„Co roku babcia mówi, że to jej ostatnie Wszystkich Świętych. Mija 15 lat, a ona nadal wybiera znicze na cudze groby”
„To była tradycja: babcia co roku ogłaszała, że to jej ostatnie święto. A potem wybierała znicze, jakby od tego zależało zbawienie. Spojrzałam na nią. Ten sam szalik. Te same słowa. Tyle że kiedyś brzmiały jak koniec świata. A dziś były jak zaklęcie, że jeszcze się trzymamy”.

- Redakcja
Pociąg do Kłobucka zawsze miał w sobie coś z melancholii. Może przez mgłę za oknem, może przez to, że znajome stacje z dzieciństwa mijałam już bez emocji. Kiedyś patrzyłam na świat z nosem przyklejonym do szyby. Teraz głównie przeglądałam stare zdjęcia. Zatrzymałam się na jednym – selfie z babcią między grobami. Ona w beretce, ja w kapturze, obie zadowolone, z cmentarnymi zniczami jakbyśmy właśnie kupiły pączki.
– Jadę do babci – powiedziałam do Anki przez telefon. – Na coroczny „ostatni raz”.
– Znowu? Przecież mówiła to już, jak byłaś w liceum.
– I na studiach. I w pandemii. I po pandemii.
To była tradycja: babcia co roku ogłaszała, że to jej ostatnie Wszystkich Świętych. A potem wybierała znicze, jakby od tego zależało zbawienie.
Pod domem przywitał mnie znajomy skrzyp furtki.
– Natalka! No w końcu! – Babcia stała już w drzwiach. – Chodź, zobaczysz, co w tym roku mam!
I pokazała mi jej tegoroczną kolekcję zniczy.
– Natalka, to już chyba ostatni raz, wiesz?
Uśmiechnęłam się. Jak co roku.
Przygotowania jak na wojnę
Babcia przygotowywała się do Wszystkich Świętych jak do opery. Stół w kuchni od rana był zawalony: znicze w rzędach, wkłady poukładane według rozmiaru, obok harmonogram – kto gdzie leży, kiedy zmarł, ile zniczy, czy kwiaty, czy tylko chryzantemy.
– Zobacz Natalka, ten za 9,99 ma aż 120 godzin palenia. Za moich czasów jak coś paliło się 120 godzin, to straż przyjeżdżała – rzuciła, pokazując największy.
– To może weź ten z aniołkiem?
– Nie.
– A ten czerwony?
– Czerwony był dla ciotki Genowefy. Za życia malowała pazury tylko na czerwono. Będzie pasował.
Wszystko miało znaczenie. Godziny wybierania, godziny opowieści. Potem rytualne układanie w torby – każda podpisana: „dziadek”, „Zośka”, „sąsiedzi”.
Spojrzałam na babcię. Te same okulary co rok temu. Ten sam wyraz twarzy – jak generał przed bitwą.
– Babciu… A po co ci ta kartka?
– Bo jak umrę, to ty nic nie będziesz wiedziała.
– Przestań.
– Mówię poważnie. To już chyba ostatni raz.
Zerknęłam na jej ręce. Drobne, zmęczone, a jednak pewnie sortujące znicze. I zrozumiałam – to nie były tylko znicze. To był jej sposób, by się nie rozsypać.
Babcia ciągle w formie
Cmentarz w Kłobucku wyglądał jak plan filmowy: mgła, liście, zapach parafiny i głośne „Dzień dobry!” rzucane przez sąsiadów w grubych kurtkach. Babcia szła przede mną z siatką pełną zniczy. W drugiej ręce trzymała szczotkę do liści i ścierkę, bo „kamień też trzeba przetrzeć, bo się zarosił”.
– No i co, Józefie – powiedziała przy grobie dziadka. – Znów cię odwiedziłam. Nadal nie nauczyłeś się gotować? No trudno.
– Babciu, on nie żyje od 22 lat.
– I co z tego? Nadal mu się należy opieprz raz w roku.
Usiadłam na zimnej ławce. Babcia układała znicze z chirurgiczną precyzją. Wszystko miało miejsce: czerwony z lewej, złoty z prawej, wkład wymieniony, ramki przetarte ścierką.
– Ten znicz to specjalnie, bo był w promocji. Jak dziadek zobaczy, że przepłaciłam, to mnie nawiedzi.
Przechodziłyśmy dalej. Babcia po drodze komentowała: kto się rozwiódł, kto schudł, kto się nie pokazuje. Cmentarz to nie tylko pamięć. To raport lokalny.
– O, patrz, Hanka. Tylko nie patrz w jej stronę. Bo potem się przyczepi. I tak się rozwiodła, bo za dużo patrzyła.
Zatrzymałyśmy się przy prababci. Babcia wyjęła znicz z aniołkiem i spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Ten jak wtedy, gdy byłaś mniejsza. Wtedy też mówiłam, że to ostatni raz.
Spojrzałam na nią. Ten sam szalik. Te same słowa. Tyle że kiedyś brzmiały jak koniec świata. A dziś były jak zaklęcie, że jeszcze się trzymamy.
