Reklama

Niedziela zawsze miała w sobie coś z rytuału. Słońce wpadało przez firankę w kuchni pod tym samym kątem, w radiu leciały te same powtórki, a zegar tykał jakoś głośniej niż w inne dni. Sąsiedzi też mieli swoje rytuały – jedni jechali do kościoła, drudzy na działkę, a jeszcze inni po prostu nastawiali rosół i czekali, aż wszystko się ugotuje samo.

Reklama

To właśnie te niedziele były dla mnie najważniejsze. Wtedy wszystko musiało się zgadzać. Minuty, odgłosy, zapachy. Każdy szczegół miał znaczenie, bo każdy szczegół był częścią pewnego misterium. Tego dnia nie było miejsca na pomyłki. A jednak. Wystarczył jeden raz. Jedna chwila nieuwagi. Jedna drobna luka w tym misternie ułożonym planie. I cały teatr runął jak domek z kart.

Serce mi waliło

– A dzisiaj to, co tak cicho? – zapytała sąsiadka z naprzeciwka, kiedy minęłyśmy się w windzie. – Zawsze o tej porze coś tam u pani tak... stuka.

Uśmiechnęłam się blado i udawałam, że nie rozumiem.

– Stuka?

– No, takie jakby... tłuczenie? Meble pani przestawia?

– Aaa, tak... – przytaknęłam szybko.

Sąsiadka parsknęła śmiechem i wysiadła na swoim piętrze. Gdy drzwi windy się zamknęły, oparłam się o ścianę. Serce mi waliło. Czyżby już coś podejrzewała? Nie włączyłam radia, nie postawiłam patelni na gazie, nie stuknęłam nawet raz młotkiem o podłogę. Była niedziela, a ja zapomniałam. Po raz pierwszy od... nie wiem nawet ilu miesięcy. Wszystko przez ten telefon od Wiesi. Zasiedziałam się, rozgadałam, a potem – jakoś tak wyszło. W kuchni nadal leżał jeden surowy kotlet.

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Zamarłam.

– Pani Anielo, dzień dobry – pan Janek z dołu stał w progu z dziwną miną. – Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale... coś się stało? Bo tak cicho dziś. Nawet zaniepokoiliśmy.

– Cicho?

– No tak... zawsze u pani taka niedzielna krzątanina, zapachy... A dziś – nic. Cisza jak makiem zasiał.

Stałam bez słowa. Co miałam mu powiedzieć? Że moje życie od roku to było teatrzykiem dla sąsiadów?

– Wszystko dobrze – wydukałam w końcu. – Po prostu... zmiana planów.

Wzięłam się w garść

Zamknęłam drzwi i opadłam na krzesło. Pan Janek nigdy wcześniej nie pukał. On tylko słuchał. A teraz przyszedł – i to z troską. I to właśnie najbardziej mnie przeraziło.

– No pięknie, Aniela – szepnęłam do siebie. – Sama sobie ten teatrzyk wystawiłaś, to teraz masz oklaski... i kontrolę.

Wzięłam się w garść. Wyjęłam patelnię, olej i wrzuciłam kotleta. Niech pachnie, choćby po fakcie. Przestawiłam krzesło z hukiem, stuknęłam szufladą. Tylko że to już nie było to. Wszystko brzmiało jak spóźnione przeprosiny. Zadzwoniła Wiesia.

– I jak tam twoje schabowe? – zażartowała. – Mam nadzieję, że nie zmarnowałaś całego dnia na te swoje zabawy w kucharkę.

– Wiesia... dziś zapomniałam – powiedziałam szeptem.

– O matko. Czyli katastrofa?

– Pan Jenak przyszedł. Stał w progu jak ksiądz po kolędzie. Pytał, czy żyję.

Po drugiej stronie była cisza.

– A nie mówiłam ci, że to głupie? – syknęła w końcu. – Po co ci było to całe przedstawienie?

Nie chciałam litości. Wiesz, jak na mnie patrzyli... jak na starą babę, która już tylko herbatę i suchary.

– A patrzyli inaczej?

– Dziękuję ci bardzo – mruknęłam. – Naprawdę pomogłaś.

– Przepraszam. Wiesz, że ja cię lubię. Tylko... może już czas z tym skończyć?

Popatrzyłam na resztki kotleta.

– Może już na to za późno – powiedziałam cicho.

Zaskoczył mnie

W poniedziałek z samego rana pod drzwiami leżała kartka. Równe, kobiece pismo:

„Pani Anielo, jeśli coś się dzieje – proszę dać znać. Jesteśmy obok. Alicja”

Siedziałam przy stole i obracałam ją w palcach jak jakiś dowód. Dowód na to, że ktoś naprawdę zauważył moją obecność. Albo raczej – jej brak. Zadzwoniła Wiesia znowu.

– Mówiłam ci, żebyś nie zaczynała z tym cyrkiem, pamiętasz?

– A mogłam co? Dać się zaszufladkować? „Samotna wdowa z czwartego piętra, żywi się krakersami i herbatą z malin” – skrzywiłam się.

– No to teraz masz troskę. Czy to ci pasuje?

– Nie wiem. Chyba mniej mnie przerażała ich obojętność.

– To ich oszukiwałaś, żeby było ci lepiej. Komu ty udowadniasz, że żyjesz, co?

Nie odpowiedziałam. Wiesia zawsze trafiała za mocno. Po południu znów zapukał pan Janek. Tym razem z miską rosołu.

Żona zrobiła więcej, pomyśleliśmy, że pani może się przyda – powiedział, nie patrząc mi w oczy.

– Dziękuję, ale ja...

