„Córka odzywała się tylko wtedy, gdy było jej źle. Miałam dość jej problemów. Nagle pojęłam, że trzeba odciąć pępowinę”
„Od kilku tygodni nie mogłam się na niczym skupić, byłam ciągle poirytowana i wiecznie zmęczona. Ale kiedy tylko chciałam się po pracy położyć, dzwonił mój telefon i Malwina zarzucała mnie swoimi problemami. Nie miałam wyjścia, przecież jestem jej matką. Słuchałam, pocieszałam, radziłam. Nagle zdałam sobie sprawę, że to szkodzi i jej, i mnie”.
- Krystyna, 58 lat
Kelner akurat przyniósł nam herbatę, kiedy zawibrował mój telefon. Udałam, że tego nie zauważam, ale Wanda popatrzyła na moją torebkę.
– Ktoś do ciebie dzwoni – rzuciła.
– Nie szkodzi. To pewnie Malwina.
– No to odbierz! – ponagliła koleżanka. – Może to ważne?
Wiedziałam, że to nie jest ważne, ale wyjęłam komórkę z torebki. Pod wyrozumiałym spojrzeniem Wandy nacisnęłam zielony przycisk i z miejsca zostałam zarzucona milionem żalów i narzekań.
Zobacz także
– On naprawdę nic nie rozumie! – córka znowu miała scysję ze swoim mężem. – Tłumaczyłam mu wszystko chyba z piętnaście razy, ale on nawet nie słucha!
Spojrzałam z rezygnacją na imbryczek pełen zielonej herbaty i na Wandę, której nie widziałam od kilku miesięcy. Tłumiąc westchnienie, przeprosiłam koleżankę i wstałam od stolika.
Malwina zarzucała mnie swoimi problemami. Ale przecież to moje dziecko!
Kiedy wróciłam dwadzieścia minut później, herbata była już zimna, a Wanda znudzona. Próbowała jednak robić dobrą minę do złej gry i zapytała z troską, co się dzieje z moją córką. Odpowiedziałam, że ma kryzys w małżeństwie. Przyjaciółka się przejęła, a mnie ulżyło, że się na mnie nie obrazi mimo, że zostawiłam ją samą przy stoliku.
Tego samego wieczoru Malwina zadzwoniła jeszcze raz. Była zdruzgotana, bo Robert na jej dictum, że zażąda rozwodu, odpowiedział „obiecanki-cacanki”. Tym razem rozmawiałyśmy przez prawie dwie godziny. Pocieszałam ją, a ona znowu chlipała. Kiedy wreszcie się rozłączyła, bo Robert chciał porozmawiać, byłam wyczerpana emocjonalnie. Włączyłam jakiś film, ale nie mogłam się skupić na akcji. Potem miałam problem z zaśnięciem, przewracałam się z boku na bok do trzeciej nad ranem. W efekcie poszłam do pracy niewyspana.
Pracuję w przychodni jako rejestratorka, więc już od rana czeka na mnie ogonek pacjentów. Ta praca wymaga koncentracji i cierpliwości, a tych mi brakowało pomimo dwóch wypitych kaw. Nim wybiła dziesiąta, zebrałam burę od jednej z lekarek, bo pomyliłam karty, a to poważny błąd.
– Co z tobą? – zapytała koleżanka. – Już któryś dzień z rzędu jesteś kompletnie rozkojarzona. Coś się dzieje?
Wiedziałam, że w końcu inni to zaczną zauważać. Od kilku tygodni nie mogłam się na niczym skupić, byłam ciągle poirytowana i wiecznie zmęczona. Ale kiedy tylko chciałam się po pracy położyć, dzwonił mój telefon i Malwina zarzucała mnie swoimi problemami. Nie miałam wyjścia, przecież jestem jej matką. Słuchałam więc, pocieszałam, radziłam.
Tego dnia córka złamała zasadę, którą szanowała od wielu lat: zadzwoniła do mnie w godzinach pracy.
