„Córka nie akceptowała mojej nowej partnerki. Myślała, że położę się do trumny razem z jej matką”
„– Nie możesz tak po prostu zapomnieć o mamie – wybuchła Hania, spoglądając na mnie z wyrzutem. – Jak możesz myśleć, że to jest w porządku? – Hania, to nie tak, że zapomniałem – próbowałem jej wyjaśnić. – Ale muszę spróbować iść dalej. – A ona? – wskazała na Justynę. – Co ona robi w naszym domu?”.

- Redakcja
W moim życiu wszystko zdawało się zatrzymać w momencie, gdy Marta odeszła. Codzienność stała się pustym rytuałem, który odprawiałem bezmyślnie, jakbym bał się, że przerwanie go oznaczać będzie zdradę pamięci o niej. Hania, moja córka, coraz częściej dzwoniła, ale i te rozmowy stawały się dla mnie jedynie mechanicznym powtarzaniem fraz, które nie miały znaczenia.
Część mnie umarła z nią
– Tato, musisz zacząć żyć na nowo – powiedziała ostatnio, a ja tylko przytaknąłem, nie odpowiadając.
Tomek i Robert, moi przyjaciele, również nie dawali za wygraną. Pewnego dnia przyszli do mnie z pomysłem, który miał zmienić wszystko.
– Andrzej, koniec tego dobrowolnego więzienia – powiedział Tomek, rzucając mi na stół kartkę z numerem telefonu. – Justyna. Warto spróbować.
Początkowo byłem sceptyczny. Jak miałbym pozwolić sobie na jakiekolwiek uczucia, kiedy wciąż czułem obecność Marty w każdej części mojego domu, w każdej chwili mojego życia? Mimo to, coś wewnątrz mnie zadecydowało za mnie i zgodziłem się na spotkanie z Justyną.
Wyszedłem z ukrycia
Mała kawiarnia na rogu, w której miałem spotkać Justynę, tętniła życiem. Z jednej strony czułem, że to idealne miejsce na takie spotkanie – przytulne i pełne ciepła. Z drugiej jednak, każdy śmiech dochodzący z innego stolika zdawał się być głośnym przypomnieniem, że moje życie było dalekie od radosnego. Siedziałem przy stole, nerwowo przesuwając filiżankę z kawą, kiedy Justyna weszła do środka. Uśmiechnęła się na mój widok i zbliżyła się z pewnością, której mi brakowało. Była naturalna, bezpretensjonalna.
– Andrzej, prawda? – zapytała, jakby chciała się upewnić, że to naprawdę ja.
– Tak – odparłem, starając się nie zdradzać swojego napięcia.
Początkowo rozmowa była trudna. Odczuwałem, że każde słowo muszę wybierać ostrożnie, jakby każde z nich miało potencjał zniszczyć coś kruchego i delikatnego. Jednak Justyna, cierpliwa i uważna, nie naciskała. Powoli zaczynałem się otwierać, dzieląc się opowieściami o dniu codziennym, drobnostkach, które nagle stały się ważne.
– Masz piękne wspomnienia o Marcie – powiedziała w pewnym momencie, a ja poczułem, jak fala emocji ściska mi gardło.
Po spotkaniu długo analizowałem nasze rozmowy. Czułem się winny, jakbym zdradzał Martę. Ale jednocześnie czułem coś, czego brakowało mi od dawna – cień nadziei. Nadziei, że być może nie muszę zawsze być sam.
Córka tego nie rozumiała
Relacja z Justyną zaczęła się rozwijać. Coraz częściej spędzaliśmy razem czas – wspólne spacery, wieczory przy winie, rozmowy, które pozwalały mi choć na chwilę zapomnieć o bólu straty. Zaskakiwało mnie, jak naturalnie czułem się w jej towarzystwie, choć nadal cień Marty kładł się na moim sercu. Jednak nie dla wszystkich ten nowy rozdział w moim życiu był powodem do radości. Moja córka patrzyła na Justynę z nieufnością. Wiedziałem, że nie mogła pogodzić się z myślą, że ktoś inny mógłby zająć miejsce jej matki.
