„Córka jedzie na wakacje ze swoim ojcem i jego lalą. Szlag mnie trafia gdy pomyślę, że obca baba będzie jej matkować”
„Moja córeczka za każdym razem, gdy wraca od nich do domu, z wielką radością relacjonuje mi ich wspólne poczynania. Zaplatają bransoletki z makaronu albo wypiekają pyszne ciasteczka. Aż mnie skręca z zazdrości, gdy jestem zmuszona tego wysłuchiwać”.

- Listy do redakcji
Nadchodzą wakacje, a ja mam chandrę. Mój były mąż zabiera nasze maleństwo na urlop. Ale nie jadą sami. Będzie z nimi jego aktualna sympatia. Niby wiadomo, że rodzice rozchodzą się tylko między sobą, a dzieci zostawiają poza tą całą aferą. Mama nie przestaje być mamą, a tata dalej jest tatą. Ja to wiem, ale serce i tak cierpi…
Związał się z jakąś nieciekawą babą
Zdałam sobie sprawę, że znowu obgryzam paznokcie. O rany, co za wkurzająca sprawa! Latami walczyłam z tym odruchem, robiąc co tylko możliwe, by moje paluchy odzyskały jako taki wygląd. A teraz? Ani pomalować, ani komuś pokazać. Nawet do kosmetyczki głupio iść. Ten nieszczęsny rozwód to dla mnie prawdziwa gehenna.
Sądowe przepychanki, stosy dokumentów i całą papierologię mamy już z głowy. Straszne, że nasze dotychczasowe, wspólne życie, trwające osiem lat, zostało wyciągnięte na wierzch i omawiane publicznie w sądzie.
Na szczęście obydwoje byliśmy zgodni co do tego, że to już finał naszego związku. Nie udało nam się załatwić wszystkiego po cichu, między sobą. Muszę przyznać, że w dużej mierze to ja zawiniłam. A powodem konfliktu było nasze dziecko.
Julka to prawdziwy skarb. Ma 5 lat i jest nie tylko prześliczna, ale też niezwykle bystra i zaradna. Kocham ją całym sercem, ale jej tata też ją uwielbia i tu pojawia się kłopot. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać o zakończeniu naszego małżeństwa i ostatecznym zamknięciu tego etapu, obyło się bez awantur i złośliwości. W końcu od ponad 3 lat byliśmy małżonkami jedynie formalnie. Poza tym mąż od razu zadeklarował, że mieszkanie mi zostawia, a sam chciałby jedynie zabrać auto.
Wcale nie byłam zaskoczona – ta jego ukochana fura to marzenie zrealizowane po wielu latach poświęceń. Nie z salonu, na takie cudo nie byłoby nas stać. Wyszperał wiekowy złom, ale trochę w nim pogrzebał. Teraz to totalnie wypasiona bryka. Przez moment przeleciała mi myśl, żeby mu na złość powiedzieć: „nie ma mowy!”. W końcu kupiliśmy ten samochód we dwoje, należy do nas obojga; niech ją sprzeda i da mi połowę. Ale machnęłam ręką.
Nie chodzi o to, że darzę Marka nienawiścią. Między nami po prostu się nie układało, coś poszło nie tak, ale mam świadomość, że odpowiedzialność za to leży po obu stronach. Moje uczucia do niego już dawno wygasły. To była jedna wielka porażka, nic więcej.
Kiedy jednak pomyślę o jego aktualnej partnerce, coś zaczyna mnie dręczyć w środku. A przecież ja sama też obecnie nie jestem singielką… Tyle że jego relacja sprawia wrażenie czegoś na dłużej, podczas gdy ja raczej ograniczam się do przelotnych romansów.
Chciał żeby mu przyznano władzę rodzicielską!
Uwielbiam, gdy mężczyźni zwracają na mnie uwagę i prawią mi miłe słówka. Nie wiąże się to jednak z żadnym głębszym uczuciem. Więc jaki jest tego powód? Szczerze mówiąc, sama nie mam pojęcia. Być może po prostu zazdroszczę mu, że osiągnął sukces. Że znalazł swoją drugą połówkę i ułoży sobie przyszłość. Nie potrafię zaakceptować faktu, że ta kobieta będzie spędzać czas z moją córeczką, serwować jej obiadki, chodzić z nią na przechadzki. To stało się powodem batalii sądowej.
Dopiero niedawno dotarło do mnie, że poza podziałem wspólnego dobytku musimy dojść do porozumienia odnośnie do opieki nad naszym dzieckiem. Jakoś zawsze wydawało mi się, że Julcia jest tylko moja i koniec. No jasne, liczyłam się z tym, że tata będzie ją widywał, że zabierze małą do Zoo, na jakieś lody czy film do kina. Tak to sobie wyobrażałam.
Ale Marek najwyraźniej miał zupełnie inny pomysł. Na początku chciał, żeby to jemu przyznano władzę rodzicielską! Jako argument podawał, że nie mam stałego zatrudnienia, tylko pracuję na umowach zlecenie. Szybko otworzyłam działalność i udowodniłam, że co miesiąc mam przyzwoite dochody.
Jakiś czas później wpadł na kolejny pomysł: nasza pociecha spędzałaby po dwa tygodnie u każdego z nas na zmianę. Zaprezentował, niestety, dość sensowną koncepcję, przekonując, że takie rozwiązanie zapewni małej regularny kontakt z obojgiem rodziców. Tyle tylko, że zupełnie nie potrafiłam sobie tego wyobrazić! Jak to możliwe, żebym przez całe dwa tygodnie nie miała swojej córuni obok siebie? A co najgorsze, w tym czasie zajmowałaby się nią tamta…
Na szczęście wpadłam na kontrargument. Julia uczęszcza do przedszkola w pobliżu mojego mieszkania, podczas gdy Marek przeprowadził się na obrzeża miasta. Odwożenie córeczki stanowiłoby nie lada wyzwanie, oboje muszą stawić się w pracy o ósmej. Nie wyobrażam sobie, aby Julcia zrywała się z łóżka przed szóstą rano i zjawiała się w przedszkolu około siódmej, jako jedno z pierwszych maluchów.
Sąd uznał moje racje. Postanowiono, że Marcin będzie miał Julię w soboty i niedziele, a czasami zabierze ją na popołudniowy spacerek w ciągu tygodnia. Taki układ mi odpowiada. Jednak pewnej kwestii nie wzięłam pod rozwagę: okresów świątecznych i wakacyjnych!
Posunął się do podstępu
Gdy nadeszły święta, nie miałam wątpliwości, że córeczka będzie ze mną. Co roku organizowaliśmy Wigilię w naszym mieszkaniu, zjeżdżały się babcie, stała piękna, ustrojona choinka i czekały pod nią prezenty. Nagle mój eks wypalił, że tym razem święta odbędą się u niego. Zastanawiałam się, co on sobie ubzdurał? Oczekiwał, że usiądę przy wigilijnym stole z jego nową partnerką? Że podzielę się opłatkiem? To po prostu jakaś kpina! Nie ustąpiłam i postawiłam na swoim.
Koniec końców on i jego mama wpadli do nas na wcześniejszą kolację, a następnie we dwójkę udali się do jego mieszkania. Julcię zabrał pierwszego dnia świąt. Było mi z tym ciężko, ale przynajmniej tę najistotniejszą dla niej chwilę, czyli ubieranie choinki i otwieranie prezentów, spędziła ze mną.
Wielkanoc wyglądała podobnie. Zjedliśmy razem śniadanie u mnie, a potem Marek podjechał i zabrał Julkę do siebie. Niestety, została u niego na noc, więc pierwszy raz od dawna w poniedziałkowy poranek nikt mnie nie obudził oblewaniem wodą. Nie zerwał mnie ze snu radosny śmiech córeczki. Ale to nie koniec, bo najgorsze dopiero przede mną. Nadchodzą wakacje.
