć prawdy, która była banalna”
„Do sprawy zniknięcia wujka już nie nawiązywałyśmy, nie miałam zamiaru denerwować cioci. Ale wciąż zastanawiałam się, jaki los go spotkał. W jakim miejscu przebywa? Czy wciąż jest wśród żywych?”.
Początek jesieni był już prawie na wyciągnięcie ręki. Zgodnie z coroczną tradycją, udawałam się w odwiedziny do cioci, aby pomóc jej podczas zbioru jabłek. Mimo upływu lat i malejącej energii, nie zamierzała zrezygnować z tej czynności. W gronie rodzinnym organizowaliśmy zatem dyżury i na zmianę jeździliśmy, by służyć jej pomocą. Do domu wracaliśmy ze słoneczną opalenizną oraz z pełnymi koszami jabłek i słoików.
To była nasza tradycja
Ciotka Malwina darzyła ogród ogromnym sentymentem, ale nie ze względu na profity finansowe, bo handel owocami nie był szczególnie intratny. Przyczyną był Janek, mąż, którego kochała nad życie. Niegdyś to on władał sadem. Od ośmiu lat po wujku nie było śladu. Tamtego dnia z samego rana udał się na grzybobranie, z którego nigdy nie powrócił.
Mieszkańcy całej miejscowości szukali go bez wytchnienia, policjanci prowadzili dochodzenie, a najbliżsi nie mogli się pozbierać po tym, jak zniknął bez śladu. W końcu doszli do wniosku, że najwyraźniej miał dość swojej codzienności i postanowił od niej uciec.
Nikt z nas nie dawał temu wiary. Prawie cała rodzina była przekonana, że wujek już nie żyje, bo nigdy by nie porzucił swojej żony i nie rozpłynął się w powietrzu. Jedynie ciocia Malwina ciągle powtarzała, że Janek pewnego dnia się odnajdzie, na pewno miał jakiś istotny powód, żeby tak postąpić, ale na sto procent do nas wróci. I starała się żyć tak, aby Jan miał po co wracać. Krok po kroku wychodziła na prostą z kłopotami finansowymi, opiekowała się domem, no i ogrodem.
– Co ja powiem Jankowi, jeśli sad będzie wyglądał fatalnie, kiedy wróci do domu? – tłumaczyła nam z uporem, podczas gdy my, czyli kuzyni i rodzice, usiłowaliśmy przekonać ją, żeby dała sobie spokój.
Wzruszaliśmy ramionami i zabieraliśmy się do pracy. Było nam żal biednej ciotki, która nie mogła się pogodzić ze śmiercią swojego męża.
Uwielbiałam to miejsce
W mgnieniu oka znalazłam się na miejscu. Drewniany dom ciotki prezentował się uroczo pośród okazałych jabłoni.
– Cześć, ciociu! – przywitałam się, całując jej pooraną zmarszczkami twarz.
– Cześć, kochanie, dobrze cię wreszcie widzieć – odparła z ciepłym uśmiechem. – Napijesz się herbatki z malinkami?
– Dobrze wiesz, ciociu, że na to zawsze mam ochotę – odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko.
Rozsiadłyśmy się wygodnie na werandzie, plotkując i rozmawiając o różnych sprawach. Napawałam się każdą minutą naszego spotkania. Chociaż praca w sadzie potrafiła dać w kość, to czas spędzony u cioci był dla mnie jak balsam na duszę – okazją, by odpocząć od wielkomiejskiego hałasu i ciągłej bieganiny.
Gdy otworzyłam oczy po cudownym wieczorze i relaksującej nocy, poczułam się pełna energii oraz zapału do działania. Spacerując pomiędzy drzewami w sadzie, gdy poranne mgły wciąż unosiły się nad ziemią, delektowałam się krystalicznie czystym powietrzem. Bez pośpiechu zaczęłam zbierać smakowite, dojrzałe jabłka. Na mojej twarzy zagościł pogodny uśmiech. wywołany napływającymi wspomnieniami.
Dawniej często przychodziłam tu z wujkiem Jankiem. Mieliśmy swoje ulubione miejsce pod ogromną jabłonką, gdzie oddawaliśmy się lekturze. Kiedy byłam jeszcze dzieckiem, czytywał mi Opowieści z Narni, a z czasem zaczęliśmy czytać osobno, każdy swoją książkę. Nawet gdy dorosłam i zjawiałam się tu głównie po to, żeby pomagać przy zbiorach, nigdy nie brakowało nam choć chwili na poczytanie razem pod tą jabłonią.
– Ach, wujku, gdzie się podziewasz, co się z tobą dzieje? – wyszeptałam, wpatrując się w „nasze” drzewo.
Co się z nim stało?
Delikatny podmuch ciepłego powietrza musnął moją twarz i przez moment miałam wrażenie, że wyczuwam w nim znajomą woń cedru z perfum wujka. Na tę myśl zrobiło mi się miękko na sercu, co było dla mnie dość niecodziennym uczuciem. Szybkim ruchem starłam samotną łzę, która zdążyła spłynąć po mojej twarzy i bez dalszej zwłoki wzięłam się do roboty.
