„Córka pozowała na warszawską influencerkę, a w domu miała chlew. Zamiast kwiatków – brudne gary i odór zgnilizny”
„Na klatce schodowej unosił się zapach smażonego oleju i wilgoci. Przed drzwiami jej mieszkania stałam może z dziesięć minut, zanim w końcu usłyszałam szuranie kapci i trzask zamka. Drzwi uchyliły się i moim oczom ukazała się... nie ona. To znaczy, była to ona, ale nie taka, jaką znałam z Instagrama”.

- Redakcja
Siedzę właśnie na ganku, z kubkiem herbaty z mięty, tej z ogródka, co mi jeszcze po Janku została. Wiatr delikatnie porusza zasłoną w kuchennym oknie, a ja zerkam w ekran telefonu. Właśnie pojawiło się nowe zdjęcie Oliwii.
Kawa z idealną pianką, książka w tle, jakaś paprotka na parapecie. Podpis: „Slow morning vibes”. Serduszka sypią się jak szalone. Otwieram komentarze – same zachwyty. A ja... czuję coś pomiędzy dumą a ukłuciem zazdrości. Moja córka, moja Oliwka, taka nowoczesna, taka... inna. Żyje pięknie, elegancko, inaczej niż ja tutaj, pośród starych firanek i ogórków w słoikach.
Czasem, jak sąsiadka Gienia wpadnie na kawę, pokazuję jej te zdjęcia.
– Zobacz, moja córka. W Warszawie mieszka. Freelancerka. Influencerka, czy jak to się tam mówi – mówię z dumą, choć nie do końca rozumiem, czym się właściwie zajmuje. Ale wygląda to dobrze, bardzo dobrze. Takie życie to już nie to samo, co nasze.
Zresztą, dobrze, że jej się udało. Że żyje lepiej niż my.
Stęskniłam się za córką
To była niedziela rano. Zerwałam się wcześniej niż zwykle, jeszcze przed kurami. Pomyślałam, że zrobię córce niespodziankę. Po co mam tak siedzieć i patrzeć w sufit, skoro mogę ją odwiedzić. Od razu przystąpiłam do działania. Spakowałam trochę pierogów do pudełka, kilka słoików ogórków i dżemu z porzeczek. Zawinęłam to w torbę i ruszyłam na przystanek.
Autobus do miasta jechał długo, ale ja miałam czas. Siedziałam przy oknie, obserwując, jak pola ustępują miejsca blokom i samochodom. Czułam, jak serce mi bije mocniej – z radości i z ekscytacji. W końcu zobaczę moją córeczkę. Ostatnio rzadziej mnie odwiedzała, a ja nie lubię przyjeżdżać do miasta. Cały ten zgiełk i hałas, to dla mnie za dużo. Ale tęsknota za dzieckiem okazała się silniejsza.
Na klatce schodowej unosił się zapach smażonego oleju i wilgoci. Przed drzwiami jej mieszkania stałam może z dziesięć minut, zanim w końcu usłyszałam szuranie kapci i trzask zamka. Drzwi uchyliły się i moim oczom ukazała się... nie ona. To znaczy, była to ona, ale nie taka, jaką znałam z Instagrama.
– Mamo?! – mruknęła zaspana, przecierając oczy. Miała na sobie brudny szlafrok, włosy potargane, twarz bez makijażu. Z wnętrza mieszkania czuć było dziwny zapach – jakby starej pizzy i kurzu.
Weszłam ostrożnie, niemal potykając się o rozrzucone buty i stertę gazet na podłodze. Zamarłam w przedpokoju.
Ten widok mnie zszokował
Nie mogłam oderwać wzroku od bałaganu. Stosy naczyń w zlewie, firanki zszarzałe, parapet zawalony pudełkami. Aż mnie ścisnęło w żołądku.
– To… ty tak mieszkasz? – zapytałam cicho, jakby samo wypowiedzenie tych słów było już czymś nie na miejscu.
– To tylko chwilowe – rzuciła, wzdychając ciężko. – Miałam trudny tydzień. Wiesz, praca w internecie...
– Ale przecież codziennie wrzucasz nowe zdjęcia. Kwiaty, kawa, czystość.
– No tak, zwykle tak to wygląda... – powiedziała Oliwia cicho, spuszczając głowę.
Weszłam do salonu i rozejrzałam się dookoła. To nie wyglądało na chwilowy bałagan, tylko na zaniedbane od tygodni mieszkanie.
– Oliwia, te wszystkie zdjęcia... to kłamstwo? – Zapytałam, spoglądając na sterty rozrzuconych ubrań.
– Mamo, to nie kłamstwo. To... marzenie. To, jak chcę, żeby było – powiedziała, patrząc gdzieś ponad moją głową.
Stałam tam jeszcze chwilę, czując, jak coś we mnie pęka. Zdezorientowanie mieszało się z żalem. A potem, powoli, zaczął się we mnie tlić gniew. Jak mogła? Jak mogła przez tyle miesięcy udawać przed światem, przed własną matką?
Moja córka była bałaganiarą
Usiadłyśmy w kuchni. Mimo bałaganu Oliwia włączyła czajnik, jakby chciała nadać tej scenie pozory normalności. Wzięła do ręki biały kubek z napisem „good vibes only”, przesunęła kilka papierów z blatu, żeby zrobić miejsce. W kuchni panował chaos. Na lodówce przyklejone stare rachunki, obok sterta nieotwartych listów. Kiedy woda zaczęła bulgotać, sięgnęła po kawę rozpuszczalną i wsypała do kubków.
– Kawka do zdjęcia – rzuciła ironicznie, stawiając przede mną parujący napój. Usiadła naprzeciwko i zapatrzyła się w stół. Milczenie między nami zrobiło się gęste, jakbyśmy obie bały się zacząć.
– Oliwka... – zaczęłam powoli – ty... ty chyba nie panujesz nad bałaganem.
Uniknęła mojego wzroku, tylko wzruszyła ramionami.
– Ostatnio byłam trochę zajęta. Przejdzie – powiedziała, ale głos jej zadrżał.
– Jak ty możesz tak żyć? Czy to ci odpowiada? – zapytałam, ledwo słyszalnie, sama się bojąc, co odpowie.
Wtedy wybuchła.
– Oczywiście, że nie! A może tak! Nie wiem! – krzyknęła i odsunęła się od stołu. – Wszyscy myślą, że jak wrzucam zdjęcia kawy i kwiatków, to moje życie to bajka. Chyba sama zaczęłam w to wierzyć – dokończyła już spokojniejszym tonem.
– Dlaczego nic z tym nie zrobisz? – zapytałam, ściskając kubek.
– Bo... nikt mi nie pomoże. A ja nawet nie wiem, od czego zacząć. – Powiedziała zrezygnowana, spuszczając głowę.
Zamilkłam. Próbowałam sobie przypomnieć, czy w dzieciństwie też była taką bałaganiarą. Ile razy mówiłam jej, że ma posprzątać swój pokój, a potem sama to robiłam? Ile razy ją wyręczałam?
Siedziałyśmy jeszcze chwilę w milczeniu. Patrzyłam na moją córkę i po raz pierwszy zobaczyłam nie influencerkę z Instagrama, ale zagubioną dziewczynę. Moją dziewczynkę. I poczułam się tak bezradna, jak nigdy wcześniej.
Starałam się ją zrozumieć
Wróciłam do siebie wieczornym autobusem. Siedziałam przy oknie, opierając czoło o chłodną szybę. Mijaliśmy kolejne przystanki, światła migały w ciemności, a ja próbowałam jakoś poukładać to wszystko w głowie. Czułam się zmęczona, jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię. To nie była taka wizyta, jaką sobie wyobrażałam. Nie było radości, uścisków, wspólnego obiadu. Został tylko ciężar, którego nie umiałam zrzucić z ramion.
W myślach układałam sobie rozmowę z Gienią. Wiedziałam, że zapyta. Że usiądzie ze swoją kawą i ciastkiem, i powie: „No, jak tam u tej twojej panny w Warszawie?” I co ja jej odpowiem? Że wcale nie pachniało kawą z pianką, tylko stęchlizną? Że zamiast paprotki była nadgniła pizza? Że dziewczyna, którą pokazywałam z dumą, tak naprawdę nie istnieje?
Sięgnęłam po telefon. Otworzyłam profil Oliwii. Te same zdjęcia co zawsze. Światło wpadające przez okno, świeże kwiaty, pastelowa pościel. Wszystko idealne. Przewijałam dalej, z każdą fotografią czując coś na kształt zdrady. Ale po chwili przyszło inne uczucie – zrozumienie. To nie było kłamstwo. To była fantazja. Bezpieczna przestrzeń, którą sobie zbudowała.
Poczułam gulę w gardle. Przez tyle lat byłam dumna z tego, co pokazywała. Ale teraz zaczynałam rozumieć, że może nie muszę być dumna z jej zdjęć. Może wystarczy, że będę dumna z niej. Z tej, którą zobaczyłam dziś rano, zmęczoną, w pomiętym szlafroku.
A może... może ja też nie zawsze byłam prawdziwa? Ile razy mówiłam, że u mnie wszystko dobrze, gdy ściskało mnie z samotności? Ile razy przyklejałam na twarz uśmiech przed ludźmi, a potem siadałam wieczorem w ciszy, tęskniąc za Jankiem?
Autobus zwolnił przed moją wsią. Szłam wzdłuż drogi, trzymając się torby z pustymi pudełkami po pierogach. Noc była chłodna. Ale coś we mnie zaczęło się rozgrzewać – może pierwszy krok do tego, by poznać moją córkę na nowo. I by jej pomóc.
Wspólnie to ogarniemy
Następnego dnia usiadłam przy stole z albumem na kolanach. Stare zdjęcia Oliwii – z czasów, gdy jeszcze miała dwa warkoczyki i ubrudzone kolana – przewijały się jedno po drugim. Tu na rowerku, tu z kotem, tu z tortem urodzinowym i świeczkami, które zawsze zdmuchiwała tak mocno, jakby od tego zależało jej całe życie. Przesuwałam palcem po wyblakłych fotografiach, jakby mogły mi coś powiedzieć. Jakby w nich tkwiła odpowiedź.
Zastanawiałam się, kiedy to się stało. Kiedy przestałam znać swoją córkę. Czy wtedy, gdy wyjechała na studia? A może wcześniej, gdy pierwszy raz powiedziała, że nie chce zostać pielęgniarką, tylko iść "do reklamy"? Może zbudowałyśmy sobie osobne światy, a Instagram był tylko ładnym, ale kruchym murem pomiędzy nimi.
Wzięłam telefon do ręki. Długo zastanawiałam się, co napisać. Chciałam, żeby poczuła, że może na mnie liczyć. Ale że sama też musi wykonać jakiś krok. Że musi jej się chcieć.
Napisałam: „Wpadnę jutro na herbatę. Wspólnie zastanowimy się, jak to ogarnąć”
Wysłałam i wyszłam na werandę. Usiadłam w starym fotelu Janka, zawinęłam się w pled i z kubkiem herbaty patrzyłam w dal. Drzewa szumiały cicho, kot przeciągał się leniwie na progu. Cisza była przyjemna, choć gdzieś pod nią tliło się coś jeszcze – tęsknota. Ale już nie taka gorzka. Raczej cicha, spokojna. Jakby dawała nadzieję, że wszystko się poukłada.
Bożena, 61 lat