Pewnego wieczoru, gdy Justyna była u mnie, Hania przyszła niespodziewanie. Już od progu czułem napięcie w powietrzu.
– Cześć, tato – rzuciła, niemal ignorując obecność Justyny.
– Hania, to jest Justyna – przedstawiłem je sobie nawzajem, choć wiedziałem, że to formalność.
– Wiem, kto to jest – odpowiedziała, a w jej głosie wyczułem złość.
Rozmowa, choć zaczęła się neutralnie, szybko przerodziła się w otwartą konfrontację.
– Nie możesz tak po prostu zapomnieć o mamie – wybuchła Hania, spoglądając na mnie z wyrzutem. – Jak możesz myśleć, że to jest w porządku?
– Hania, to nie tak, że zapomniałem – próbowałem jej wyjaśnić. – Ale muszę spróbować iść dalej.
– A ona? – wskazała na Justynę. – Co ona robi w naszym domu?
Justyna milczała, nie chcąc się mieszać. Ja natomiast czułem się rozdarty. Nie chciałem zranić Hani, ale też nie mogłem zaprzeczyć, że potrzebowałem kogoś, kto pomógłby mi odzyskać radość życia.
Próbuję iść dalej
Po burzliwej kłótni z Hanią byłem zmuszony zmierzyć się z własnymi uczuciami. Justyna, widząc moje wewnętrzne zmagania, postanowiła dać mi przestrzeń na przemyślenia. Ale im dłużej o tym myślałem, tym bardziej czułem, że nie mogę jej odtrącić. Musiałem być szczery – zarówno wobec siebie, jak i wobec niej. Zaprosiłem Justynę do siebie na kolację, chcąc otworzyć przed nią drzwi do przeszłości, która wciąż mnie przytłaczała. Przyniosłem album ze zdjęciami, opowiadając o Marcie, o naszym wspólnym życiu, o chwilach, które nas łączyły.
– To była niezwykła kobieta – mówiłem, pokazując zdjęcia z naszych podróży, uśmiechnięte twarze, które kiedyś były moją codziennością.
Justyna słuchała uważnie, jej oczy pełne były zrozumienia, choć dostrzegłem też cień smutku.
– Nie chcę zastępować Marty – powiedziała cicho, ale z determinacją. – Chcę być sobą.
Te słowa uderzyły mnie z całą siłą prawdy. Zrozumiałem, że muszę przestać porównywać to, co miałem, z tym, co mogę mieć. Życie z przeszłością nie oznaczało zapomnienia, ale pogodzenia się z tym, co było, i otwarcia się na to, co jest. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, aż Justyna delikatnie dotknęła mojej ręki.
– Andrzeju, ważne jest, żebyś wiedział, że jesteś gotowy na nowy początek. Nawet jeśli ten początek jest trudny.
Odkryłem coś niepokojącego
Czas płynął, a ja coraz bardziej czułem, że wracam do życia. Justyna była przy mnie, dając mi to, czego najbardziej potrzebowałem – zrozumienie i wsparcie. Jednak pewne drobne szczegóły zaczęły mnie niepokoić. Czasami wydawało mi się, że Justyna wie więcej, niż powinna. Rzucała uwagi, które sugerowały, że jej znajomość z Martą była bliższa, niż twierdziła. Pewnego dnia, gdy przeglądałem stare dokumenty, przypadkiem natknąłem się na listy, które Marta pisała tuż przed swoją śmiercią. W jednym z nich pojawiło się imię Justyny. Coś we mnie drgnęło, jakaś część mnie kazała mi się zatrzymać i zastanowić.
Zacząłem łączyć fakty, które wcześniej wydawały się jedynie zbiegiem okoliczności. Kilka wspólnych znajomości, drobne detale, które wcześniej mi umknęły. Postanowiłem dowiedzieć się prawdy. Przez kilka dni nie mogłem zebrać się na odwagę, by skonfrontować Justynę. Aż w końcu zdecydowałem się – potrzebowałem jasności, nawet jeśli miała być bolesna.