Dziś boję się jej słów inaczej
Wieczorem siedziałyśmy w kuchni. Babcia parzyła herbatę, rozkładała herbatniki, jakby spodziewała się gości.
– A pamiętasz, jak się bałaś cmentarza? – zapytała. – Chowałaś się za mnie, jakby zza grobu miała cię chwycić ręka.
– Pamiętam. A ty mówiłaś, że to ostatni raz. I ja myślałam, że umrzesz.
– Eee tam. Człowiek czasem coś palnie.
– Tylko że ty to mówiłaś co roku, przez piętnaście lat.
Milczała chwilę. W końcu westchnęła.
– Bo tak mi łatwiej, Natalka. Jak powiem, że to ostatni raz, to się nie rozczaruję, jak coś mnie naprawdę zatrzyma. Albo jak serce wysiądzie.
– Może to nie o znicze chodzi. Może chcesz, żeby ktoś z tobą był?
Długo nie odpowiadała. Patrzyła przez okno. Za szybą mżyło.
– No pewnie, że tak. Ale nie powiem ci tego wprost. Bo co to za przyjemność?
Uśmiechnęłyśmy się do siebie. Cisza była między nami jak ciepły koc. Dolałam jej herbaty.
– Jak kiedyś naprawdę będzie ostatni raz – powiedziałam – to cię doprowadzę, jak trzeba.
– A jak nie będę mogła?
– To zrobię to za ciebie.
Kiwała głową. A potem, szeptem:
– Tylko nie przynoś zniczy z muzyczką. Prababcia ich nie znosi.
Wyglądała identycznie jak dzisiaj
Następnego dnia pojechałyśmy razem na bazarek. Babcia założyła beret z antenką, ten sam co zawsze. Ja ciągnęłam torbę na kółkach, która co chwila zahaczała o nierówne płyty chodnika. Przed jednym ze stoisk nagle się zatrzymała i ściszyła głos, jakby mówiła o czymś wstydliwym.
– Patrz, Natalka. Ten wkład pali się 160 godzin. To jest jakieś szaleństwo. Szesnaście dni światła!
Kupiłyśmy trzy. Na zapas, jak to mawiała. Na przyszłość, której w jej wersji „może już nie być”. Potem jeszcze przez kwadrans kręciłyśmy się po straganach, a babcia zagadywała wszystkich, jakby to był jej codzienny spacer po osiedlu.
Po południu pomogłam jej uporządkować stare albumy. Wyciągnęła jeden z samego dna szafy. Otworzyła ostrożnie, jakby trzymała coś delikatnego.
– O! Popatrz – powiedziała. – Nasz pierwszy wspólny wypad na cmentarz.
Na zdjęciu miałam trzynaście lat i stanowczo zbyt poważną minę. Babcia wyglądała niemal identycznie jak dziś. Pod fotografią jej znajomy, koślawy podpis: „Natalka – pierwszy raz. Mój ostatni?”
Parsknęłam śmiechem.
– Ty to już wtedy przewidywałaś dramaty. Może za jakiś czas powiesz to samo mojej córce?
– Jak mi dasz wnuczkę, to przekażę jej to wszystko. I znicze, i mądrości. Tylko niech wie, że sztuczne kwiaty to wstyd.
Spojrzałam na nią. I poczułam, że każdy „ostatni raz” był tak naprawdę wyznaniem miłości.
Byle nie ostatni raz
W niedzielę wracałam do miasta. Pociąg był opóźniony, przedziały przepełnione, a jesienne niebo za oknem wyglądało jak rozmyta akwarela. Napisałam do babci SMS-a: „Dzięki za kolejny ostatni raz. Nie mogę się doczekać następnego”. Odpisała po kilku minutach: „Zarezerwuj sobie już teraz 1 listopada. Wtedy naprawdę może być ostatni”.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Niby żart, a jednak w środku coś mi zadrżało. Włączyłam aparat i zaczęłam przeglądać zdjęcia z weekendu. Znicze poustawiane jak w katalogu, babcia z uniesionym palcem przy grobie dziadka, torby z wkładami, beret z antenką – wszystko znajome, stałe. Jakby czas się tam zatrzymał.
Wróciłam do mieszkania późnym wieczorem. Na stole czekały rachunki i kwiaty w wazonie, które nie przeżyły mojej nieobecności. I wtedy pomyślałam: kiedyś naprawdę będzie ostatni raz. Kiedyś babcia nie napisze już SMS-a, nie poda wkładu, nie opowie, kto się rozwiódł.
Ale wiedziałam też coś jeszcze. Nawet jeśli kiedyś ten ostatni raz naprawdę nadejdzie – to i tak babcia znajdzie sposób, żeby dołożyć swoje 3 grosze.
Natalia, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Podarowałam kocyk wnukowi, ale według synowej śmierdział stęchlizną. Zrobiłam więc to, co każda szanująca się teściowa”
- „Mój zięć to niewdzięczny bubek. Oddaje ukochanym wnukom ostatnie grosze, a on i tak kaprysi”
- „Nowa nauczycielka córki kazała dzieciom słuchać serca, nie rozumu. Nie pozwolę na szkolne eksperymenty tej paniusi”