Reklama

Myślałem, że mam dobry kontakt z córką, wiele razy mówiłem, czego oczekuję od jej partnera życiowego. Ale nie wybrała dobrze.
Pamiętam, że kiedy pod koniec lat siedemdziesiątych starałem się o moją żonę, to miałem już dość jasno nakreślony plan na życie. Od dawna należałem do spółdzielni mieszkaniowej, miałem dobrą pracę. A jako wybijający się pracownik w mojej firmie mogłem liczyć wkrótce na asygnatę na małego fiata. Moje życiowe perspektywy były więc naprawdę niezłe, więc jako dorosły, odpowiedzialny mężczyzna, z pełną odpowiedzialnością mogłem podjąć nowe obowiązki.

Reklama

Ożeniłem się, dostaliśmy mieszkanie w spółdzielni, urodziła nam się córka… Jakieś dziesięć lat temu, gdy Agnieszka, stawała się pełnoletnia, zacząłem się przypatrywać jej kolegom rówieśnikom. Mając w pamięci własne wchodzenie w dorosłość, byłem przerażony ich kompletnie niepoważnym podejściem do życia.

Zakazała mi rozmawiać ze swoimi kolegami!

Oczywiście trudno wymagać od osiemnastolatka, żeby miał sprecyzowane plany na przyszłość, jednak powinien wykazywać choć odrobinę powagi. Tymczasem każdy z kolegów Agnieszki zachowywał się tak, jakby myślał, że jego decyzje nie mają żadnych konsekwencji. Jak komuś takiemu mogłem powierzyć los ukochanej córki?! Ilekroć na horyzoncie pojawiał się więc hipotetyczny kandydat na zięcia, badałem go, pytając między innymi, co myśli o instytucji małżeństwa. Młodzieńcy w większości wyglądali na nieco oszołomionych.

– Tato, przestań straszyć moich kolegów! – zażądała któregoś dnia córka.

– Ależ ja po prostu pytam…

Zobacz także

– A oni myślą, że jeśli się ze mną od razu nie ożenią, to ty im nie pozwolisz się do mnie zbliżać.

– Przesadzasz. Nie widzę nic złego w określeniu swoich zamiarów.

– Może oni nie mają żadnych zamiarów? Nie przyszło ci to do głowy?

– Jeśli nie mają żadnych zamiarów, to po co oni tutaj przychodzą?

– Bo są moimi kolegami, znajomymi, z którymi lubię rozmawiać, wychodzić do kina, na spacer. I nie mam zamiaru sprawdzać ich planów matrymonialnych. Dlatego bardzo cię proszę, skończ już te przesłuchania!

– Nie robię żadnych przesłuchań. Ale dobrze, jeśli chcesz, to mogę się nie odzywać do tych twoich kolegów.

Od tego dnia kolejnym znajomym Agnieszki kiwałem tylko głową na powitanie i nie zamieniłem z nimi ani słowa. Nie znaczy to, że nie obserwowałem ich bacznie. Tyle że w milczeniu. Tę moją obserwację zauważyła Danusia.

– Jerzy, przestań, bo wypłoszysz wszystkich znajomych Agnieszki.

– Przecież nic nie mówię.

– Nie musisz. Tak na nich patrzysz, jakbyś chciał ich zamordować.

– Głupstwa gadasz! Po prostu im się przyglądam, i tyle. To jest mój dom i chyba mam prawo widzieć, kto do niego przychodzi!

Chciałem coś dodać, ale nagle, jak spod ziemi, wyrosła obok matki Agnieszka. Oczywiście, przyłączyła się do jej stanowiska. Osaczony z obu stron oświadczyłem, że w takim razie ja umywam ręce, i proszę nie mieć do mnie pretensji, jeśli Agnieszka zwiąże się z kimś niegodnym zaufania. Co innego mogłem zrobić? Nie chciałem na siłę wchodzić z buciorami w życie mojej córki. W końcu od dziecka była uczona odpowiedzialności i samodzielności…

A tymczasem jakiś miesiąc po tej kłótni dowiedziałem się od Danusi, że nasza córka wyprowadza się z domu. Podejrzewałem, że chce zamieszkać wspólnie z jakimiś koleżankami, jakież więc było moje zdziwienie, gdy okazało się, że Aga wynajęła mieszkanie ze swoim chłopakiem, o którego istnieniu nie miałem nawet pojęcia. Nie tylko zresztą ja.

– Po co ona się tak śpieszy? – zdziwiła się moja żona. – Przecież poznała go ledwie dwa tygodnie temu.

– Oto efekty tego, że zabraniałaś mi przyglądać się jej kolegom!

– Dużo by dało to twoje patrzenie – prychnęła. – Nawet się nie obejrzeliśmy, a ona chce już z nim zamieszkać. Trochę to szybko.

– No właśnie!

– Ale z drugiej strony ma już dwadzieścia trzy lata – Danuta zaczęła przechodzić na stronę córki. – Ja w jej wieku byłam już mężatką.

– Po ponad rocznym narzeczeństwie – przypomniałem jej. – Doskonale wiedziałaś, za kogo wychodzisz. A ona o nim pewnie nic nie wie. I już chce z nim zamieszkać.

– To pewnie wielka miłość… – moja żona ukradkiem otarła łzy.

– Przestań tu opowiadać te romantyczne bzdury! – wkurzyłem się. – To żadna wielka miłość, tylko wielka nieodpowiedzialność! A myślałem, że ją lepiej wychowaliśmy.

Agnieszka nie zważała na nasze, delikatne zresztą, protesty, i po tygodniu od oświadczenia nam, że się wyprowadza, faktycznie to zrobiła. Jej wybranka poznaliśmy dopiero wtedy, gdy przyjechał zabrać większość jej rzeczy. Przyznaję, nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia.

Ciąża? No fajnie, ale kiedy planujecie wziąć ślub?

Owszem, Bartek mógł się podobać kobietom, ale do nas ledwo się odezwał. Taki mruk. Ale cóż, skoro Agnieszka go wybrała, musieliśmy go zaakceptować. Przynajmniej na razie. Bo potem zawsze była nadzieja, że coś im nie wyjdzie i przestaną ze sobą mieszkać – tak się pocieszałem.

Ta nadzieja gasła jednak w nas z dnia na dzień. A po roku już tylko się tliła. Agnieszka wydawała się zakochana w Bartku coraz bardziej i nic nie wskazywało na to, żeby miało się to zmienić. My za to nie mogliśmy się przełamać i go polubić. Zresztą ja specjalnie się nie starałem, bo uważałem, że to on powinien wkradać się w moje łaski, a nie na odwrót. Danuta, która nie była do niego tak sceptycznie nastawiona jak ja, bywała częściej u naszej córki i mówiła, że Bartek nie jest chyba taki zły.

Może trochę zagubiony i dlatego mrukliwy. Ale i ona nie potrafiła się do niego całkiem przekonać. Wiadomość o tym, że Agnieszka jest w ciąży, spadła na nas nagle. Wydawało nam się, że dziecko to na razie ostatnia rzecz, o jakiej myślą. Zwłaszcza że przecież nie mieli ślubu. A tymczasem dowiedzieliśmy się, że będziemy dziadkami. Oczywiście ucieszyliśmy się z tej informacji i złożyliśmy gratulacje córce, gdy nam o tym mówiła.

– Już nie mogę się doczekać pierwszych spacerów z wnukiem! – powiedziałem z radością, gdy usiedliśmy we trójkę na kanapie.

– Albo wnusią – poprawiła mnie żona, poklepując Agnieszkę po dłoni.

– Co by nie było, chcę z tym dzieckiem wychodzić na spacery! – oświadczyłem stanowczo. – A jeśli chodzi o ślub, nie musisz się martwić, zajmiemy się wszystkim.

Córka spojrzała na mnie zaskoczona

– Ale tato… Ja nie powiedziałam, że my się mamy zamiar pobrać.

– Jak to?! To nie chcecie, żeby dziecko żyło w normalnej rodzinie?!

– Przecież będzie żyło. Będzie miało ojca i matkę. To jest rodzina.

– Taka rodzina na kocią łapę to żadna rodzina! – uniosłem się.

– To ty tak uważasz. Ani mnie, ani Bartkowi nie potrzeba papierka do szczęścia – powtórzyła jak mantrę ulubiony tekst swoich rówieśników.

– I naszemu dziecku również!

Najchętniej powiedziałbym, co myślę o ich dojrzałości, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, że kobiety w ciąży nie należy denerwować.
Dlatego zmełłem w ustach grubsze słowa i nie kłóciłem się z Agnieszką na temat jej przekonań. Poza tym, skoro dokonała wyboru, to jego konsekwencje są już jej sprawą. Tego ją zresztą zawsze uczyłem – robiąc coś, nie myślmy o tym, czy to dobre, czy złe, ale jakie konsekwencje za sobą niesie. Dopiero bowiem po owocach poznamy wartość tego, co robimy…

Pół roku później urodziła nam się wnuczka, Ewunia. Zakochaliśmy się w niej od pierwszego wejrzenia! Nie tylko my. Musieliśmy przyznać, że Bartek się nią wspaniale zajmował, przez co my sami nie musieliśmy młodym zbyt mocno pomagać. Zyskał tym uznanie moje i Danusi,
i chyba wreszcie połączyła nas pewna nić sympatii. Nie była to nić za gruba, ale jednak zawsze jakaś…

Ja z zadowoleniem zacząłem zauważać, że Bartek jakby poważniej zaczął myśleć o życiu. Planował zakup mieszkania, biorąc w jego lokalizacji pod uwagę fakt, czy obok są dobre przedszkola, i to, żeby Agnieszka miał niedaleko do swojej pracy. Niestety choć sam całkiem dobrze zarabiał, była to praca bez stałej umowy. Dlatego kredyt na zakup mieszkania musiała wziąć Agnieszka wspólnie
z nami. Ale już większość raty płacił on ze swoich dochodów.

Dwa lata po narodzinach Ewy nasza córka ponownie zaszła w ciążę. Okazało, że urodzi chłopca. Wiedzieliśmy z żoną, że tym razem na pewno będziemy musieli włączyć się do pomocy Agnieszce. Nasza wnusia dość często chorowała, dlatego – przynajmniej na początku – powinna mieć ograniczony kontakt ze swoim młodszym braciszkiem. Zanim urodził się Julek, bo tak miał dostać na imię, zauważyliśmy, że coś się psuje w związku naszej córki. Czuliśmy, że wnuczek nie był planowanym dzieckiem. A w każdym razie nie planował go Bartek.
Mieliśmy nawet wrażenie, że naciskał na Agnieszkę, żeby usunęła ciążę. Ona nam się do tego nie przyznała, ale takie rzeczy się wyczuwa.
W ostatnich dniach przed narodzinami Julka, Ewunia ciężko się przeziębiła, dlatego Agnieszka przeniosła się do nas. Miała u nas zresztą mieszkać przez co najmniej miesiąc, a w razie potrzeby – gdyby coś z naszym wnukiem było nie tak – nawet dwa miesiące po rozwiązaniu.

Od samego początku pobytu córki w naszym domu odnosiliśmy wrażenie, jakby odetchnęła z ulgą. Wyraźnie cieszyła się, że jest z nami.
Codziennie dzwoniła do domu i rozmawiała z Ewą, ale z Bartkiem nie. Z nim wymieniała tylko krótkie uwagi na temat tego, w co powinna się ubrać i co powinna zjeść ich córka. Julek urodził się wielki, silny i zdrowy. Agnieszka miała dużo pokarmu, nie było problemu z przyrządzaniem posiłków dla chłopaka. Codziennie przesypiał ze dwadzieścia godzin, był więc wyjątkowo mało kłopotliwy w opiece. A jednak nasza córka nie kwapiła się do powrotu do domu. Nawet po dwóch miesiącach. Dopiero kiedy Bartek miał wyjechać gdzieś na kilka dni służbowo, zdecydowała się od nas wyprowadzić.

Jakie to wzruszające, w Afryce odnalazł siebie!

Tydzień później zadzwoniła cała we łzach i poprosiła, żeby przyjechała do niej matka. Ja też chciałem jechać, ale Danuta powiedziała, że skoro Agnieszka życzyła sobie tylko jej wizyty, powinniśmy to uszanować. Przez pół wieczoru czekałem jak na szpilkach. Wreszcie zadzwoniła żona.

– Jerzy, zostanę tu na noc – oświadczyła konfidencjonalnym szeptem.

– Ale co się stało?!

– Później ci opowiem.

– Nic z tego. Ja nie zasnę. Mów natychmiast. Bo jak nie, to zaraz tam do was pojadę!

– Agnieszka pokłóciła się z Bartkiem i on się wyprowadził…

– O co się pokłócili?!

– Tak jak myśleliśmy, on nie chciał Julka i miał pretensje do Agi. A teraz jeszcze powiedział jej, że jak sobie zafundowała drugie dziecko, to niech się z nim sama męczy!

– Co za bezczelny typ!

– No i ona tak właśnie zrobiła. Powiedziała, że to nie jego mieszkanie, bo formalnie przecież jest na nią, razem z kredytem.

„Tego akurat mu nie powinna mówić – pomyślałem. – W końcu Bartek płacił sumiennie raty. Jednak z drugiej strony powinien zrozumieć, że ona jest świeżo po porodzie i więcej w niej emocji niż rozumu. Każdy dorosły mężczyzna by to zrozumiał”.

Bartek najwyraźniej był inny, bo nie zadzwonił do Agnieszki przez kolejne dwa tygodnie. A gdy w końcu to zrobił, to tylko po to, żeby powiedzieć jej, że przez ten czas wiele myślał o swoim życiu. I zauważył, jak bardzo ogranicza go rodzina. Dlatego teraz zanierza „przestać poświęcać się dla niej” i musi „zrobić coś wyłącznie dla siebie”. Wyjeżdża na dłuższy czas do Afryki, bo zawsze marzył o podróży tam. Wraca za trzy miesiące.