– Mam pacjentów – szepnęłam, przytrzymując telefon ramieniem przy uchu.
– Mamo! – krzyknęła rozpaczliwie. – On mnie zostawił! Właśnie się wyprowadza! Mamo, co ja mam robić?!
Wychowałam ją sama. Starałam się, żeby było jej jak najlepiej
Wyobraziłam sobie zięcia, który pakuje swoje ubrania i chciałam coś powiedzieć, ale w tym momencie z gabinetu wyszedł ortopeda i po jego spojrzeniu, jakie we mnie utkwił, zorientowałam się, że znowu popełniłam jakiś błąd. Szepnęłam, że muszę kończyć, i spojrzałam wyczekująco na lekarza.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Musiałam źle podawać numer gabinetu, pomyliłam ginekologiczny z ortopedycznym… Przeprosiłam lekarza, który jeszcze przez chwilę się nade mną wyzłośliwiał. Przez cały czas, kiedy stał obok, czułam w kieszeni wibrowanie komórki.
Oddzwoniłam do niej po godzinie. Chciałam zacząć od tego, że nie może mi przeszkadzać w pracy, ale nie miałam okazji nawet dojść do słowa. Moja córka nie tyle płakała, co wyła. Jej mąż trzasnął drzwiami, a ona była w rozsypce. Błagała, żebym wzięła wolne i do niej przyjechała. Pogadałam z dziewczynami i zgodziły się mnie kryć przed szefową przychodni. Akurat była na konferencji, więc mogłam wymknąć się niezauważenie.
Kiedy weszłam do mieszkania Malwiny i Roberta, aż się przeraziłam. Córka była spuchnięta od płaczu i śmierdziało od niej alkoholem, a na stole stała niemal całkowicie opróżniona butelka.
– On kogoś maaa! – zawodziła. – Jestem pewna, że jest jakaś zdzira! Inaczej przecież by ode mnie nie odszedł! Co ja mam teraz zrobić, mamo? Co ja maaam robiiić?!
Przede wszystkim doradziłam jej, żeby napiła się kawy, a potem umyła zęby. Poszła do łazienki, nadal wyjąc i się zataczając. Po chwili usłyszałam, jak wymiotuje do muszli i pobiegłam się nią zająć. Wyszłam dopiero po pięciu godzinach. Malwina spała już przebrana w bluzę dresową Roberta, a ja byłam tak rozstrojona, że w drodze na przystanek przystanęłam przy kiosku i poprosiłam o paczkę papierosów. Rzuciłam palenie dwa lata wcześniej. Nie było to łatwe, bo paliłam od szesnastego roku życia, ale się udało. A teraz chciwie zaciągałam się papierosem i czułam, że do rana wypalę całą paczkę.
"Co się z panią dzieje, pani Krystyno?"
Martwiłam się o Malwinę. Zawsze byłyśmy tylko we dwie. Jej ojciec był żonaty, kiedy go poznałam. Mieliśmy romans i jak tylko dowiedział się, że jestem w ciąży, zerwał wszelkie kontakty. Udało mi się pozwać go o alimenty, ale nie przekonałam do tego, żeby zainteresował się własną córką. Uważałam, że to przeze mnie Malwina nie ma ojca, i starałam się jej to ze wszystkich sił zrekompensować. Kiedy dorosła, nadal utrzymywałyśmy ścisły kontakt.
Dzwoniłyśmy do siebie codziennie, wiedziałam o wszystkich jej problemach, bolączkach, lękach i porażkach. Nazywała mnie swoją najlepszą przyjaciółką, a ja byłam z tego dumna. Potem związała się z Robertem i przez jakiś czas zajęła się tylko nim. Przez pierwszy rok związku dzwoniła do mnie może raz w tygodniu i szybko kończyła rozmowy. Kiedy już za niego wyszła, bywało różnie. Wiedziałam, że jeśli córka nie dzwoni, to znaczy, że wszystko jest dobrze.