– Proszę – przerwał. – Naprawdę. To nic wielkiego.

Zamknęłam drzwi z miską w rękach.

Zaniemówiłam

W następną niedzielę nie walnęłam młotkiem ani razu. Nie dlatego, że zapomniałam. Po prostu... nie mogłam. Siedziałam w fotelu i gapiłam się w telewizor, w którym jakaś kobieta gotowała zupę tajską z mlekiem kokosowym. Zastanawiałam się, co by powiedział Stefan, gdyby mnie teraz zobaczył. Może by się zaśmiał. A może by się wkurzył. Zawsze mówił, że prawda ma krótkie nogi, ale szybko biega. Nagle – dzwonek.

– Dzień dobry – głos pani Alicji był miękki, jakby zaraz miała coś bardzo delikatnego powiedzieć. – Mogę wejść na chwilkę?

– Oczywiście, zapraszam – wpuściłam ją, choć ręce mi się spociły.

Rozglądała się z uwagą, ale nie wścibsko. Jakby szukała czegoś konkretnego.

Mam nadzieję, że rosół smakował – uśmiechnęła się. – Janek był bardzo przejęty ostatnio, wie pani?

– Naprawdę niepotrzebnie... – zaczęłam, ale przerwała mi.

– Nie, proszę posłuchać. My z mężem... no wie pani, jesteśmy już na emeryturze. Dzieci za granicą. Czasem człowiek myśli, że tu tylko ściany zostały. Ale jak się słyszy, że u sąsiadów życie się toczy, kotlet się tłucze, patelnia skwierczy... to się jakoś człowiekowi lżej robi.

Zaniemówiłam.

Myślałam, że to tylko teatrzyk. Że was okłamuję, żebyście mnie nie żałowali.

Pani Alicja pochyliła głowę.

– A może pani wcale nie okłamywała? Może po prostu przypominała nam wszystkim, jak wygląda dom?

Spojrzałyśmy na siebie i przez moment nikt nic nie mówił.

Spojrzał w moją stronę

W sobotę kupiłam schab. Prawdziwy. Taki w kawałku, z tłuszczykiem na brzegach. W mięsnym pani Irenka aż się zdziwiła.

– Coś świętujemy?

– Można tak powiedzieć – odparłam i uśmiechnęłam się szczerze, pierwszy raz od dawna.

W niedzielę przekroiłam mięso, rozbiłam tłuczkiem – tak, jak dawniej. Ale tym razem nie z przyzwyczajenia. Nie dla pozorów. Tylko dla siebie. I trochę dla nich. Punkt dwunasta włączyłam radio. Podeszłam do okna i spojrzałam w górę. Zobaczyłam, że pan Janek stoi na balkonie. Spojrzał w moją stronę. Uniósł kubek z herbatą i kiwnął głową. Odpowiedziałam gestem. Wróciłam do kuchni, wrzuciłam kotlety na patelnię. Zapach wypełnił całe mieszkanie. Zadzwoniła Wiesia.

– I co, walisz znowu?

– A wiesz, że tak? Tym razem w schab. Normalny, uczciwy kotlet.

– Oho, no proszę, rewolucja. A co się stało?

– Pani Ala przyszła. Powiedziała, że lubi, kiedy u mnie słychać dom. Że to daje im jakiś... spokój.

– No i co teraz, będziesz karmić całą klatkę?

– Nie wiem. Może czasem warto usmażyć więcej.

Zadzwonił domofon. Znów. Spojrzałam na drzwi. A potem na drugą patelnię.

– Wiesiu, oddzwonię. Chyba mam gości.

Otworzyłam drzwi. Stała tam młoda sąsiadka z drugiego piętra, trzymając w rękach pusty pojemnik na jedzenie.

– Przepraszam... Pani to tak pięknie pachnie, że aż... może pani sprzedałaby jednego kotleta?

Uśmiechnęłam się.

– Nie sprzedaję. Ale zapraszam. Właśnie się robią.

Poczułam się doceniona

Było nas troje przy stole. Ja, Karolina z drugiego piętra i pan Janek, który przyniósł ogórki kiszone własnej roboty. Mówił, że trzyma je tylko na specjalne okazje. Nie pytałam, czy uważa dzisiejszy dzień za taką właśnie. I tak wiedziałam.

– Muszę przyznać, że to najlepszy kotlet, jaki jadłam od śmierci mojej babci – powiedziała Karolina, wycierając kącik ust.

– Bo smażony z sercem – odparłam. – A ta przyprawa... nie do kupienia w żadnym sklepie.

– To, czemu pani tyle czasu udawała? – zapytała. Nie oskarżycielsko. Po prostu – ciekawie.

Zawahałam się.

– Bo bałam się, że jak zniknie hałas, to nikt mnie nie zauważy, nikt nie będzie o mnie pamiętał.

Pan Janek spojrzał na mnie uważnie.

– A myśmy myśleli, że jak cicho u pani, to znaczy, że coś się stało.

Karolina dorzuciła:

– A ja się wstydziłam zapukać, bo myślałam, że pani nie lubi ludzi.

Zaśmiałam się, pierwszy raz naprawdę głośno.

– No to się wszyscy ładnie oszukiwaliśmy.

Zjedliśmy do końca. Karolina zabrała przepis, a pan Janek obiecał, że następnym razem przyniesie sernik swojej żony. A potem poszli do siebie, a mi było ciepło na sercu. Usiadłam przy stole z filiżanką herbaty i pomyślałam, że może jednak nie chodziło o to, żeby sąsiedzi słyszeli, że żyję. Może chodziło o to, żebym ja to w końcu poczuła. A dziś – poczułam.

Aniela, 78 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama