„Córka ciągle wyciąga rękę po pieniądze. Długo nie wierzyłam, że jestem dla niej tylko bankomatem”
„– Bożena – Jerzy złagodniał, widząc moją minę. – Kocham naszą córkę, ale nie pozwolę, żeby traktowała cię jak skarbonkę. Odwróciłam wzrok. Nie chciałam, żeby zobaczył, że coś we mnie drgnęło. Może naprawdę miał rację? A może po prostu nie rozumiał, co czuje matka, kiedy dziecko prosi o pomoc”.

- Redakcja
Mam męża Jerzego i córkę Malwinę, która od zawsze była moim oczkiem w głowie. Byłam tą matką, która potrafiła zarwać noc, żeby uszyć córce sukienkę na szkolną akademię, a potem płakała ze wzruszenia, gdy wychodziła na scenę. Dziś, kiedy o tym myślę, mam wrażenie, że wtedy wszystko wydawało się takie proste. Dawałam jej serce na dłoni, a ona odwzajemniała się uśmiechem i dziecięcą czułością.
Od kilku lat te uśmiechy pojawiają się coraz rzadziej. Zamiast tego – coraz częściej pojawiają się prośby o pieniądze. Na początku nie miałam wątpliwości – każdemu zdarzają się trudniejsze momenty. Wierzyłam, że Malwina potrzebuje tylko chwilowego wsparcia. W końcu to córka – a matka nie odmawia pomocy dziecku. Pożyczałam więc, nie pytając o szczegóły.
Problem w tym, że te pożyczki nigdy do nas nie wracały. Za każdym razem były tylko obietnice, zapewnienia, łzy. Z czasem Jerzy zaczął otwarcie mówić, że to zwykła manipulacja. A ja… Ja wciąż próbowałam to sobie tłumaczyć. Może miała pecha w pracy? Może źle trafiła na ludzi? Może to ja zawiodłam, że nie nauczyłam jej odpowiedzialności?
Zdarzało mi się wpatrywać w telefon, czekając, aż zadzwoni, i czuć jednocześnie ulgę i ból. Ulga – bo skoro dzwoni, to znaczy, że jeszcze chce ze mną rozmawiać. Ból – bo zawsze chodziło o pieniądze. Nigdy o to, jak się czuję, czy co u nas słychać.
Czasami pytam samą siebie, czy Malwina wraca jeszcze z tęsknoty, czy tylko wtedy, gdy jej portfel robi się pusty. I właśnie ta myśl powoli zatruwa każdy mój dzień.
W jego słowach było dużo prawdy
– Jerzy, Malwina znów dzwoniła – zaczęłam, siadając przy stole. Starałam się mówić spokojnie, choć w środku miałam mętlik. – Prosiła, żebyśmy jej pomogli.
Mąż uniósł brwi i pokręcił głową. – Domyślam się, że nie chodziło o pomoc przy przeprowadzce ani o podlewanie kwiatów. Ile tym razem?
– Nie powiedziała dokładnie… – zawahałam się. – Ale mówiła, że to ważne, że bez nas sobie nie poradzi.
– Bożena, ona cię szantażuje łzami. Nie widzisz tego? – Jerzy podniósł głos, choć rzadko to robił. – To zawsze wygląda tak samo. Najpierw łzy, potem obietnice, a na końcu cisza.
– To nasza córka, mamy jej pomóc, a nie odwracać się plecami! – wyrzuciłam z siebie, sama czując, jak w moim głosie pojawia się desperacja. – Co by było, gdybyśmy jej odmówili, a ona naprawdę potrzebuje?
– A co by było, gdyby wreszcie wzięła odpowiedzialność za swoje życie? – odpowiedział twardo. – Dorośli ludzie nie przychodzą po pieniądze za każdym razem, kiedy nie potrafią się zorganizować.
Wiedziałam, że w jego słowach było dużo prawdy, ale przyznanie tego wydawało mi się zdradą wobec córki. – Ona się stara, tylko ma trudniej niż inni… – zaczęłam ją bronić, choć coraz mniej w to wierzyłam.
