Reklama

Mieszkam w Warszawie, pracuję jako graficzka. Co roku, w grudniu, pakuję walizkę, wsiadam do pociągu i wracam do rodzinnego domu. I co roku, przez trzy dni, udajemy z rodziną, że jesteśmy szczęśliwi. Śmiech, barszcz z uszkami, prezenty, kolędy w tle. Nawet ojciec zakłada koszulę i zachowuje się znośnie. Teoretycznie. Bo wystarczy, że się odwrócę, a już słychać jego kąśliwe komentarze i złośliwe uwagi. Mama zwraca mu uwagę tylko oczami, brat przewraca nimi z przesadną teatralnością. Ja siedzę, uśmiecham się, i czuję, jak mnie to wszystko dławi.

Ten dom... Nie wiem, czy można go nazwać domem. Raczej scenografią. Z zewnątrz schludny segment z ogródkiem. W środku – porządek, biały obrus, mandarynki na talerzu, ale pod spodem – emocjonalne bagno. Od lat żyjemy obok siebie, a nie ze sobą. Nie rozmawiamy o tym, co ważne. O uczuciach. O przeszłości. O tym, co boli. Zamiatamy wszystko pod dywan, a potem siadamy przy jednym stole i udajemy, że nic się nie stało. Jakby miłość dało się odegrać jak rolę w jasełkach.

W tym roku coś się we mnie zmieniło. Może dlatego, że jestem zmęczona. Może dlatego, że czuję się tak cholernie samotna, nawet wśród ludzi. Albo może po prostu mam dość. Dość milczenia. Dość tego, że moja matka patrzy na mnie tak, jakby każde moje słowo było zagrożeniem dla jej misternie skonstruowanego świata. Dość udawania, że wszystko jest w porządku, kiedy nie jest. Nie wiem jeszcze, co się wydarzy w te święta, ale przeczuwam, że coś pęknie. Że ta cała fasada w końcu runie. A ja... nie wiem, czy jestem gotowa na to, co się kryje pod spodem.

Miałam dosyć tego teatrzyku

– Karolina, no rusz się wreszcie. Przecież nie przyjechałaś tu leżeć na kanapie – matka nawet nie spojrzała w moją stronę, krojąc marchewkę z chirurgiczną precyzją.

Stałam w progu kuchni, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Czułam, jak powoli wzbiera we mnie złość.

– Dzień dobry, mamo. Miło cię widzieć też – rzuciłam sarkastycznie.

– Znowu to twoje wyprawianie? Karola, serio? W Wigilię?

A kiedy mogę być sobą? Tylko w Boże Ciało?

Odwróciła się, wytarła ręce o fartuch. Wzrok miała chłodny, oceniający. Ten sam, którym przez całe życie mierzyła moje wybory.

– Przyjeżdżasz raz w roku. A i tak zachowujesz się, jakbyś robiła nam łaskę – powiedziała cicho, ale z tym swoim lodowatym jadem.

– Bo może robię. Może mam dosyć tego teatrzyku. Co roku gramy to samo: „kochająca się rodzinka”, a tak naprawdę nikt tu nie mówi prawdy. – Podniosłam głos. – Może w końcu ktoś tu powie prawdę, a nie tylko barszcz podgrzewa i kłamstwa!

Mama zamarła. Nóż zsunął się z deski, upadł z brzękiem na podłogę. Zbladła. Dosłownie. Zapanowała cisza, która dudniła w uszach. Po chwili pochyliła się po nóż, ale już bez słowa. Jakby nic się nie stało. Jakby nie usłyszała, ale ja widziałam – coś w niej pękło. I to nie był tylko gniew. Usiadłam na taborecie, sama z własnym pytaniem w głowie. Dlaczego tak zareagowała? Czyżby rzeczywiście było coś do powiedzenia?

