Reklama

Od lat jeżdżę z rodziną na wypoczynek w to samo miejsce – do niewielkiej mieściny nad morzem. Mam do niej niesamowity sentyment, bo jako dziecko rok w rok spędzałem tam z rodziną cudowne wakacje. Zatrzymywaliśmy się zawsze u pani Kolkowej, przemiłej gospodyni, która nie tylko oddawała nam do dyspozycji jeden pokój w swoim domu, z wykrochmaloną na sztywno pościelą i pachnącymi firankami, ale i karmiła nas jak nikt na świecie! To właśnie dzięki niej ja, zdeklarowany niejadek, zmieniałem się po lecie w chłopca wyglądającego jak pączek w maśle.

Reklama

Kiedy byłem już na studiach, pani Kolkowa odeszła tak jak żyła – cicho i we śnie. O jej śmierci stałych letników poinformowała jej córka, Karina. Pojechałem z rodzicami na pogrzeb, a od kiedy zacząłem przyjeżdżać na stare śmieci już ze swoją rodziną, zawsze odwiedzałem jej grób, położony na miejscowym cmentarzu, który wygląda jak stary park z pięknymi, rozłożystymi drzewami. W upalne dni aż przyjemnie było po nim chodzić, co zresztą robiliśmy z moimi dziećmi z upodobaniem. Kiedy Jacek i Paweł popisywali się, który z nich lepiej czyta, na wyrywki skandowali nazwiska wyryte na nagrobnych tabliczkach.

Dlatego szczególnie te na okolicznych grobach znałem na pamięć

Dzieci dorosły i przestały z nami jeździć na wakacje, ale my z żoną kontynuowaliśmy naszą rodzinną tradycję, także jeśli chodzi o te „cmentarne” spacery. I właśnie podczas takiego spaceru zauważyłem, że tabliczka na jednym z grobów jest obluzowana i zwisa na jednej śrubie.

Trzeba będzie to naprawić – przebiegło mi przez głowę. Grób był stary i wyraźnie opuszczony. Kilka razy razem z żoną nawet go posprzątaliśmy z opadniętych liści, dlatego pamiętałem dobrze, że na tabliczce wyryte jest nazwisko Zenon Kalicki.

Jeszcze tego samego dnia wróciłem na cmentarz ze śrubokrętem pożyczonym od pani Kariny, żeby przykręcić na nowo tabliczkę. Jakież było jednak moje zdumienie, kiedy podszedłem do grobu i przekonałem się, że… pod smętnie wiszącą tabliczką jest druga, przytwierdzona do nagrobka! A na niej widnieją nazwiska Karola i Anny M.!

„Dziwna sprawa” – pomyślałem. – Jedna tabliczka przykręcona na drugiej? O co tutaj chodzi”?

Kolejny lwowski łobuz z głowy, bo nie żyje

Postanowiłem się tego dowiedzieć. Na razie całkowicie odkręciłem tabliczkę z datą śmierci Zenona K., postawiłem ją na grobie opierając o krzyż i wróciłem do domu. Opowiedziałem o moim odkryciu żonie, a podczas kolacji zapytaliśmy o tę przedziwną kombinację panią Karinę. Niestety, była równie zdumiona jak my i nic nie wiedziała.

Po głębszym zastanowieniu poradziła nam, żebyśmy poszli do miejscowego bibliotekarza, pana Rafała.

– On się interesuje historią okolicy, powinien coś wiedzieć – zapewniła nas.

– Naprawdę? To bardzo ciekawe… – pan Rafał, przemiły starszy człowiek, nic nie wiedział, ale zapalił się do tego, aby rozwiązać tę zagadkę.

Obiecał, że poszpera w miasteczkowych archiwach i wypyta proboszcza, który w parafii ma księgi wszystkich urodzin, ślubów, pogrzebów.

Co za sprawa! Co za smakowita sprawa! – zacierał ręce, aż paląc się do roboty.

– Gdybym w czymś mógł pomóc, to się polecam. Będę tutaj na wakacjach jeszcze przez dwa tygodnie – powiedziałem, bo udzielił mi się jego zapał.

– A pewnie, pewnie! – ucieszył się. I tak razem z panem Rafałem ramię w ramię przetrząsaliśmy miejscowe dokumenty, a to, na co się natknęliśmy, przerosło nasze wyobrażenie! Otóż okazało się, że Zenon K. był w okresie międzywojennym znanym złodziejem i oszustem z okolic Lwowa.

W pewnym momencie ścigała go cała tamtejsza policja! Ponieważ grunt palił mu się pod nogami, to razem ze swoją konkubiną, znaną z urody Adą G., Zenon wymyślił sobie, że umknie sprawiedliwości… aranżując swój własny pogrzeb.

– Nie ma człowieka, to i nie ma kogo ścigać. To takie proste! – pan Rafał aż miał wypieki na policzkach, gdy wszystkie informacje, które zdobyliśmy, zaczęły się zręcznie układać w jedną całość.

Oboje znaleźli na tym spokojnym cmentarzu opuszczony grób, którego nikt już nie odwiedzał. Karol i Anna M. umarli bowiem bezdzietnie. On był za życia spokojnym urzędnikiem, ona żoną przy mężu, a ponieważ przyjechali do miasteczka z daleka, to i przyjaciół nie mieli zbyt wielu. Po latach nikt już o nich nie pamiętał i nie odwiedzał grobu, więc także nikt się specjalnie nie zdziwił, że pojawiła się na nim nowa tabliczka.

Bo Zenon i Ada sporządzili tabliczkę z fałszywą datą jego śmierci, którą przymocowali do pomnika. A potem konkubina, cała w udawanych łzach, zawiadomiła rodzinę swojego kochanka o jego rzekomej śmierci. Rodzina na grób przyjechała i rzewnie opłakała krewnego. Ksiądz we Lwowie, na prośbę brata Zenona, także niezłego zawadiaki i oszusta, wystawił – zapewne za odpowiednią opłatą – akt zgonu. O wszystkim z miejsca została powiadomiona lwowska policja i… nie sprawdzając niczego dokładnie, grzecznie odnotowała, że kolejnego łobuza ma z głowy, bo ten nie żyje.

A tymczasem Zenon K. na nowo rozpoczął swój przestępczy proceder, tym razem w innej części Polski, właśnie na nad morzem. Podobno oficjalnie pracował jako malarz pokojowy, a tak naprawdę zajmował się fałszerstwami, szczególnie dokumentów. Zdolny był przy tym niebywale, o czym świadczą liczne zeznania świadków, którzy występowali potem w jego procesie. Wszystko zostało dokładnie opisane w prasie z tamtego okresu, która emocjonowała się takimi sprawami.

Uciekła z pieniędzmi, a jego wydała policji

Wysocy urzędnicy tłumaczyli, że papierów podrobionych przez K. nie sposób było odróżnić od oryginału. Dzięki jego zręcznym rękom i lewym aktom własności, które produkował prawie hurtowo, zmieniła ponoć właściciela niejedna kamienica. A ile osób wyjechało za granicę na lewych paszportach!

Sam Zenon chyba jednak zbytniego szczęścia w życiu nie miał, mimo niewątpliwego talentu do fałszowania dokumentów i innych przekrętów. Zdradziła go i wydała policji najbliższa mu osoba, konkubina Ada. Ta sama, która pomogła mu tak zręcznie zaaranżować jego zniknięcie. Podobno nie chciała się z nim podzielić pieniędzmi, które dostała za dużą partię podrabianych paszportów, aktów urodzenia i innych dokumentów, wyprodukowanych przez Zenona. Ona je rozwoziła po odbiorcach. Już od jakiegoś czasu planowała odejść od kochanka, który zaczął pić i w dodatku miał ciężką rękę. Uciekła z pieniędzmi, a żeby Zenon jej nie ścigał, to wydała go policji.

Kalicki nie chciał się do niczego przyznać, ale jego wina jako fałszerza była bezsporna, tym bardziej że w jego mieszkaniu znaleziono całe sterty urzędowych druków przygotowanych do sfałszowania. A także gotowe dokumenty, w tym także kilka paszportów z jego zdjęciem, na rozmaite nazwiska. Aresztowano go i przesiedział w więzieniu do wojny, kiedy to na mocy amnestii został wypuszczony na wolność. A potem słuch o nim zaginął. Nie wiadomo, czy przeżył wojnę. Może z wrodzonym sobie talentem wystawił sobie jakieś dokumenty na zupełnie inne nazwisko i żył dostatnio dalej kradnąc i oszukując?

– No dobrze, ale dlaczego na grobie została tabliczka z jego prawdziwym nazwiskiem, skoro wiadomo, że on w nim nie leży? Tam przecież są pochowani zupełnie inni ludzie! – byłem tym bardzo zbulwersowany.

– Nikt się tym grobem nie interesował przed przekrętem Zenona Kalickiego, to i po przekręcie pies z kulawą nogą tam nie zajrzał – stwierdził pan Rafał. – Ludzie tutaj są skryci i pilnują swoich spraw. Jak wisiała tabliczka, to nie było potrzeby jej zdejmowania…

– No, ale skoro sama spadła, to teraz przykręcać jej już nie trzeba – podsumowałem.

Reklama

I tak, po raz pierwszy od prawie stu lat, na grobie znowu widnieje właściwa tabliczka, z nazwiskami Karola i Anny M., którzy naprawdę są pochowani w tym grobie. A ta fałszywa, z datą śmierci Zenona K.? Zabrał ją pan Rafał, który nosi się z zamiarem urządzenia muzealnej izby pamięci w miasteczku. Znajdzie ona tam zaszczytne miejsce, tak jak ta niesamowita historia przekrętu zdolnego przedwojennego fałszerza.

Reklama
Reklama
Reklama