Reklama

Zawsze myślałam, że jeśli dam dziecku miłość, czas i stabilność, to wystarczy. Nie sądziłam, że prędzej czy później przyjdzie dzień, w którym moje dziecko spojrzy na mnie z pogardą tylko dlatego, że nie zarabiam tyle, co matki jej koleżanek. Żyliśmy oszczędnie, ale godnie. Mąż pracował jako kierowca, ja w bibliotece miejskiej. Nie kupowaliśmy najnowszych sprzętów, ale też niczego nam nie brakowało. Kieszonkowe dla naszej córki – sześćdziesiąt złotych miesięcznie – wydawało się rozsądne. Do czasu aż zaczęła porównywać się z innymi. Gdy usłyszałam, jak koleżanki wołają na nią „biedula”, poczułam, że coś się zmienia. W niej i między nami.

Nie każdy musi mieć wszystko, co chce

– Mamo, czy możesz dawać mi dwieście złotych miesięcznie kieszonkowego? – zapytała któregoś wieczoru, jakby mówiła o pogodzie.

Spojrzałam na nią zza kubka z herbatą. Od razu poczułam, że ta rozmowa nie skończy się dobrze.

– Dwieście? Przecież dostajesz sześćdziesiąt. Co ty chcesz za te pieniądze robić?

– No mamo… Wszystkie dziewczyny tyle mają. Wiktoria nawet więcej. Kupują sobie kosmetyki, jakieś torebki... Ja zawsze muszę się tłumaczyć, czemu nic nie zamawiam.

– Kochanie, my nie mamy takich pieniędzy na wydatki – odparłam łagodnie, choć czułam, jak serce zaczyna mi szybciej bić.

– Czyli jesteśmy biedni?

Te słowa uderzyły mnie mocniej, niż się spodziewałam. Siedziałam chwilę w ciszy, szukając odpowiednich słów. Nie chciałam się z nią kłócić, ale bolało mnie, że moje dziecko patrzy na mnie jak na kogoś, kto ją ogranicza.

– Nie jesteśmy biedni. Po prostu żyjemy normalnie. Nie każdy musi mieć wszystko, co chce.

Wzruszyła ramionami i wyszła do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie było krzyków ani łez. Tylko ta okropna, duszna cisza, jakby coś między nami właśnie się zmieniło.

Nie musisz się starać, mamo

Przez kilka dni unikała mnie. Odpowiadała zdawkowo, jakby rozmowy ze mną były stratą czasu. W szkole nie odbierała moich telefonów, w domu chowała się w pokoju. Raz tylko usłyszałam, jak przez uchylone drzwi mówiła do kogoś przez telefon:

– Serio, oni myślą, że sześć dyszek miesięcznie to wystarczy na wszystko… No żal po prostu.

Nie powiedziałam nic. Zamknęłam cicho drzwi od jej pokoju i poszłam do kuchni. Miałam łzy w oczach. Nie dlatego, że ją usłyszałam, tylko dlatego, że poczułam się jak wróg we własnym domu. Jak ktoś, kto nie rozumie, co jest teraz ważne. Wieczorem, kiedy próbowałam zagaić rozmowę, odepchnęła mnie wzrokiem.

– Nie musisz się starać, mamo. I tak nie zrozumiesz. Nigdy nie byłaś w takiej sytuacji.

Jakiej sytuacji?

– Tego, że wszyscy cię wyśmiewają. Że pokazujesz się w szkole z torbą z targu. Że pytają, czy nie stać cię na lepsze ubrania.

– Myślałam, że to nieważne… – powiedziałam cicho.

– Bo nie jesteś mną! – rzuciła z wyrzutem. – Ty nie wiesz, co to znaczy być nastolatką wśród dziewczyn, które noszą markowe bluzy i mają paznokcie robione co tydzień.

Patrzyła na mnie jak na kogoś, kto nie tylko nie rozumie, ale też nie chce zrozumieć. I choć chciałam jej przytulić, wytłumaczyć, że wartości to nie rzeczy – wiedziałam, że ona teraz tego nie usłyszy.

Czułam, że tracę córkę

Zaczęła coraz częściej wracać później. Tłumaczyła się korepetycjami, spotkaniami, autobusami, które „uciekły”. Nie byłam głupia. Widząc na w social mediach jej zdjęcia, domyśliłam się, że pieniądze skądś jednak ma.

– Skąd masz na to wszystko? – zapytałam pewnego wieczoru, pokazując jej telefon z ekranem, na którym widniało selfie z drogim napojem w dłoni.

Wzruszyła ramionami.

– Koleżanka mi postawiła. Co, nie wolno?

– Ciągle któraś ci stawia? I te paznokcie? One też ci się przyśniły?

– Matko, czepiasz się, jakbym kogoś okradła!

– Właśnie zaczynam się zastanawiać – powiedziałam zbyt ostro.

Spojrzała na mnie z mieszaniną złości i pogardy. Chwilę milczała, po czym burknęła:

Daj mi spokój.

Poczułam się tak, jakby dom przestał być domem. Jakby każda nasza rozmowa kończyła się porażką. A najbardziej bolało mnie to, że nie wiedziałam już, co ona czuje. Czy w ogóle jeszcze mnie słucha. Czy jestem tylko matką od podgrzewania obiadu i wypytywania o nieistotne rzeczy. Kilka dni później zadzwoniła wychowawczyni. Zapytała, czy wiem, że córka sprzedaje w szkole używane ubrania – podobno modne, markowe, taniej niż w sieci. Byłam w szoku. My nie mieliśmy takich ubrań.

– Skąd je bierze? – zapytałam z duszą na ramieniu.

– Tego właśnie chciałam się dowiedzieć – odpowiedziała nauczycielka z wyczuwalną troską.

Granice znikały. A ja czułam, że tracę córkę, kawałek po kawałku.

Co ty wyprawiasz?

W sobotę po południu pojechałam do centrum. Miałam plan – nie szpiegować, tylko zrozumieć. Widziałam wcześniej na jej zdjęciu logo sklepu, przed którym stała. Długo tam krążyłam, udając, że czekam na autobus. W końcu ją zobaczyłam. Stała z grupką dziewczyn. Śmiały się, przeglądały coś w telefonie. Weszłam za nimi do sklepu, tak by mnie nie zauważyły. Patrzyłam, jak przymierzają ubrania, robią zdjęcia w lustrze, śmieją się, jakby świat należał do nich. Ona też się śmiała. Wyglądała na szczęśliwą. Gdy wyszła, próbowałam ją złapać.

– Hej! – zawołałam, ale udawała, że mnie nie widzi.

Dopadłam ją przy przejściu dla pieszych.

– Co ty wyprawiasz?

– Mamo, zostaw mnie, proszę. Nie rób mi wstydu.

– Skąd masz na te ciuchy?

– To nie twoja sprawa.

– Owszem, moja. Bo jesteś moją córką i nie chcę, żebyś pakowała się w coś, czego potem będziesz żałować.

Patrzyła na mnie z żalem i złością.

– Ty nic nie rozumiesz. Dla ciebie ważne jest, żeby rachunki się zgadzały. Dla mnie ważne jest, żeby nie być wyśmiewaną!

Odeszła szybkim krokiem. Zostawiła mnie przy tym nieszczęsnym przejściu, jak matkę, która przegrała. Która nie dała rady.

Zaczęłam łączyć kropki

Nie spałam prawie całą noc. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo, każdy gest, każde spojrzenie mojej córki z ostatnich tygodni. Zaczęłam łączyć kropki – nowe ubrania, pieniądze, koleżanki. Rano, przy śniadaniu, usiadła naprzeciwko mnie jakby nigdy nic. Jadła płatki i przeglądała telefon.

– Porozmawiamy? – zapytałam łagodnie.

Przecież rozmawiamy.

– Nie tak. Chcę wiedzieć, co się dzieje. Nie zamierzam cię kontrolować, tylko zrozumieć.

Spojrzała na mnie spod oka. Milczała.

– Wiem o tych ubraniach, o sprzedaży w szkole. Skąd je bierzesz?

Wzruszyła ramionami, jakby to nie było nic wielkiego.

– Z second handu. Czasami uda mi się znaleźć różne markowe perełki za grosze. I potem sprzedaję to po wyższej cenie. Nie chcę być tą, co zawsze mówi „nie mam”.

– I myślisz, że to cię uczyni szczęśliwą?

– Nie wiem. Ale przynajmniej nikt się nie śmieje. Nikt nie mówi, że jestem biedna.

Westchnęłam ciężko. Była młoda, dumnie patrzyła na mnie jak ktoś, kto walczy o swoje. I w tym całym buncie, krnąbrności, zobaczyłam dziewczynę, która po prostu bardzo nie chce się wstydzić.

Nie chcę, żebyś miała wszystko

W niedzielę zaprosiłam ją na spacer. Bez telefonów, bez planu, tylko we dwie. Poszłyśmy nad jezioro, które dobrze znałyśmy jeszcze z czasów, kiedy chodziła tam ze mną z plecakiem pełnym bułek i kocykiem. Milczałyśmy długo, aż w końcu usiadłyśmy na ławce, a ja odważyłam się powiedzieć coś, co od dawna mnie dręczyło.

– Nie chcę, żebyś miała wszystko. Chcę, żebyś miała coś, czego nie da się kupić. Spokój. Poczucie, że jesteś wystarczająca, nawet jeśli nie masz markowych butów.

Spojrzała na mnie bez ironii. Była zmęczona, może trochę zawstydzona.

– Wiem, mamo… Ale to nie jest takie proste. Tam, w szkole, wszystko się kręci wokół tego, co masz. Jak wyglądasz. Jakie masz story. A jak nie masz nic, to jesteś nikim.

– A w domu? Też czujesz, że jesteś nikim?

– W domu czuję, że jestem… zła córka. Że cię zawodzę.

Ścisnęło mnie w gardle.

Nie zawodzisz mnie. Po prostu jesteś młoda. I próbujesz znaleźć siebie w świecie, który wmawia ci, że „mieć” znaczy „być”.

Przytuliła się do mnie. Mocno. Może pierwszy raz od miesięcy. W tym uścisku była złość, skrucha, lęk i trochę ulgi. Nie rozwiązałyśmy wszystkiego. Nadal nie stać nas było na drogie zachcianki. Ale coś drgnęło. Zaczęłyśmy rozmawiać. A może to właśnie znaczy mieć dużo – mieć siebie nawzajem, nawet gdy świat mówi, że to za mało.

Zofia, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama