Reklama

Od kilku miesięcy czułam, że coś się zmienia, a zmiany te nie zwiastowały niczego dobrego. Piotr i ja zauważyliśmy to od razu, gdy właścicielka salonu gier, Grażyna, przyszła do naszej piekarni, żeby opowiedzieć nam o swojej decyzji. „Będę musiała zamknąć interes” – powiedziała, wzdychając. W jej oczach widać było zmęczenie. Mimo że w ostatnich miesiącach popularność salonu z grami malała, to jednak nie mogliśmy uwierzyć, że naprawdę się decyduje na taki krok.

Reklama

Martwiłam się o pieniądze

Była to dla nas duża strata, zwłaszcza że przez lata to właśnie młodsze pokolenie, odwiedzające Grażynę, napędzało ruch w naszej piekarni. Dzieciaki spędzały tam godziny, zamawiając napoje, a czasem także drobne przekąski, jak pączki, drożdżówki czy chociażby suchą bułkę. To wszystko sprzyjało większej liczbie klientów, którzy zaglądali do nas codziennie. I mimo że nasza piekarnia zawsze stawiała na jakość, w ostatnich czasach mieliśmy wrażenie, że więcej klientów przychodzi tylko po drobne rzeczy – napoje, przekąski, ciepłe bułki do porannej kawy.

Kiedy Grażyna oświadczyła, że zamknie interes, poczułam smutek, ale także strach o przyszłość. Nasza piekarnia była już w kiepskiej sytuacji, ale teraz, bez jej salonu, będziemy mieć jeszcze mniej klientów. Niestety, jej decyzja była nieunikniona. Mimo że miała lojalnych klientów, lokal stał się zbyt drogi, a konkurencja z pobliskimi sieciami supermarketów, które otworzyły się w sąsiedztwie, była zbyt silna. Każdy z nas czuł się tym wszystkim przygnębiony, ale nie chciałam się tym zbytnio zamartwiać. Po prostu przyjęłam to jako fakt i próbowałam przekonać Piotra, żebyśmy razem przetrwali ten trudny czas.

– Może to i dobrze, że Marta nigdy nie chciała przejąć piekarni – Piotr powiedział jednym z tych dni, siedząc za ladą w pustej piekarni. – Głupi byłem, że namawiałem ją przez te wszystkie lata. Co za pech.

Córka miała inny plan

Piotr miał w sobie sporo wyrzutów sumienia. Od kiedy Marta była mała, Piotr wielokrotnie namawiał ją do pracy w piekarni. Próbował ją zachęcać, prosił, by pomagała nam przy pieczeniu, a nawet groził, że jeśli nie będzie chciała się zaangażować, to będzie musiała przejąć interes, bo nie będziemy mieli nikogo innego, kto mógłby go kontynuować. Piotr nie był typem ojca, który pozostawia dzieci same sobie. Przez lata dawał przykład ciężkiej pracy, a myśl o tym, że nasza córka nie będzie chciała kontynuować tej tradycji, była dla niego źródłem frustracji.

Na każdym etapie życia namawiał ją do pracy w piekarni, szukał sposobów, żeby ją zainteresować, choćby na siłę. Tyle awantur!
Marta była jednak twarda i niezłomna. Choć od najmłodszych lat pomagała nam w piekarni, nigdy nie była zainteresowana jej przyszłością. Bardziej pasjonowały ją komputery. Zamiast zajmować się wypiekiem chleba, godzinami rozkładała na części swoje komputery, naprawiając je, programując, wymieniając części. Czasami nawet przychodzili do niej ludzie z innych dzielnic, prosząc o pomoc w naprawie ich komputerów. Choć Piotr i ja byliśmy z tego dumni, zaczynałam się martwić. Czy takie zainteresowanie będzie wystarczające, by Marta miała stabilną przyszłość? Czy jej pasja do komputerów przekształci się w coś, co pozwoli jej zarobić na życie?

Marta nie interesowała się szkołą. Zawsze była w tyle za innymi dziećmi, które odnosili sukcesy w nauce, a w sportach nie czuła się pewnie. Zamiast tego wolała zostać w domu, siedzieć przy komputerze i zagłębiać się w świat IT. Była niezainteresowana sprawami, które były na ustach jej kolegów. Często zadawałam jej pytania o przyjaciółki, o jakieś młodzieżowe miłości, ale zawsze słyszałam te same odpowiedzi: „baby są głupie”. Z trudem przychodziło jej nawiązywanie jakichkolwiek relacji z rówieśnikami, a jeśli już je miała, nie były one zbyt intensywne.

Co z niej wyrośnie?

Piotr martwił się, że może z naszą córką jest coś nie tak, że jest inna niż inne dziewczyny w jej wieku. Chciał, by Marta wybrała inną drogę. Po technikum Marta nie myślała o studiach, co było w porządku – nie każdy musi studiować. Zawsze była dla nas dobrą córką, ale nie wiedzieliśmy, co z nią będzie. Zamiast przyjąć naszą ofertę pomocy w piekarni, odmówiła, co bardzo rozczarowało Piotra. Zastanawialiśmy się, co dalej. Gdzie ją poprowadzi jej droga?

Pocieszałam się, że przecież mogło być gorzej. W dzisiejszych czasach wiele dzieciaków ma inne problemy – z alkoholem, narkotykami, z nieodpowiednim towarzystwem. Wciąż miałam nadzieję, że Marta znajdzie dla siebie jakiś cel, pasję, coś, co pozwoli jej wyjść na prostą. Zdecydowałam, że nie będę się martwić na zapas, ale Piotr, jak to on, był bardziej pesymistyczny.

– Jasne, mogłaby też stać się seryjnym mordercą! – rzucił z ironią Piotr, gdy próbowałam go pocieszać.

Marta zaskoczyła nas w końcu, ogłaszając, że postanowiła wyjechać do Anglii. Byłam zdziwiona. „Po co jej Anglia?”, pomyślałam, ale Marta nie chciała zostać w Polsce. Stwierdziła, że nie ma tu przyszłości, że ciężko się żyje, a praca przy komputerach, którą kochała, staje się coraz bardziej monotonna. Wierzyła, że w Anglii uda jej się znaleźć coś lepszego. Pożyczyliśmy jej pieniądze na wyjazd, wiedząc, że prawdopodobnie ich nie odzyskamy. Mimo wszystko nie mieliśmy wyboru.

Piotr był przekonany, że Marta szybko skończy na zmywaku w jakiejś restauracji i nic z tego nie wyniknie. „Niech pozna smak prawdziwego życia”, mówił. Ale nie mieliśmy pojęcia, jak jej decyzja wpłynie na naszą przyszłość. Później okazało się, że wyjazd do Anglii był przełomem. Marta znalazła tam pracę w agencji reklamowej, a po jakimś czasie zaczęła uczęszczać na kursy doszkalające. „Co za zmiana!”, pomyślałam. Czyżby w końcu znalazła coś, co ją naprawdę interesuje?

Dzięki niemu się zmieniła

I wtedy nadeszła wiadomość. Marta napisała do nas, że ma nowego kolegę. Okazało się, że to on wprowadził Martę do świata marketingu. Kolega ten miał na Martę duży wpływ. Piotr i ja zrozumieliśmy, że nasza córka nie tylko rozwija swoje pasje, ale także przeżywa coś, czego się nie spodziewaliśmy. Była zakochana! To wyjaśniało wiele, zwłaszcza że Marta zaczęła pisać o swoich weekendowych wypadach, zdjęciach z pięknych parków i pałaców. „To on je robił!” – powiedział Piotr, przeglądając zdjęcia. „On jej robi te zdjęcia!”.

Z czasem zaczęliśmy dowiadywać się, że Marta była zakochana w chłopaku o imieniu Ben, który miał polskie korzenie, ale urodził się w Hongkongu. Wychowywał się z dziadkami, którzy przeżyli wojnę. Wydawało się, że Marta znalazła kogoś, kto jej pasuje. Ben był menedżerem w firmie, a Marta, co ciekawe, uczyła się angielskiego, żeby lepiej porozumiewać się z Benem i jej rodziną. To nie był zwykły związek, to było coś prawdziwego, co dawało Marcie poczucie sensu.

Kiedy Marta napisała, że być może przyjedzie na wakacje do Polski, Piotr zaczął się martwić, co ludzie powiedzą. Że wyjechała z kraju i znalazła sobie jakiegoś obcego faceta? Jednak wszystko to okazało się bez większego znaczenia, bo Marta i Ben po prostu byli szczęśliwi. Ostatecznie zdjęcia, które Marta przysłała, były tego dowodem: pełne miłości i szczęścia. Odkryliśmy, że Marta naprawdę odnalazła swoją drogę i miała kogoś, kto ją wspierał. I choć nie wszystko było idealne, czułam, że może w końcu wszystko pójdzie w dobrą stronę.

A piekarnia? Cóż, nadal borykaliśmy się z problemami, ale Piotr zaczął dostrzegać, że może w tej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, także jest coś pozytywnego. Marta, pomimo początkowych obaw, znalazła swoje miejsce, a to już był duży sukces.

Teresa, 57 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama