„Córka chciała mi zrobić na złość, ale szybko wpakowała się w bagno. No cóż, nie będę pomagać niewdzięcznicy”
„Wieczorem nie mogłam spać. Wierciłam się z boku na bok. Nie lubię, jak moje dziecko cierpi – nawet jeśli to cierpienie jest na własne życzenie”.

- Redakcja
Mam dorosłą córkę, która ostatnio postanowiła udowodnić mi, że wcale mnie nie potrzebuje. A wyszło, jak zwykle: z ambicji została kupa dymu, z buntu – jedna wielka katastrofa, a teraz mam zgryz. Bo dziecko wraca skruszone z podkulonym ogonem. Nie wiem, może jestem zbyt surowa. A przecież ostrzegałam. Próbowałam rozmawiać. Próbowałam dotrzeć. A ona tylko zadzierała nosa, aż w końcu trzasnęła drzwiami i poleciała budować dorosłe życie po swojemu. „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”, mówiłam wtedy. I co? Nie czuję satysfakcji. Tylko żal, że mnie nie słuchała. Żal, że muszę być tą, która znów wszystko posprząta.
Wiedziałam, że tak będzie
Gdy tylko weszła do mieszkania, od razu poczułam, że coś się stało. I to coś większego niż zwykła kłótnia z chłopakiem. Spojrzała na mnie tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale język ugrzązł jej w gardle.
– Cześć, mamo – rzuciła w końcu cicho. – Masz chwilę?
Siedziałam akurat z herbatą na kanapie, więc tylko wskazałam ręką fotel. Usiadła powoli. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. A potem wybuchła.
– Nie wiem, co mam robić. Wpakowałam się w szambo. I… chyba potrzebuję twojej pomocy.
Uniosłam brew. Żadnego „przepraszam”. Żadnego „miałaś rację, mamo”. Nie. Od razu „pomocy”.
– No proszę – mówię wolno, z lekko kpiącym tonem. – Dwa miesiące temu byłaś taka niezależna, a teraz?
– Mamo, błagam cię, nie zaczynaj od „a nie mówiłam”… – westchnęła i spuściła wzrok.
– To może zaczniesz od „masz rację”? Bo wiesz, jestem ciekawa, co to za dramat musiał się wydarzyć, że aż cię do matki przywiało.
– To przez Olafa… – powiedziała cicho. – Wynajęliśmy mieszkanie razem. Wszystko miało być super, ale o mnie zostawił.
– A umowa?
– Jest na mnie. Wszystko. I kaucja przepadła.
Nie odpowiedziałam od razu.
– No to chyba dorosłość cię właśnie przywitała, córeczko.
Musiałam ochłonąć
– No dobrze – westchnęłam, odkładając kubek. – A teraz opowiedz mi wszystko. Bez skrótów, bez ściemniania. Bo jak mam ci pomóc, to muszę wiedzieć, w co się władowałaś.
– Mamo, ja… – zaczęła, ale się zawahała. – Nie chciałam, żeby tak wyszło. Myślałam, że dam sobie radę.
– Dobra, dobra, konkrety. Olaf cię zostawił. To wiem. Co dalej?
– Najpierw przestał się dokładać do czynszu. Mówił, że miał problemy w pracy. A potem się okazało, że… nie miał już pracy od dwóch miesięcy.
Jęknęłam i zatopiłam twarz w dłoniach.
– A ty oczywiście nic nie podejrzewałaś?
– On był taki przekonujący, mamo… Mówił, że „inwestuje”, że „za chwilę będzie hajsu jak lodu”. No i… zaufałam mu. A potem po prostu zniknął. Zabrał komputer, część sprzętów. Klucze zostawił u sąsiadki. I tyle.
– A umowa najmu? Ile ci zostało?
– Cztery miesiące. I zalegam już za jeden. Jak nie zapłacę do piątku, właściciel grozi eksmisją.
– A co z pracą? Wciąż jesteś w tej kawiarni?