Niedługo później wstała ciocia i przyszła mi pomóc. Dzionek zleciał nam na plotkach i zbieraniu jabłek. Ciocia wzbudzała we mnie podziw swoim optymizmem, energią i nadzieją na lepsze czasy. W końcu przeszła przez piekło, a mimo to dalej z ufnością wyglądała tego, co przyniesie los.
– Ciociu, a nie zastanawiałaś się czasem nad tym, żeby ewentualnie z kimś się umówić? – spytałam niepewnie.
– Zwariowałaś?! A co ja Jankowi powiem, jak już wróci do domu? – oburzyła się ciotka.
– No a jeśli jednak nie wróci? – drążyłam temat.
– Wróci na pewno! – oznajmiła stanowczo, a jej spojrzenie stało się mroczne. – Jesteśmy dla siebie stworzeni i nic nas nigdy nie rozdzieli! – rzuciła tak ostro, że aż mnie zmroziło.
Do sprawy zniknięcia wujka już nie nawiązywałyśmy, nie miałam zamiaru denerwować cioci. Ale wciąż zastanawiałam się, jaki los go spotkał. W jakim miejscu przebywa? Czy wciąż jest wśród żywych? W końcu jednak stwierdziłam, że na pewno już nie żyje, bo inaczej nigdy by tego nie zrobił: nie porzuciłby swojej żony, domu, sadu i nas wszystkich…
Nie wracałam do tematu
Czas płynął leniwie, a ja z każdym dniem nabierałam coraz ładniejszej opalenizny i czułam się bardziej zrelaksowana, mimo że ręce rwały mnie od noszenia ciężkich koszy. Jedyny kłopot miałam ze snem. Otwierałam oczy skoro świt, chociaż nigdy nie należałam do osób, które wcześnie wstają.
Nie chcąc tracić ostatnich dni urlopu na wylegiwanie się pod kołdrą, wybierałam się na długie spacery po sadzie o poranku. I właśnie o świcie czasami miałam wrażenie, że słyszę, jak wujek pogwizduje melodyjkę z Monty Pythona, bo często to robił. Albo gdzieś mignęła mi jego ruda czupryna. „Chyba z wiekiem robię się dziwna” – chichotałam w duchu.
Pewnego ranka, kiedy wszędzie panowała jeszcze głęboka cisza, udałam się do pokoju dziennego. Zdecydowałam się sięgnąć po naszą najukochańszą książkę. Z półki zdjęłam mocno sfatygowany tom Opowieści z Narni – ten sam, który wujek czytywał mi, gdy byłam małą dziewczynką.
Z lekkim wahaniem odchyliłam okładkę i moim oczom ukazała się zażółcona stronica, pokryta idealnie równym, kaligraficznym pismem wujka. Szybko przeskanowałam wzrokiem zawartość wiadomości.
„Kochana Malwino, proszę o wybaczenie, że robię to w taki sposób. Nie jestem w stanie powiedzieć ci tego prosto w oczy. Odchodzę. Nie mam zamiaru cię zranić, ale muszę podążyć za tym, co podpowiada mi serce. Jestem zakochany z wzajemnością. Irena jest w ciąży. To właśnie ona jest miłością mojego życia. Mam nadzieję, że niedługo Ciebie również to spotka i że pewnego dnia znajdziesz w sobie siłę, by mi wybaczyć. Janek”.
Dosłownie oniemiałam
Kilka razy przeczytałam ten list, ale jakoś nie mogłam zrozumieć, o co w nim chodzi. Wujek porzucił ciotkę? Niemożliwe, nie mogę w to uwierzyć. Irena? Kojarzyłam tylko jedną Irenę, dziewczynę od sąsiadów wujka i ciotki, która podobno urodziła dziecko, ale to było wieki temu i już dawno się stamtąd wyniosła.
– No i gdzie, u licha, polazł ten wujek? – mruknęłam pod nosem.
Zupełnie zaschło mi w gardle. Byłam tak przejęta, że nawet nie zorientowałam się, kiedy ciotka do mnie podeszła.
– Gdzie to znalazłaś? – spytała, a w jej oczach pojawił się osobliwy błysk.
– W książce.
– Nieważne – niespodziewanie posłała mi uśmiech, a ja odniosłam wrażenie, że jej zachowanie staje się coraz bardziej szalone. – No to już ci wiadomo, że twój wspaniały wujaszek Janek był podstępnym kłamczuchem, zrobił bachora jakiejś zdzirze i porzucił mnie – mówiła coraz prędzej.
W tym momencie ogarnęły mnie złowieszcze przeczucia. Niespodziewanie ciocia runęła na ziemię i wybuchnęła płaczem. Łkała przez parę chwil, po czym wyznała:
– Janek wyjechał do Niemiec i zamieszkał tam z córką sąsiadów. Doczekali się razem dziecka. Raz tylko zadzwonił do mnie, żeby mi o tym powiedzieć. Ale nie potrafię nikomu przyznać, że tak mnie opuścił i zostawił samą sobie. Ale on wróci, prawda? – oznajmiła żałośnie.
Zajęłam miejsce obok niej i zaczęłam pocieszająco głaskać ją po ramieniu. Współczułam jej teraz jeszcze mocniej niż przedtem.
Magda, 28 lat