Na miejscu mojej córki życzyłbym mu szczęśliwej drogi i powiedział, że może tam być nawet trzy lata, bo i tak nie ma dokąd wracać. Ale jej przeszła już pierwsza złość. Przeraziła się, że może zostać sama z dwójką dzieci i że sobie z tym nie poradzi. Dlatego powiedziała, że będzie na niego czekać i dzieci też będą czekać. Bartek odezwał się dopiero pół roku później. Powiedział Agnieszce, że dopiero w Afryce odnalazł samego siebie, i czuje, że to właśnie tam powinien się urodzić. W związku z tym zostaje tam już na stałe. Będzie się starał przysyłać jakieś pieniądze na Ewę. Ale trudno powiedzieć jakie, bo sam tam zarabia niewiele, tyle, żeby starczyło na życie. O Julku się nawet nie zająknął, jakby ten chłopaczek wcale nie był jego synem!

Niepokoiła mnie spora różnica wieku między nimi

Nasza córka była po tej rozmowie załamana, baliśmy się, żeby nie przyszły jej do głowy jakieś samobójcze myśli. Dlatego zaproponowaliśmy, aby przeniosła się razem z dziećmi do nas. Zresztą i tak należało sprzedać mieszkanie, bo jej samej nie było stać na spłacanie rat. Agnieszka dość długo nie mogła zapomnieć o Bartku i chyba po cichu jednak liczyła, że ten idiota wróci do kraju. Ale on coraz rzadziej dawał jakiś znak życia, aż w końcu zamilkł.

Wtedy Agnieszka poznała mężczyznę, tym razem starszego kilkanaście lat od siebie, niejakiego Cyryla. Podchodziłem do niego sceptycznie. Wprawdzie nie był rozwodnikiem, lecz to wcale nie przemawiało na jego korzyść. Bo skoro facet w tym wieku jeszcze nie założył rodziny, to coś z nim musiało być nie tak. Choć w sumie wydawał się sympatycznym gościem… Mimo wszystko postanowiłem, że tym razem nie pozwolę popełnić córce błędu. Dlatego któregoś wieczoru zagaiłem rozmowę z Cyrylem i wprost zapytałem o jego zamiary.
Uśmiechnął się.

– Agnieszka przewidziała, że pan mnie o to zapyta, więc przygotowałem się do odpowiedzi. Wkrótce się jej oświadczę. Nie wiem, czy mnie przyjmie, ale jeśli tak, to pobierzemy się i zamieszkamy w moim domu.

– Aha… A ktoś już, że tak powiem, pana nie przyjął?

– Nie, nikt. Nie spotkałem żadnej kobiety, której chciałbym się oświadczyć. A może do tej pory po prostu nie szukałem? – zapytał sam siebie. – Wie pan, moja mama była przez wiele lat ciężko chora. Nie chciałbym żony obarczać obowiązkiem zajmowania się chorą. Z drugiej strony wiedziałem, że w zamian za cudowne dzieciństwo, które mi dała, jestem winien mamie jak najlepszą opiekę. To była wspaniała kobieta, właściwie od początku wychowywała mnie samotnie… Zmarła dwa lata temu. I dopiero wtedy zacząłem myśleć o założeniu rodziny.

Nie muszę chyba dodawać, że tym wyznaniem Cyryl nieźle u mnie zapunktował. Wprost nie mogłem się doczekać, aż oświadczy się Agnieszce. A kiedy to się stało, byłem ogromnie szczęśliwy, że go przyjęła. Moja córka to zauważyła. Gdy zostaliśmy sami, zapytała mnie:

– Myślisz, tato, że to ten właściwy? Dlatego, że chce się ze mną ożenić?

Reklama

– Nie wiem, córeczko – przyznałem szczerze. – Oczywiście ludzie się żenią i rozwodzą, a ślub nie jest już gwarancją, że się nie rozstaną „aż do grobowej deski”. Ale jednak, moim zdaniem, to wciąż świadczy o poważnych zamiarach wobec drugiej osoby. Bo takie życie na kocią łapę to moim zdaniem zostawianie sobie na wszelki wypadek drogi szybkiego odwrotu. Ot, żeby móc na przykład wyjechać do Afryki i niczym się nie przejmować – stwierdziłem, nie kryjąc goryczy. – Oczywiście nie wiem, czy Cyryl cię nie zawiedzie. Niepokoi mnie ta różnica wieku, chociaż… Może to jedyna gwarancja, że jest odpowiedzialnym mężczyzną. Bo mam wrażenie, że od jakiegoś czasu już takich nie produkują. Może to jeden z ostatnich egzemplarzy z tej, godnej zaufania, serii.

Reklama
Reklama
Reklama