– Zwolnili mnie dwa tygodnie temu. Mieli cięcia. Jeszcze szukam czegoś nowego, ale…
– No jasne – przerwałam – czyli klasyka: bez pracy, bez faceta i z długiem na karku.
– Mamo…
– Daj mi chwilę. Muszę ochłonąć, zanim się złamię i znowu cię uratuję.
Popatrzyła na mnie ze wstydem. Wiedziałam, że znów będę musiała posprzątać po cudzym życiowym bałaganie.
Spojrzała mi prosto w oczy
Wieczorem nie mogłam spać. Wierciłam się z boku na bok. Nie lubię, jak moje dziecko cierpi – nawet jeśli to cierpienie jest na własne życzenie. Rano zrobiłam śniadanie dla nas obu. W kuchni była już – poszarzała na twarzy, z podkrążonymi oczami, jakby przez noc postarzała się o pięć lat.
– Siadaj. – Wskazałam jej krzesło. – Zjesz coś.
– Dzięki… – wyszeptała i usiadła naprzeciwko. – Ja… w nocy się zastanawiałam, mamo. Może znajdę jakieś dorywcze zlecenie. Albo pożyczę od znajomych. Nie chcę, żebyś musiała znowu...
– Oho! – przerwałam. – Czyli dalej udajesz, że „nie chcesz nic mojego”, tak?
– Po prostu nie chcę cię obciążać – powiedziała cicho, mieszając herbatę z pustym spojrzeniem. – Wiem, że nie masz kokosów.
– No nie mam. Bo w przeciwieństwie do twojego Olafa, nie inwestuję w bajki. I gdybyś była szczera, może byśmy tę katastrofę razem jakoś uprzedziły.
– Bałam się, że powiesz: „a nie mówiłam”.
– No i miałabym rację. To nie o to chodzi. Nie chcę cię dobijać. Tylko nauczyć.
– Mamo… ja cię potrzebuję. I wiem, że nawaliłam.
Po raz pierwszy od dawna spojrzała mi prosto w oczy.
– Pomogę – powiedziałam cicho. – Ale na moich warunkach.
Liczyła na moje pieniądze
– Na jakich warunkach? – zapytała niepewnie, zerkając na mnie znad kubka.
– Po pierwsze – powiedziałam, wstając z krzesła i odstawiając talerz do zlewu – koniec z tajemnicami. Masz problem? Przyznajesz się od razu. Żadnego kombinowania, żadnego „nie chciałam cię martwić”. Jasne?
– Jasne – skinęła głową.
– Po drugie: znajdujesz pracę. Każdą. Choćbyś miała roznosić ulotki. Nie będziesz mi siedzieć w domu i narzekać, że życie jest niesprawiedliwe. Bo jest, kochanie. I to od zawsze.
– Wiem – mruknęła. – Już szukałam czegoś w internecie…
– I dobrze. Jak trzeba, to i znajomych podpytam, może coś się znajdzie. A po trzecie – podniosłam palec do góry – oddasz mi każdy grosz. Nie dzisiaj, nie za miesiąc, ale zrobimy sobie grafik spłat. I będziesz to traktować jak ratę kredytu.
– Naprawdę? – spojrzała na mnie zdziwiona.
– Tak, naprawdę. Bo inaczej nie nauczysz się odpowiedzialności. Pomagam ci, bo jesteś moją córką, ale nie będę sponsorką.
Zamilkła. Wpatrywała się przez chwilę w stół, potem westchnęła.
– Dobrze. Zgoda. Tylko… mam jeszcze jedną sprawę.
– No pięknie – mruknęłam. – Jeszcze coś?
– Tak. Jestem w trakcie rekrutacji na studia zaoczne. Chciałam pójść na psychologię. Sama opłacę, przysięgam. Jeśli mnie przyjmą, a ja znajdę pracę, to… może mogłabyś mi pomóc tylko na początek?
– Oho. Rączki po pieniążki – powiedziałam pod nosem, ale w duchu... byłam trochę dumna.