Mój telefon wibrował za to, kiedy mąż ją zdenerwował czy rozczarował. A od kilku miesięcy czułam się tak, jakbym niemalże mieszkała z nimi w jednym domu – wiedziałam wszystko, co kto powiedział, z jaką miną, jakim tonem. Analizowałam z Malwiną, co mogły znaczyć słowa Roberta i jego zachowania. Miałam rację. Do rana w paczce nie został ani jeden papieros. Po drodze do pracy kupiłam więc kolejną.
– Znowu palisz? – dziewczyny były zdegustowane. – Przecież wydałaś krocie na plastry nikotynowe, przytyłaś, męczyłaś się… Po co wracasz do tego świństwa?
– Mam kiepski okres – mruknęłam.
Niestety, okazało się, że miałam też bardzo kiepski dzień. Szefowa dowiedziała się jakoś, że opuściłam stanowisko pracy, i wezwała mnie do siebie.
Kiedy weszłam do jej pokoju, drżałam na całym ciele ze zdenerwowania.
– Co się z panią dzieje, pani Krystyno? – zapytała kierowniczka. – Dwoje lekarzy się na panią skarżyło, zeszła pani ze stanowiska, mam cztery skargi od pacjentów. Wie pani, że nie mogę udawać, że nic się nie dzieje. Góra patrzy mi na ręce.
Zaczęłam tłumaczyć, że mam problemy rodzinne. Ręce trzęsły mi się tak, że kierowniczka zaproponowała mi szklankę wody.
– Wolałabym zapalić – wyrwało mi się.
Uniosła brwi i zapytała, czy wróciłam do nałogu. Przytaknęłam. Zobaczyłam troskę na jej twarzy. Znałyśmy się od ośmiu lat, to była dobra szefowa i dobra praca. Nie chciałam tego zniszczyć. Zaczęłam opowiadać, że córka się rozwodzi, rozpacza, a ja nie wiem, co z tym wszystkim zrobić.
– Ile ona ma lat? – zapytała szefowa.
– Trzydzieści jeden – odparłam.
– Więc może powinna jej pani pozwolić samej zająć się swoimi problemami – zasugerowała łagodnie. – Pani ma swoje życie i swoją pracę, którą może pani stracić, jeśli coś się nie zmieni. Proszę o tym pomyśleć.
I nagle dotarło do mnie, że kierowniczka ma rację! Malwina była dorosła
Córka miała problemy, ale fakt – dzwoniła do mnie tylko wtedy, kiedy było jej źle. Kiedy była szczęśliwa, ledwie pamiętała, że ma matkę. Zdałam sobie sprawę z tego, że córka nigdy nie stosowała się do moich rad, po prostu potrzebowała się wyżalić i wypłakać, a potem i tak robiła to, co chciała. Szefowa miała rację: musiałam zająć się sobą, a Malwina poradzić sobie bez wypłakiwania mi się w mankiet.
Powiedziałam to córce, kiedy zadzwoniła tego samego wieczoru. Była w szoku, że nie chcę po raz tysięczny wysłuchiwać, jak okropnie zachowuje się jej mąż. Byłam jednak stanowcza.
– Sami musicie się dogadać. To wasze małżeństwo – podkreśliłam.
Nie spodziewałam się, że od razu odpuści, ale kiedy pojawiła się na progu mojego domu, byłam naprawdę zaskoczona.
– Mamo, nie możesz tak mnie zostawiać z tym wszystkim! – popłakała się już na wstępie. – Mogę u ciebie trochę pomieszkać…? Boję się być sama bez Roberta…
Co miałam robić? Wpuściłam ją i pościeliłam w jej dawnym pokoju. Cieszyłam się, że przynajmniej się nie upiła, jak poprzedniego wieczoru.
Pierwszy raz od lat zapytała, co słychać u mnie…
Wychodząc rano do pracy, poprosiłam stanowczo, żeby nie dzwoniła do mnie, o ile nie będzie to naprawdę awaryjna sytuacja. Nie mogłam sobie pozwolić na rozkojarzenie i kolejne wpadki. Nie zadzwoniła.
Zadzwonił natomiast Robert, który przyjechał do domu po rzeczy i nie zastał żony. Zastał za to kartkę na stole.
– Wie mama, gdzie ona jest? Zostawiła mi list, że to wszystko nie ma sensu i żegna się ze mną na zawsze! Boję się o nią!
– Spokojnie – westchnęłam. – Jest u mnie. Właściwie to… – zawahałam się, ale postanowiłam to załatwić. – Może po nią przyjedziesz? Wiesz, że ona cię kocha. Jest w rozsypce. Potrzebuje cię. Pogadajcie chociaż.
Kiedy wróciłam do domu, Malwiny w nim nie było. Zniknął też jej plecak, z którym zjawiła się u mnie poprzedniego dnia. Zadzwoniłam do niej, ale nie odebrała.
Zostawiłam wiadomość na poczcie głosowej, lecz nie oddzwoniła. Dopiero kolejnego dnia dodzwoniłam się do Roberta. Kiedy odebrał, miał głos wesolutki jak skowronek.
– A tak, mamo, jesteśmy w domu! – potwierdził moje domysły. – Wziąłem wolne i zostaliśmy na cały dzień razem. Chce mama z nią porozmawiać?
Chciałam, ale chyba w przeciwieństwie do Malwiny, która tylko rzuciła, że wszystko jest dobrze i zadzwoni później, a potem się rozłączyła. Zrozumiałam, że ona i Robert są zbyt zajęci godzeniem się, by marnować czas na rozmowy telefoniczne.
To „później” trwało pięć dni. Dopiero wtedy Malwina przypomniała sobie, że miała oddzwonić.
– Jest już dobrze, mamuś – rzuciła wesołym głosem. – Przeprosiliśmy się i jest nawet lepiej niż wcześniej. Jedziemy na urlop do Nicei! Musimy trochę pobyć razem, wiesz, o co chodzi.
Cieszyłam się, że wszystko wróciło do normy, ale jednocześnie było mi trochę przykro, że ta rozmowa trwała równo dwie i pół minuty. Córka nie miała mi nic więcej do powiedzenia. Cóż, była szczęśliwa i zajęta swoim mężem. Szkoda tylko, że miałam pewność, iż jeśli kiedykolwiek znowu będzie zdenerwowana, smutna albo spanikowana, od razu zadzwoni do mnie i będzie wymagała mojej całkowitej uwagi.
Kiedy Malwina była w Nicei, ja koncentrowałam się na ponownym odzwyczajeniu się od palenia i wykazywaniu się w pracy. Musiałam popracować, by odzyskać zaufanie. Szefowa to zauważyła. Kiedy raz dawałam jej coś do podpisu, zapytała mimochodem, czy u mojej córki wszystko w porządku.
– Tak – przytaknęłam. – Poradziła sobie.
– To dobrze – uśmiechnęła się kierowniczka. – Trudno jest dać skrzydła dorosłym dzieciom, prawda? Wiem z doświadczenia, jakie to trudne, ale i konieczne.
Malwina zadzwoniła do mnie ponownie z płaczem jakoś po miesiącu. Tym razem ktoś w pracy był dla niej wredny. Poradziłam, żeby porozmawiała poważnie z tą osobą, a jeśli to nie pomoże, poszła z tym do szefa. A potem… powiedziałam, że jestem zajęta i skończyłam rozmowę.
Dzwoniła jeszcze wiele razy, ale to ignorowałam. Kiedy w końcu odebrałam, powiedziałam, że nie chcę słyszeć jej utyskiwań. Kiedy nie posłuchała, znowu ucięłam rozmowę. Tym razem zrozumiała. Kilka dni później zadzwoniła, żeby powiedzieć, że poradziła sobie z trudną sytuacją. A potem po raz pierwszy w życiu zadała pytanie:
– A co u ciebie, mamuś?
To była pierwsza rozmowa od lat, która naprawdę sprawiła mi przyjemność.