– Justyno – zacząłem podczas jednego z naszych spotkań, czując, jak napięcie ściska mi gardło. – Znalazłem coś, co mnie zaniepokoiło. Listy od Marty. Pisała w nich o tobie.
Justyna spojrzała na mnie zaskoczona, ale nie mogłem odczytać, co naprawdę kryło się w jej oczach. Czy to była tajemnica, którą skrzętnie ukrywała, czy tylko nieporozumienie?
Nie dało się ukryć prawdy
Gdy tylko wspomniałem o listach, Justyna zesztywniała. Zapanowała chwila ciszy, która wydawała się trwać wieczność. W końcu, po długim milczeniu, odetchnęła głęboko i spojrzała mi prosto w oczy.
– Powinnam była powiedzieć ci wcześniej – zaczęła z widocznym trudem. – Znałam Martę. Ale nie w taki sposób, jak mógłbyś myśleć.
Czułem, że serce bije mi coraz szybciej, jakbym stał na krawędzi przepaści, nie wiedząc, co znajdę na jej dnie.
– Marta i ja nie byłyśmy bliskimi przyjaciółkami, ale spotkałyśmy się kilka razy. Zawsze mówiła o tobie z taką miłością... – jej głos zadrżał, jakby każda sylaba ważyła tonę. – Marta wiedziała, że umiera. Chciała, żebyś nie został sam.
Zatrzymałem się na tych słowach, próbując zrozumieć ich znaczenie.
– Co to znaczy? – spytałem, czując narastającą frustrację. – Dlaczego się pojawiłaś?
Justyna spuściła wzrok, a ja widziałem, że walczy z własnymi emocjami.
– Marta poprosiła mnie, żebym pewnego dnia, kiedy będziesz gotowy, spróbowała dotrzeć do ciebie – wyznała. – Nie chciała, żebyś się zgubił. Wiedziała, jak trudno będzie ci się odnaleźć po jej stracie.
Zrozumienie zalało mnie falą. Wszystko, co wydawało się być przypadkiem, nagle ułożyło się w jedną całość. Poczułem się oszukany, a jednocześnie pełen podziwu dla Marty, która z miłością próbowała zadbać o moją przyszłość nawet po śmierci.
Dzięki niej ją poznałem
Przez kolejne dni unikałem kontaktu z Justyną. Potrzebowałem czasu, by przemyśleć wszystko, co się wydarzyło. Moje życie, które dopiero co zaczęło nabierać nowych kolorów, znów wydawało się chaotyczne i pełne sprzeczności. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że Marta miała tak przemyślaną wizję mojej przyszłości. Czy to oznaczało, że Justyna była jedynie narzędziem w realizacji jej planu? A może prawdziwie mnie pokochała, nie ze względu na przeszłość, ale przez to, kim byłem dla niej teraz?
Czując, że nie znajdę odpowiedzi sam w czterech ścianach domu, wybrałem się na cmentarz. Pogoda była chłodna, wiatr szarpał gałęzie drzew, jakby w harmonii z moim wewnętrznym niepokojem. Stanąłem przed grobem Marty, spoglądając na wyryte litery jej imienia.
– Nie wiem, co robić – wyszeptałem, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – Tak bardzo się boję, że popełnię błąd, że nie zrozumiem tego, co próbowałaś mi dać.
Milczenie otoczyło mnie jak kokon, ale czułem, że w tym milczeniu jest coś więcej niż puste echo. Jakby Marta, choć już nieobecna fizycznie, próbowała dać mi jakiś znak, że to ja muszę wybrać drogę, którą chcę iść. Po raz pierwszy od dawna poczułem, że jestem gotowy, by odnaleźć odpowiedź. To ja, a nie nikt inny, muszę zdecydować, co jest dla mnie ważne. Czy potrafię zaakceptować przeszłość, by zacząć od nowa z Justyną? Czy też muszę znaleźć własną ścieżkę, niezależnie od jej początku?
Z niepewnością, ale i nadzieją w sercu, postanowiłem wrócić do domu. Wiedziałem, że czas, by stawić czoła przyszłości, nadszedł. Cokolwiek wybiorę, zrobię to z szacunkiem dla Marty i siebie samego.
Andrzej, 43 lata