Postawiłam twarde warunki
– Tylko na początek, mamo. Przysięgam – powtórzyła z naciskiem, patrząc na mnie tymi swoimi dużymi oczami, które odziedziczyła po mojej mamie.
– A ile to „na początek”? – zmrużyłam oczy.
– No… wpisowe, pierwszy miesiąc czesnego, jakiś bilet miesięczny. Wiesz. Takie podstawowe rzeczy, żebym mogła wystartować.
– A wyglądam na bankomat? – zagadnęłam z przekąsem.
– Nie, mamo… ale wyglądasz na kogoś, kto nie chce, żebym skończyła z pracą na zmywaku do czterdziestki.
Trafiła. Tym zdaniem trafiła prosto w sedno. Bo przecież o to mi chodziło – żeby była mądrzejsza, samodzielniejsza, żeby nie musiała walczyć o każdą złotówkę. Westchnęłam i sięgnęłam po notes.
– No dobra. To zrobimy tak: ja zapłacę ci ten start, ale pod warunkiem, że podpiszemy to. – Podałam jej kartkę, na której zaczęłam wypisywać punkty. – To będzie nasza umowa.
– Umowa?
– Tak. Dla ciebie nauka. Dla mnie zabezpieczenie. Każda złotówka wpisana, każda rata spłacana. I jak tylko znajdziesz pracę – robisz przelew. Nie będziemy się potem kłócić.
– Dobrze – przytaknęła, chyba nawet trochę z ulgą. – W sumie… to sprawiedliwe.
– I jeszcze jedno – dodałam, zamykając notes. – Nie wracasz do Olafa. Nawet gdyby przyszedł pod twoje okno z bukietem róż.
– Mamo, błagam cię… po tym, co zrobił? Nigdy w życiu.
I wtedy pierwszy raz od tygodni obie się uśmiechnęłyśmy. Może nie wszystko było jeszcze dobrze, ale pierwszy krok już zrobiła.
Spojrzałam na nią uważnie
Kilka dni później siedziałyśmy razem przy stole. Pomagałam jej przejrzeć ogłoszenia o pracę, a ona skrupulatnie notowała każde, które choć trochę pasowało.
– A to? – wskazała na ogłoszenie z kawiarni w centrum. – Baristka, zmiany popołudniowe, elastyczny grafik.
– Zgłoś się. Jak cię wezmą, to przynajmniej nauczysz się robić porządną kawę. Może w końcu coś lepszego niż rozpuszczalna – rzuciłam z przekąsem.
– Oj mamo… – przewróciła oczami, ale się uśmiechnęła.
Spojrzałam na nią uważnie.
– Mam nadzieję, że to nie są słowa rzucone na wiatr – powiedziałam. – Bo ja nie jestem od tego, żeby łatać każdą twoją katastrofę.
– Wiem. Jednak tym razem… czuję, że to moja decyzja. Naprawiam, co sama zepsułam.
– No, no. Dorastasz. Tylko nie próbuj robić mi teraz na złość jakimś kolejnym Olafem numer dwa.
– Bez obaw. Jakiegoś zwykłego faceta teraz znajdę.
Roześmiałyśmy się obie. Nie wiem, jak długo to potrwa. Może znów się połamie. Może się potknie. Przynajmniej tym razem nie udaje, że wie lepiej. I to już jest coś. Moja córka wraca do życia. A ja? Ja tylko trzymam z boku, jak trzeba – z portfelem, jak trzeba – z sercem.
Sylwia, 47 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żona miała jechać w góry na firmową Wigilię. Ja czekałem na nią z kubkiem gorącej herbaty, a ją grzały ramiona kochanka”
- „W każdy weekend rodzina wpada do mnie jak hotelu. Zdębieli, gdy wystawiłam im paragon za wikt i opierunek”
- „Kupiłem marynarkę z lumpeksu na firmową wigilię. Zabłysnąłem, ale nie tak, jakbym tego chciał”