– Stara się? – Jerzy spojrzał na mnie uważnie. – Nie widzisz, że od lat opowiada ci tę samą historię? Jak długo jeszcze zamierzasz udawać, że to tylko „cięższy moment”?
Milczałam, a w mojej głowie przewijały się obrazy z ostatnich lat. Te wszystkie telefony, pełne dramatycznych historii, nagłych problemów, które zawsze kończyły się tym samym – prośbą o wsparcie. Chciałam wierzyć, że w tym razem naprawdę jest inaczej, ale w środku zaczynała kiełkować wątpliwość.
– Bożena – Jerzy złagodniał, widząc moją minę. – Kocham naszą córkę, ale nie pozwolę, żeby traktowała cię jak skarbonkę.
Odwróciłam wzrok. Nie chciałam, żeby zobaczył, że coś we mnie drgnęło. Może naprawdę miał rację? A może po prostu nie rozumiał, co czuje matka, kiedy dziecko prosi o pomoc.
Czy jestem najgorszą matką na świecie?
Malwina wpadła jak zwykle – szybko, pewnym krokiem, z uśmiechem, który miał rozbroić każdą moją wątpliwość. Usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła od razu mówić.
– Mamo, tym razem naprawdę potrzebuję twojej pomocy. Obiecuję, że oddam, na pewno.
– A co się stało z premią z pracy? – zapytałam ostrożnie. – Mówiłaś, że wreszcie wszystko się ułoży.
Na jej twarzy pojawił się cień, a potem łzy.
– Nie wierzysz mi? Naprawdę wolisz patrzeć, jak twoja córka tonie?
Ścisnęło mnie w gardle. Ile razy już to słyszałam?
– Malwina, ile razy już to mówiłaś… a ja wciąż czekam… – wyszeptałam.
Wstała gwałtownie.
– To znaczy, że uważasz mnie za kłamczuchę? Za darmozjada?
– Nie, tylko… tym razem nie mogę – odpowiedziałam drżącym głosem. – Musisz spróbować poradzić sobie sama.
Łzy popłynęły jej po policzkach, a ja poczułam się, jak najgorsza matka na świecie. Patrzyłam, jak odwraca się i wychodzi, trzaskając drzwiami. Czułam się okropnie – jakbym zdradziła własne dziecko, choć w środku wiedziałam, że musiałam w końcu postawić granicę.
Każda godzina była jak kara
Telefon milczał od wielu dni. Każde spojrzenie na wyświetlacz bolało, bo jej tam nie było. Malwina nie zadzwoniła ani razu.
– Widzisz? – Jerzy odłożył gazetę na stół. – Nie odezwała się, bo nie dostała pieniędzy. Gdyby je dostała, już jutro by tu siedziała.
– Może ona naprawdę potrzebuje… a ja byłam złą matką – wyrwało mi się i poczułam, że oczy mam pełne łez.
– Bożena, przestań siebie obwiniać – odparł stanowczo. – To ona gra na twoich uczuciach. Ty zrobiłaś to, co powinnaś była zrobić już dawno.
– Ale co, jeśli się mylę? Jeśli naprawdę sobie nie radzi, a ja odwróciłam się plecami? – pytałam, nie potrafiąc uciszyć wyrzutów sumienia.
Jerzy wstał i położył mi dłoń na ramieniu. – Nie odwróciłaś się. Pokazałaś, że są granice. Jeśli coś dla niej znaczysz, wróci. Ale nie dla pieniędzy.
Chciałam mu wierzyć, ale w środku czułam tylko pustkę. Każda godzina bez telefonu od Malwiny była jak kara. Nie wiedziałam, czy naprawdę wreszcie byłam asertywna, czy właśnie zawiodłam jako matka.
Weszła, jakby nic się nie stało
Minęły miesiące. Telefon dawno przestał być dla mnie nadzieją, stał się tylko przypomnieniem ciszy między mną a Malwiną. I nagle – pewnego popołudnia – drzwi się otworzyły. Weszła, jakby nic się nie stało.
– Malwina… – szepnęłam, czując, jak serce podskakuje mi do gardła.
Córka usiadła na krześle, poprawiła włosy i z lekkim uśmiechem odpowiedziała:
– Mamo, teraz naprawdę mam trudną sytuację. Jeśli mi nie pomożesz, to już koniec.