Już w kwietniu Marek wspominał o swoich planach wakacyjnych. Stwierdził, że zamierza wybrać się na wycieczkę do Grecji i koniecznie chce zabrać na nią naszą córeczkę. Zdaję sobie sprawę, że jako jej tata ma do tego pełne prawo. Co więcej, ja nie mogę mu tego zabronić! Oczywiście próbowałam znaleźć jakieś kontrargumenty – w Grecji panują upały, Julcia jest jeszcze malutka, poza tym pewnie przestraszy się podróży samolotem. Ale co z tego wszystkiego wynika? Nic!
Marek posunął się do podstępu. Spytał naszą pociechę, czy ma ochotę przelecieć się samolotem, a ta z wrażenia zaczęła piszczeć jak szalona. Pojechali razem na lotnisko, ojciec pokazał jej samoloty i Julcia stwierdziła, że koniecznie musi polecieć. Próbowałam jej wytłumaczyć, że to kawał drogi i jak zatęskni albo, nie daj Boże, zachoruje, to ja nie będę w stanie jej pomóc. A usłyszałam, że on przecież jest ojcem i da sobie radę.
Nie wiem jak przeżyję tę rozłąkę
Za miesiąc udają się w podróż. Cała trójka. I to właśnie sprawia mi największy ból. Nie ma sensu zaprzeczać, muszę być uczciwa wobec siebie. Nie potrafię określić, czy to zazdrość, ale nie mogę znieść świadomości, że ta druga kobieta przebywa obok mojego dziecka. Że będzie świadkiem radości małej, gdy ta ujrzy po raz pierwszy egzotyczną roślinność, morskie stworzenia czy aquapark.
Właśnie ona poleci z nią w przestworzach i będzie ją pocieszać albo wręcz przeciwnie – dzielić euforię z jej pierwszej podróży powietrznej, pokazując jak małe wydają się miasta i lasy z lotu ptaka.
To ona będzie jej towarzyszyć podczas zwiedzania ruin antycznych miejsc, kupi jej jakąś barwną, egzotyczną bransoletkę. Sama myśl, że mnie tam zabraknie, a Marek spędzi z nią dwa tygodnie w jakimś bajecznym zakątku, sprawia mi ból. Poradziłabym sobie z tym, gdyby nie obecność tej kobiety przy mojej córce…
Próbuję to sobie wytłumaczyć zdroworozsądkowo – przecież Julce będzie dobrze, w końcu tata będzie przy niej. Mała chętnie go odwiedza i czuje się u niego swobodnie. Niestety, moja córeczka uwielbia też „ciocię Jolę”, jak ją określa, i za każdym razem, gdy wraca od nich, z wielką radością relacjonuje mi ich wspólne poczynania. Raz zaplatały bransoletki z makaronu nawleczonego na nitkę, innym razem wypiekały pyszne ciasteczka.
Nie mam żadnych zastrzeżeń, a wręcz jestem pełna podziwu, bo wszystko wskazuje na to, że mój małżonek doskonale radzi sobie z tatusiowaniem, a jego nowa partnerka szczerze polubiła moją pociechę i robi co w jej mocy, żeby dziewczynka czuła się jak u siebie. Chociaż może to tylko taka gra z jej strony na razie? Możliwe, że chce po prostu zrobić dobre wrażenie na Marku, pokazując mu, jaka jest opiekuńcza?
Gdzieś w środku jednak czuję, że tli się we mnie zazdrość. Taka zwykła niechęć do tej kobiety. W końcu to nie ona rozwaliła nasze od dawna nieistniejące małżeństwo. Powinnam się cieszyć, że obie z Julcią się polubiły, że mała ma dwa domy pełne miłości i wspaniałych opiekunów. Powinnam tak myśleć…
Ale zdaję sobie sprawę, że przez cały ten czas, kiedy oni będą wypoczywać w ciepłych krajach, ja będę cierpiała. Nie tylko z powodu braku mojej córeczki, ale też dlatego, że ktoś inny będzie ją przytulał. Gdybym tylko mogła, zabrałabym moją księżniczkę tylko dla siebie. W końcu to moje dziecko. I powinno należeć wyłącznie do mnie!
Wioletta, 36 lat