Coś przede mną ukrywali

Ojciec siedział w garażu. Zawsze tam znikał, gdy w domu robiło się zbyt duszno. Jakby ściany miały uszy. Jakby po prostu bał się matki. Albo siebie. Znalazłam go, jak grzebał przy jakimś starym radiu. W dłoni trzymał śrubokręt, ale nie robił nic – po prostu gapił się w rozbebeszone wnętrze urządzenia, jakby próbował zobaczyć coś więcej.

– Możemy pogadać? – zapytałam, siadając na stołku obok.

Wzruszył ramionami. Po chwili odłożył narzędzie.

– Matka zbladła, jak jej wspomniałam o prawdzie. – Spojrzałam na niego uważnie. – Co takiego się stało? Co przede mną ukrywacie?

Zacisnął wargi, nie patrzył mi w oczy.

– Nie wiem, o czym mówisz – mruknął. Głos mu zadrżał.

– No nie bądź śmieszny, tato. Widziałam ją. Widziałam, jak się przestraszyła. Coś jest na rzeczy. I ty to wiesz.

Westchnął ciężko, jakby wciągał powietrze przez błoto.

– To nie moja sprawa – powiedział w końcu.

– Jak to nie? Jesteśmy rodziną!

– Właśnie... – spojrzał na mnie. Po raz pierwszy tak, jakby coś chciał powiedzieć, ale sam siebie nie rozumiał. – Pytaj ją. To ona zawsze wszystko ustawiała. Ja tylko... ja się zgodziłem.

– Na co? – serce mi stanęło.

– Nie powinienem mówić, ale masz rację. Coś w końcu pęknie. – Odwrócił wzrok. – Pytaj ją, Karolina. Nie mnie.

Zamarłam. Jest aż tak grubo?

Nagle zrobiło mi się słabo

Była noc. Dom spał, ale ja nie mogłam. W głowie huczały mi słowa ojca: „To ona wszystko ustawiała. Ja tylko się zgodziłem”. Czułam, że jeśli teraz nie zacznę drążyć, przegapię moment. A potem znowu minie rok i znów będziemy łamać się opłatkiem, udając, że nic nie pęka. Zeszłam do kuchni po wodę. Skrzypiące schody wydały się głośniejsze niż kiedykolwiek. Już miałam wejść, gdy usłyszałam głos matki. Stała tam z ojcem. Szepcząc, ale dość wyraźnie.

– Nie możemy jej tego powiedzieć. Ona nas znienawidzi – mówiła matka. Głos miała ostry, złamany napięciem.

– Powinna to wiedzieć – odpowiedział ojciec cicho. – Miała prawo znać prawdę dwadzieścia lat temu.

Zrobiło mi się słabo. Nacisnęłam klamkę. Oboje zamarli, jakby ktoś strzelił.

– Słyszałam. Macie coś mi do powiedzenia?

Matka opadła na krzesło. Ojciec złapał się za kark i długo milczał.

– Karolina... – zaczęła matka. – To nie jest takie proste.

– To zróbmy to szybko – odpowiedziałam.

Cisza. I w końcu...

– Wiktor nie jest twoim biologicznym ojcem – powiedziała w końcu. – Był... ktoś inny. Krótko przed ślubem. Marek. Studiowaliśmy razem.

Patrzyłam na nią z otwartymi ustami.

– Byłaś w ciąży już wtedy?

Skinęła głową. Oczy jej się zaszkliły.

– Nie wiedziałam, co robić. Marek wyjechał. A Wiktor, twój tata... on się zgodził. Chciał rodziny. Zgodził się wychować cię jak własną.

A więc przez całe życie... wszyscy udawali.

– Kim jestem, do cholery? – wyszeptałam.

Nie wiedziałam, kim jestem

– Opowiedz mi o nim – powiedziałam, siedząc przy kuchennym stole, który nagle wydawał się zbyt mały na tę rozmowę.

Matka spuściła wzrok. Poprawiła filiżankę, choć nikt nie pił już kawy. Potem zaczęła mówić – powoli, ostrożnie, jakby każde słowo mogło nas zranić.