Patrzyłam na nią oniemiała. Ani słowa o tęsknocie, ani pytania, jak się mamy. Tylko od razu – pieniądze.
– Myślałam, że chcesz nas odwiedzić, zobaczyć, co u nas… – głos mi drżał.
– Mamo, błagam cię, nie zaczynaj. To nie czas na wyrzuty. Potrzebuję pieniędzy, naprawdę.
Poczułam, jak coś we mnie gaśnie. Uśmiech, którym próbowała mnie rozbroić, nagle wydał mi się chłodny i obcy. Byłam dla niej tylko środkiem do celu, a nie matką.
Potrzebowałam tego, żeby przejrzeć na oczy
Siedzieliśmy razem przy stole – ja, Jerzy i Malwina. Atmosfera była gęsta.
Jerzy odchrząknął i spojrzał prosto na córkę.
– Malwina, nie będę owijał w bawełnę. Nadużywasz naszego zaufania. To nie jest pierwszy raz.
– Co to ma znaczyć? – uniosła głos, a w oczach pojawiły się łzy. – Chcecie mnie wyrzucić jak śmiecia?
– Nie jesteśmy twoim bankiem – powiedział spokojnie, ale stanowczo. – A ty pojawiasz się tutaj tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujesz.
– Jak możecie tak mówić?! – krzyknęła, uderzając dłonią w stół. – Po wszystkim, co dla was zrobiłam!
– Malwina… – odezwałam się drżącym głosem, próbując załagodzić. – My tylko chcemy, żebyś była z nami… nie tylko wtedy, gdy potrzebujesz pieniędzy.
Córka popatrzyła na mnie z wyrzutem, jakby moje słowa były zdradą. Wstała gwałtownie, odsunęła krzesło i spojrzała na nas z mieszaniną gniewu i rozczarowania.
Wtedy zrozumiałam – nie chodziło o nas, o rodzinę, o bliskość. Chodziło tylko o pieniądze.
Czekam na przeprosiny
Siedziałam długo w pustej kuchni, słuchając, jak w mieszkaniu panuje cisza po jej wyjściu. Jeszcze przed chwilą miałam nadzieję, że to spotkanie będzie początkiem czegoś nowego. Że wróci do nas nie po to, by coś wziąć, ale by po prostu być.
Teraz wiedziałam, że się łudziłam. Moja córka wraca tylko wtedy, gdy potrzebuje pieniędzy. Kiedy krzyczała, że ją porzucamy, w jej oczach nie było ani krzty tęsknoty, tylko gniew i wyrzut, że nie dostała tego, czego chciała.
Jerzy próbował mnie pocieszać, mówił, że zrobiliśmy, co należało, że trzeba było w końcu wyznaczyć granicę. Kiwałam głową, ale w środku czułam coś zupełnie innego. Ból matki, która musi pogodzić się z tym, że miłość nie wystarcza, by zatrzymać dziecko przy sobie.
Wróciły wszystkie pytania, które od miesięcy nie dawały mi spokoju. Czy byłam zbyt uległa, gdy dawałam jej pieniądze bez pytania? A może zbyt surowa, gdy wreszcie odmówiłam? Czy kiedykolwiek usłyszę od niej szczere „przepraszam”?
Patrzyłam na drzwi, jakby miały się otworzyć. Jakby Malwina miała wejść i powiedzieć, że przyszła tylko po to, by mnie przytulić. Ale drzwi pozostały zamknięte, a ja wiedziałam, że tak właśnie wygląda prawda. Ona nie wraca z miłości. Wraca z interesu.
Bożena, 58 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po ślubie zostałam przy swoim nazwisku, bo męża brzmiało głupiutko. Nie sądziłam, że to aż tak urazi jego męską dumę”
- „Gdy mąż odszedł do innej, pocieszyłam się umięśnionym szwagrem. Nie jestem desperatką, tylko spryciulą”
- „Po rozwodzie miałam dość dziecinnych facetów. Jednak pewien wdowiec sprawił, że chciałam pobawić się z nim w mamę i tatę”