„Córka po rozwodzie została z niczym, więc przyjęłam ją do domu. Teraz już wiem, czemu mąż wyrzucił ją za drzwi”
„Przez pierwsze dni pobytu córki u mnie starałam się być cierpliwa i wyrozumiała. Tyle że z czasem coś zaczęło się psuć. Nasze wspólne życie przestało przypominać pomoc – zaczęło być udręką. Teraz już nie wiem, czy dobrze zrobiłam, wpuszczając ją pod swój dach”.

- Redakcja
Kiedy moja córka wróciła do domu po rozwodzie, nie wahałam się ani chwili. Otworzyłam jej drzwi, serce i lodówkę. Miałam nadzieję, że w trudnym czasie znajdzie u mnie wsparcie, którego tak bardzo potrzebowała. W końcu była moją jedyną córką, a ja nie wyobrażałam sobie, by miała zostać sama z problemami. Zresztą, sama kiedyś byłam w podobnej sytuacji.
Powrót do domu
Gdy tylko otworzyłam drzwi i zobaczyłam moją córkę z jedną walizką, poczułam dziwny ucisk w klatce. Uśmiechnęła się blado, jakby przepraszała za to, że stoi na moim progu. Wpuściłam ją do środka, a ona od razu rzuciła się na kanapę, jakby pierwszy raz od tygodni mogła odetchnąć. Przysiadłam obok, próbując zrozumieć, co tak naprawdę się stało między nią a jej mężem.
– Mamo, ja już nie miałam siły – powiedziała, przecierając oczy. – On twierdzi, że przesadzam, że jestem przewrażliwiona. Wiesz, jak to na mnie działało.
– Wiem, kochanie. Odpocznij, masz tu swój dom – odparłam, chociaż w mojej głowie rodziło się mnóstwo pytań, na które nie chciała jeszcze odpowiadać.
Przez pierwsze dni była potulna i cicha. Wychodziła tylko na krótkie spacery, większość czasu spędzała w swoim dawnym pokoju, który na szybko odświeżyłam przed jej przyjazdem. Robiłam jej ulubione obiady, przynosiłam herbatę, siadałam z nią wieczorami przy kuchennym stole, nie naciskając na zwierzenia.
– Mamo, dobrze, że tu jestem – powiedziała któregoś wieczoru, kiedy nalewałam jej zupę.
– Zawsze możesz na mnie liczyć – odpowiedziałam, czując coś na kształt dumy.
Czułam, że naprawdę jej pomagam, że jestem jej oparciem w najtrudniejszym czasie. Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że ta bliskość wkrótce zamieni się w ciężar, którego nie będę umiała udźwignąć.
Łudziłam się, że jej pobyt potrwa kilka tygodni, że stanie na nogi i ruszy dalej. Ona jednak rozgościła się szybciej, niż byłam na to gotowa. Nie wiedziałam, że ten powrót pod mój dach będzie początkiem czegoś znacznie trudniejszego niż jej łzy pierwszego dnia.
Coraz mniej „dziękuję”
Pierwsze sygnały, że coś zaczyna się zmieniać, były drobne i łatwe do zignorowania. Moja córka coraz rzadziej mówiła „dziękuję”, choć wcześniej zwracała uwagę na takie drobiazgi. Z czasem jej prośby brzmiały bardziej jak polecenia.
– Mamo, możesz zrobić pranie? Nie zdążę – rzuciła pewnego ranka, nawet na mnie nie patrząc.
– Mogę, tylko posegreguj swoje rzeczy – odpowiedziałam spokojnie.
– Przecież wiesz, co jest moje – mruknęła i wyszła z kuchni.
Wtedy jeszcze próbowałam to tłumaczyć stresem, może zmęczeniem. Wydawało mi się, że taka drobna szorstkość to naturalna reakcja po trudnym rozstaniu. Jednak z każdym dniem atmosfera w domu gęstniała. Wracałam z pracy, a w salonie stały brudne talerze. Jej kubek po kawie czekał na mnie na blacie.
– Mogłabyś po sobie sprzątać? – zapytałam delikatnie któregoś popołudnia.
– Mamo, przesadzasz. Przecież zaraz bym to ogarnęła – odpowiedziała, nawet nie odrywając wzroku od telefonu.
Czułam narastające napięcie, lecz nadal próbowałam być cierpliwa. W końcu była moją córką i przechodziła przez życiowy kryzys. Tylko że im więcej jej ułatwiałam, tym mniej ona sama robiła. Znikała na całe dnie, wracała późno i nawet mnie nie informowała, gdzie była.
Pewnego wieczoru znalazłam całą kuchnię w bałaganie, jakby ktoś przygotował ucztę dla wojska i zostawił wszystko, jak popadnie. Gdy weszła, wskazałam na blat.
– Co to jest?
– Mamo, naprawdę musisz robić problemy o głupią kuchnię? – rzuciła z irytacją.
Zacisnęło mi gardło. Ten ton nie miał nic wspólnego z dziewczyną, którą wpuściłam do domu. Coraz częściej zadawałam sobie pytanie, czy naprawdę wiem, kogo pod swój dach przyjęłam.
Kto tu rządzi?
Któregoś dnia wróciłam wcześniej z pracy. Czekałam na chwilę ciszy, może kubek herbaty i książkę, którą odkładałam od tygodni. Gdy otworzyłam drzwi, usłyszałam śmiech dobiegający z salonu. Moja córka siedziała na kanapie z dwiema koleżankami, a na stole stały napoczęte przekąski, otwarte wino i sterta ubrań porozrzucanych po fotelach.
– Widzę, że masz gości – powiedziałam, starając się brzmieć spokojnie.
– Mamo, no tak… Potrzebowałam się trochę rozerwać – odparła, wzruszając ramionami.
– Mogłaś mnie uprzedzić. To jednak mój dom – przypomniałam łagodnie.
– Mamo, nie przesadzaj. Przecież nikomu nie przeszkadzamy – dodała, a jej koleżanki wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
Poczułam się jak intruz we własnym mieszkaniu. Weszłam do kuchni, próbując zebrać myśli, gdy po chwili usłyszałam, jak jedna z jej znajomych mówi:
– Masz tu lepiej niż na wynajmie. Chciałabym mieć tak z moją matką.
A moja córka odpowiedziała:
– No, trzeba było wrócić. Tutaj nikt mi nie będzie mówił, jak mam żyć.
Słysząc to, poczułam w środku gorzki ścisk. Kiedy dziewczyny wyszły, wróciłam do salonu, a córka siedziała z nogami na stoliku.
– Porozmawiamy? – zapytałam.
– O czym znowu? – westchnęła.
– Chodzi o to, jak się tu zachowujesz. To nie jest hotel.
Wtedy uniosła wzrok, jakby dopiero pierwszy raz naprawdę na mnie spojrzała.
– Mamo, ja potrzebuję spokoju. Jak zaczniesz mnie ograniczać, to ja… ja się tu uduszę.
Jej słowa zabrzmiały dziwnie obco. Nie byłam pewna, kiedy to się stało, że moje starania stały się dla niej więzami. W mojej własnej kuchni zaczęłam czuć strach przed kolejnymi dniami.
Poważna rozmowa miała coś zmienić
Przez kilka dni unikałyśmy trudnych tematów. Pracowałam do późna, wracałam zmęczona i liczyłam, że może atmosfera sama się uspokoi. Któregoś wieczoru zobaczyłam jednak w przedpokoju jej nowe buty, drogie, markowe. Zatrzymałam się przy nich, bo wiedziałam, że po rozwodzie została praktycznie bez oszczędności.
– Skąd masz te buty? – zapytałam, kiedy weszła do pokoju.
– Mamo, naprawdę musisz mnie kontrolować? Kupiłam, bo chciałam.
– Nie chodzi o kontrolę. Martwię się, widzę, że nie masz pracy, a wydajesz pieniądze, jakbyś miała ich pełno.
Spojrzała na mnie z rosnącą irytacją.
– Mamo, może przestań mnie traktować jak dziecko? Przecież jestem dorosła.
– Jesteś, tylko że dorosłość to też odpowiedzialność. Pracuję, opłacam dom, robię zakupy. Ty żyjesz tu, jakby wszystko samo się robiło.
Oparła się o framugę i skrzyżowała ramiona.
– Czyli co? Przeszkadza ci, że tu mieszkam?
– Przeszkadza mi, że nie szanujesz tego, że ci pomagam – powiedziałam z trudem.
Na moment w jej oczach błysnęło coś, co przypominało wyrzut, może smutek. Potem jednak wszystko przykryła obojętność.
– Wiesz co, mamo? Całe życie miałaś jakieś wymagania. Teraz też. Może to był błąd, że tu wróciłam.
Słowa wbiły się we mnie jak igły.
– Chcę tylko, żebyśmy się dogadały – odparłam cicho.
– Ja też, ale musisz mi dać przestrzeń – rzuciła, po czym zamknęła się w pokoju.
Zostałam sama w przedpokoju, patrząc na te nieszczęsne buty. Czułam, że rozmowa, która miała uleczyć sytuację, tylko pogłębiła przepaść między nami. W moim własnym domu pojawiła się chłodna bariera, której nie umiałam już przeskoczyć.
To była już przesada...
Napięcie między nami stało się codziennością. Wracałam z pracy i zastanawiałam się, w jakim nastroju zastanę córkę. Pewnego popołudnia zastałam ją w kuchni, jak przeglądała moje szafki. Nie wyglądała na zakłopotaną. Raczej na zniecierpliwioną.
– Czego szukasz? – zapytałam, odkładając torbę.
– Mamo, mogłabyś wreszcie zrobić większe zakupy? Nie ma nic do jedzenia – odpowiedziała, jakby była u mnie jedynie rozczarowaną lokatorką.
– Robiłam zakupy trzy dni temu.
– No i? Skończyło się.
Poczułam, jak we mnie narasta ciepło, które nie było ani złością, ani smutkiem. Raczej mieszanką obu.
– Musimy ustalić zasady – powiedziałam stanowczo. – Nie mogę dłużej robić wszystkiego sama. Potrzebuję, żebyś zaczęła dokładać się do życia w tym domu. Chociaż symbolicznie.
Odwróciła się gwałtownie.
– Mamo, nie mam teraz pracy! Jak możesz oczekiwać, żebym płaciła cokolwiek?
– Wiem, że nie masz pracy. Wiem też, że od miesiąca nawet jej nie szukasz. Widzę, co robisz całe dnie.
Uderzyłam w czuły punkt. Złość pojawiła się na jej twarzy błyskawicznie.
– Mamo, przestań mnie oceniać! Jestem dorosła, poradzę sobie.
– Tylko że nie radzisz sobie u mnie, na moich zasadach. A ja już naprawdę nie daję rady – powiedziałam, czując, jak drży mi głos.
Przez chwilę stała w milczeniu. Potem schowała dłonie do kieszeni bluzy.
– Jeśli ci tak ciężko, to może poszukam czegoś innego. Nie będę ci przeszkadzać – powiedziała chłodno.
Te słowa nie brzmiały jak propozycja, tylko jak groźba. Nie potrafiłam już ocenić, czy naprawdę chce odejść, czy jedynie wymusić na mnie, żebym znów ustąpiła. Zrozumiałam wtedy, że cokolwiek zrobię, nasze relacje już nigdy nie wrócą do dawnej formy.
Miłość nie zawsze wystarczy
Kilka dni po naszej rozmowie córka przyszła do mnie późnym wieczorem. Usiadła naprzeciwko mnie przy stole, jakby od dawna zbierała się na to, co chce powiedzieć.
– Mamo, znalazłam pokój do wynajęcia. Tani, niedaleko centrum – oznajmiła spokojnie.
– Jesteś pewna, że to dobry moment? – zapytałam, choć w środku poczułam jednocześnie ulgę i ból.
– Myślę, że obie tego potrzebujemy – odpowiedziała, nie odwracając wzroku.
Siedziałyśmy tak w ciszy, która nie była już ani wroga, ani ciepła. Raczej pełna tego, czego nie umiałyśmy sobie powiedzieć. Może nie umiałyśmy od dawna.
– Wiesz… – zaczęła po chwili. – Doceniam to, że mnie przyjęłaś. Wiem, że nie byłam łatwa.
– Byłaś zagubiona. Próbowałam ci pomóc, jak umiałam – odparłam.
– Czasem za bardzo – uśmiechnęła się krzywo. – Czasem mnie to przytłaczało.
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, czy to jej wyrzut, czy próba wytłumaczenia swoich zachowań.
Następnego dnia spakowała rzeczy. Patrzyłam, jak zamyka swoją walizkę, tę samą, z którą weszła do mojego domu kilka miesięcy wcześniej. Tyle że wychodziła w innym stanie – mniej rozbita, za to bardziej twarda.
– Zadzwonię, jak się urządzę – powiedziała, stojąc już w drzwiach.
– Dobrze. Pamiętaj, że zawsze możesz wrócić… na chwilę – dodałam, ostrożnie dobierając słowa.
Uśmiechnęła się blado i wyszła. Gdy dom wreszcie ucichł, poczułam pustkę, która wcale nie była lżejsza niż chaos wcześniejszych tygodni. Kochałam ją, to się nigdy nie zmieni. Jednak miłość nie wystarcza, gdy granice są przekraczane. Musiałam nauczyć się stawiać je nie tylko jej, lecz także sobie. I choć bolało, wiedziałam, że to była jedyna droga, byśmy miały szansę kiedyś znowu być sobie bliskie.
Irena, 62 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wygrałam w zdrapce 200 tysięcy i poczułam się bogata. Nie podobał mi się tylko plan męża na wydawanie mojej kasy”
- „Żona była zimna jak karp w galarecie, a ja pragnąłem ciepła. Znalazłem je bliżej, niż myślałem”
- „Była żona robi wszystko, by utrudnić mi życie. Chciałem rozejść się bez dramatów, a ona wciąż rzuca mi kłody pod nogi”