– Marek był... inny. Błyskotliwy, pewny siebie. Zawsze trochę z boku, ale jak się odzywał, wszyscy milczeli. Studiowaliśmy razem farmację. Miałam chłopaka – twojego ojca – ale z Markiem... to była chwila. Jedna noc. Może dwie. Wystarczyło.

– I nic mu nie powiedziałaś? – przerwałam.

– Nie. Już wtedy wiedziałam, że wyjeżdża. Do Niemiec. Miał plany, ambicje. A ja... byłam przerażona. Wiktor o wszystkim wiedział. Powiedział, że jeśli mu zaufam, stworzymy rodzinę. I dotrzymał słowa.

Pokręciłam głową. Niby logiczne. Niby zrozumiałe, ale bolało.

– Czy on wiedział, że jestem jego córką?

– Nie wiem – odpowiedziała po chwili. – Może się domyślał, ale nigdy nie zapytał. I ja nigdy mu nie powiedziałam.

Wstałam. Musiałam wyjść. Świat za oknem był obcy, zimny. Śnieg padał gęsto, ale nie czułam chłodu. Szłam bez celu, nogi niosły mnie same. Całe moje życie było kłamstwem. Czy jeśli ktoś cię wychowuje, to znaczy, że jesteś jego dzieckiem? Czy więzy krwi są ważniejsze niż wspomnienia, zapachy, ramiona ojca po złym śnie? Kim jestem, jeśli nic nie było prawdziwe? Śnieg tłumił dźwięki. Po raz pierwszy poczułam, że chcę zniknąć. Choćby na chwilę.

Prawda wcale nie wyzwala

Znalazłam go szybciej, niż sądziłam. Wystarczyło nazwisko, miasto, kilka wiadomości w necie. Odpisał po godzinie, jakby czekał. Jakby wiedział. Spotkaliśmy się w małej kawiarni przy rynku. Kiedy wszedł, od razu go poznałam – te same oczy, co moje. Ten sam sposób poprawiania kołnierza. Serce ścisnęło mi się tak mocno, że ledwo mogłam oddychać.

– Karolina? – zapytał, choć odpowiedź była oczywista.

Skinęłam głową. Usiadł naprzeciwko mnie. Po chwili powiedział:

– Myślałem, że to kiedyś nastąpi. Twoja mama… nigdy nie odpowiedziała na mój list, ale czułem. Zawsze czułem.

– Wiedział pan? – głos drżał mi bardziej, niż chciałam.

– Nie miałem pewności – uśmiechnął się smutno. – Ale latami myślałem, czy powinnaś wiedzieć. Czy to moja rola? Czy ci nie popsuję życia?

Słowa układały się między nami jak kruche szkło.

– Nie chcę… wchodzić z butami w twoje życie – dodał, splatając dłonie. – Nie chcę zastępować ci ojca, ale jeśli chcesz… jeśli chociaż trochę… jestem. Jestem tutaj.

Poczułam gulę w gardle.

– Nie wiem, czego chcę – wyszeptałam. – Jestem na ciebie zła. I ciekawa jednocześnie. I przerażona.

I masz prawo taka być. – Pochylił się. – Masz prawo chcieć wszystkiego albo niczego.

Przez chwilę milczeliśmy. Patrzyłam na niego i szukałam siebie. Czułam, że moje życie rozgałęzia się na dwie historie – tę, którą znałam, i tę, którą powinnam znać od zawsze.

– Czy… mogę cię jeszcze kiedyś zobaczyć? – zapytałam.

Marek skinął głową łagodnie, bez nacisku, jakby bał się mnie spłoszyć.

– Kiedykolwiek będziesz chciała.

Wyszłam z kawiarni z mętlikiem w głowie i sercem cięższym niż wcześniej. Wcale nie poczułam ulgi. Poczułam tylko chaos. I to, że prawda wcale nie wyzwala.

Karolina, 26 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama